Falubaz – GKM: kilka spostrzeżeń

Wróciłem właśnie z meczu Falubaz – GKM. Była to moja pierwsza wizyta przy W69 na spotkaniu ligowym od mniej więcej dwóch i pół roku, a udałem się tam tylko dlatego, że dostałem zaproszenie. Na trybunach byłem ponad godzinę przed rozpoczęciem, więc mogłem sobie to i owo poobserwować, a czasem niestety także posłuchać. Ogólne wrażenie jest raczej słabe.

O jakichkolwiek kwestiach sportowych w tym meczu trudno pisać, bo tor za bardzo nie pozwalał na ściganie w pełnym tego słowa znaczeniu. Było kilka interesujących akcji, ale w zdecydowanej większości wyścigów kończyło się na próbach, bo żużlowcy nie byli w stanie wyprzedzić rywala pomimo tego, że mieli większą prędkość. Trudno za tę sytuację winić gospodarzy, bo wbrew wcześniejszym przygotowaniom, zgodnie z regulaminem zostali zmuszeni do ubicia tor, jako że mecz otrzymał status zagrożonego. Po raz kolejny okazało się, że przepisy wprowadzone dla dobra telewizji zabiły widowisko. Emocje niestety wynikały z wyniku, a nie z walki na torze.

Gdybym miał wskazać najważniejszy moment, to były nim dwa biegi: XII i XIII. XII dlatego, że zdecydowanie najsłabsza tego dnia para gospodarzy nie przegrała swojego wyścigu, a z kolei w XIII najsilniejsza para gospodarzy wygrała podwójnie. Ten XII wyścig, a dokładniej jego pierwszą odsłonę, chciałbym zobaczyć w wersji telewizyjnej, bo z miejsca, w którym stałem ciężko było ocenić przebieg. Na żywo wydawało mi się w wypadku Mateusza Tondera i Patryka Rolnickiego ten pierwszy był siłą sprawczą. Muszę się upewnić czy tak było w rzeczywistości, niemniej jednak młodzieżowiec gości najwyraźniej w powtórce nie mógł pojechać na 100% swoich możliwości, przez co grudziądzanie zapewne stracili co najmniej jeden punkt. Bardzo ważny jeden punkt.

Zastanawia mnie, i pewnie nie tylko mnie, dlaczego menadżer gospodarzy do XIV wyścigu desygnował Piotra Protasiewicza, choć prezentował się on słabiej od Michaela Jepsena Jensena oraz Norberta Krakowiaka i miał na koncie mniej punktów od wymienionej dwójki. Protas pojechał w pierwszym biegu nominowanym i potwierdził, że… niekoniecznie powinien w nim startować. Domyślam się, że taki właśnie wybór wynika z pewnej hierarchii w drużynie, a hierarchia z kolei wynika z podpisanych kontraktów. Myślę, że ktoś w klubie powinien na to zwrócić uwagę, bo to jest potencjalne źródło przyszłych konfliktów. A jeśli chodzi o konflikty, to w ciągu ostatnich kilku lat było ich tyle w Falubazie, że można na ich temat napisać pracę doktorską. Efekt właściwie zawsze był taki sam.

Na koniec jeszcze kwestia, która mnie irytuje, a mianowicie zachowanie tak zwanego sektora dopingującego. Już na godzinę przed meczem, podczas obejścia toru, pod adresem gości poleciały pierwsze zorganizowane wulgaryzmy. W trakcie spotkania sytuacja kilkukrotnie się powtórzyła. Żeby było ciekawiej, po zakończeniu meczu żużlowy muszą stanąć przed trybuną „K” i okazać swoją radość i podziękowanie w stosunku do wiernych fanów. Nie rozumiem tych powiązań i chyba nigdy ich nie zaakceptuję.

Mecz wielkim widowiskiem nie był, bo być w tych warunkach nie mógł. Na trybunach właściwie nic się nie zmieniło od mojej ostatniej wizyty, co oznacza, że wciąż obecne są te zachowania, które zniechęciły mnie do przychodzenia na stadion. Niestety, najprawdopodobniej zostanę przy oglądaniu ligowego żużla w telewizji. Przynajmniej przy okazji kolejnej awarii maszyny startowej można pójść po napój bez stania w kolejce.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *