Jak mam podsumować sezon ligowy w wykonaniu Falubazu? Jeżeli drużyna utrzymuje się w ekstralidze dopiero po barażach, bezpośredniego spadku unika w ostatnich kilku wyścigach sezonu zasadniczego i to wyłącznie dzięki jednodniowej niedyspozycji pewnego reprezentanta Polski, to trudno dopatrywać się jakichś wielkich pozytywów. I jak się tak dobrze zastanowię, to tych pozytywów w zasadzie nie widzę.
We wstępie zrobiłem już właściwie podsumowanie. Sezon 2018 był w wykonaniu Falubazu kiepściutki, choć żaden z seniorów w fazie zasadniczej nie borykał się przecież z kontuzjami. Urazy leczyli co prawda juniorzy, ale akurat ten fakt nie miał wielkiego znaczenia ani dla zajmowanego miejsca, ani dla ogólnej oceny żółto-biało-zielonych. Już przed rozpoczęciem rozgrywek zielonogórski zespół, delikatnie mówiąc, nie był stawiany w gronie faworytów, jednak wyniki oraz postawa drużyny podłamała chyba nawet największych optymistów. Na osiemnaście spotkań Falubaz przegrał aż czternaście – najwięcej ze wszystkich rywalizujących ekip. Dwa punkty bonusowe, ze Spartą Wrocław oraz Unią Tarnów, dały Motomyszom siódme miejsce.
W podsumowaniach zakończonego sezonu można znaleźć następujące przyczyny kiepskiej postawy: kłopoty z przygotowaniem toru przy ul. Wrocławskiej, słabszy sezon Piotra Protasiewicza, słabsza w drugiej części sezonu postawa Grzegorza Zengoty czy błędy taktyczne popełniane przez menadżera Adama Skórnickiego. Czy jednak rzeczywiście powodów powinniśmy szukać wśród zawodników i sztabu szkoleniowego? Obawiam się, że podane argumenty nie są powodami, a jedynie efektami pewnych działań, których na dzień dzisiejszy w Falubazie po prostu nie da się wyeliminować, bo w jakiś niewytłumaczalny sposób stały się sposobem na funkcjonowanie tego klubu.
Sezon nie zaczyna się ani w marcu, ani w kwietniu. Rozpoczyna się w już na etapie szukania zawodników zainteresowanych podpisaniem kontraktu. Należy przypomnieć, że we wrześniu ubiegłego roku dwóch ówczesnych podstawowych żużlowców Falubazu, czyli Jarosław Hampel oraz Jason Doyle, nie wykazało chęci przedłużania kontraktu. Zarówno powód, jak i sposób załatwienia sprawy były różne w obu przypadkach, ale nie to jest teraz ważne. Ważne, że zielonogórski klub stanął w obliczu konieczności szukania zastępców, a najwyraźniej gwiazdy ze światowego topu niespecjalnie chciały się z Falubazem wiązać. Ostatecznie udało się pozyskać Michaela Jepsena Jensena oraz Grzegorza Zengotę, a także Kacpra Gomólskiego. Dwaj pierwsi przyszli tutaj przede wszystkim dlatego, że mieli pewność miejsca w składzie i chyba nie należy doszukiwać się w ich rocznych kontraktach jakichś dalej idących motywacji. Jednocześnie wiadomo było, że z końcem bieżącego sezonu kończy się także trzyletni kontrakt Patryka Dudka, a kapitan Piotr Protasiewicz na umowę ważną aż do 2020 roku. Skoro jest czterech potencjalnych liderów, a tylko trzy miejsca dla prowadzących parę, skoro trzem zawodnikom po sezonie kończą się umowy, a jeden z nich jest niejako skazany na pozostanie, to kto w całej tej sytuacji będzie czuł się odstawiony na boczny tor? Odpowiedź jest oczywista.
Sport motorowy zawsze daje możliwość szukania przyczyn słabszej postawy w sprzęcie. I przypadku Piotra Protasiewicza pewnie wielu kibiców uznało, że rzeczywiście to jest główny powód jego zdecydowanie mniej skutecznej jazdy niż zakładano to przed sezonem. Jak jednak wytłumaczyć lepszą postawę w lidze szwedzkiej, jak wytłumaczyć postawę w częstochowskim półfinale IMP, gdzie PePe po rewelacyjnej jeździe dostawał kilka razy brawa na stojąco? Jak wreszcie wytłumaczyć nagła zwyżkę formy w momencie, gdy kontuzji doznał Patryk Dudek? Mam wrażenie, że to wszystko jest dużo prostsze niż może się wydawać, a profesjonalna drużyna działa pod względem stosunków międzyludzkich podobnie jak grupy chłopaków grające w piłkę na podwórku. Jeśli ktoś przez wiele lat był liderem, rozdawał karty, podejmował decyzje będące często w gestii menadżera, występował nie tylko na torze, ale także w różnego rodzaju akcjach promocyjnych klubu, to z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że nie odnajdzie się w warunkach, gdzie musi zacząć walkę o utrzymanie swojej pozycji, mając już na starcie dużo gorszą pozycję wyjściową. Czy przypadkiem niemoc P. Protasiewicza nie rozpoczęła w się w ubiegłym roku, gdy coraz lepsze wyniki zaczął osiągać Jarosław Hampel?
Ja nie chcę tutaj, broń Boże, oskarżać kapitana Falubazu (niezależnie od tego co jest oficjalnie podawane, dla większości kibiców Protas nadal jest kapitanem) o to, że to on jest odpowiedzialny za złe wyniki drużyny. Uważam, że z tych zawodników, z tak podpisanymi kontraktami nie dało się zbudować drużyny. To jest według mnie jedyna przyczyna bardzo słabego sezonu. I to niezależnie od to, kto by tę drużynę próbował prowadzić (ten dopisek jest wbrew pozorom bardzo ważny). Żeby to zrozumieć trzeba spojrzeć na kilka ostatnich lat, gdzie mieliśmy lepszych żużlowców, lepszych menadżerów, a satysfakcjonujących wyników mimo to nie udało się osiągnąć. Ba, mając w 2015 roku pięciu liderów w składzie Falubaz obronił się przed spadkiem w ostatniej kolejce, pokonując u siebie GM Grudziądz. Dlatego powtarzam jeszcze raz: tegoroczne niepowodzenia nie są wynikiem słabej formy poszczególnych zawodników czy nieudolności menadżera Adama Skórnickiego, ale efektem tego, że działacze od kilku lat nie potrafią zbudować drużyny w pełnym tego słowa znaczeniu.
Jak zatem według mnie powinna być zbudowana drużyna? Jak to się ładnie mówi – musi być zbilansowana, czyli każdy zawodnik musi znać swoje miejsce. W żużlu wygląda to tak, że dwóch seniorów, jeżdżących z reguły na pozycjach 2/10 i 4/12, nie może przejawiać ochoty na wygryzienie z pozycji liderów innych seniorów. Nie jest przypadkiem, że w finale spotkały się Unia Leszno, posiadająca w składzie skarb w osobie Janusza Kołodzieja jadącego z numerem 2 i Brady’ego Kurtza z numerem 4, oraz Stal Gorzów mająca odpowiednio Grzegorza Walaska i przede wszystkim Szymona Woźniaka. Czy którykolwiek z tej czwórki żużlowców narzekał, że ma zły numer? Nie. W Falubazie ta hierarchia niestety nie była ustalona, więc siłą rzeczy rywalizacja wewnątrz drużyny nie przyniosła żadnych korzyści. I nagle przychodzą baraże, w których zielonogórzanie jadą co prawda bez swojego lidera, ale mają wreszcie coś na kształt drużyny, ponieważ menadżer poprzez stosowanie zastępstwa zawodnika ma wreszcie jakiś wpływ na obsadę poszczególnych wyścigów, a jednocześnie każdy z seniorów ma gwarancję sześciu startów w meczu. To nie jest jakiś idealny twór, ale dwumecz zielonogórzanie wygrywają dość gładko.
Tworzenie składu, to nie jest jakaś kosmiczna technologia. Problem polega na tym, że Polsce drużynę najczęściej próbują tworzyć działacze na zasadzie kontraktowania gwiazd, kupowania nazwisk i podwyższania kontraktów. Menadżer, czyli człowiek, który z grupy zawodników ma złożyć drużynę, tak naprawdę w większości przypadków ma niewiele do powiedzenia, bo właściwie w ciemno można założyć, że większość tychże gwiazd ma w kontraktach zagwarantowane nie tylko pieniądze, ale także odpowiednią liczbę występów w meczu niezależnie od prezentowanej formy. Podam taki przykład „z życia wzięty”, którym chcę przekonać, że menadżer jest jednak ważną postacią w zespole. Proszę przypomnieć sobie Falubaz z roku 2016 w czasie, gdy kończy się możliwość korzystania z zastępstwa zawodnika za Jarosława Hampela. W składzie pojawia się dziura najpierw w osobie Justina Sedgemena (pojechał trzy mecze zdobywając w sumie jeden punkt), a potem pod postacią Aleksandra Łoktajewa (pojechał trzy mecze zdobywając w sumie… jeden punkt). Co ciekawe, zielonogórzanie z tych sześciu meczów z dziurą w składzie żadnego nie przegrywają. Wygrywają we Wrocławiu, wygrywają w Gorzowie, remisują w Lesznie, u siebie wysoko pokonują rywali. Jak to możliwe, skoro oprócz wspomnianej dziury w składzie mają Andrieja Karpowa, Krystiana Pieszczka i Sebastiana Niedźwiedzia? A jednak było to możliwe. Dodam tylko, że na koniec sezonu dziurę załatał Jarosław Hampel i wszystko się posypało. I chyba czas na to, żeby ktoś w zielonogórskim klubie przypomniał sobie te czasy i wyciągnął wnioski.
Napiszę jeszcze coś w temacie tworzenia atmosfery i szanowania zawodników. Prawie każdy z żużlowców ma swoje indywidualne cele sportowe i chce się rozwijać. Takie cele w tym miał także Grzegorz Zengota. Nie udało mu się awansować nawet do eliminacji do cyklu Speedway Grand Prix, bo finał Złotego Kasku rozegrano w Pile, gdzie tor przygotowano tak, że o wyniku decydował numer startowy. W eliminacjach do cyklu Speedway Euro Championship Zengiego wysłano do Bałakowa, gdzie zawody miały odbyć się w czwartek, choć na piątek zaplanowane było ligowe spotkanie Unia Leszno – Falubaz. Dodam tylko, że z Bałakowa jest ok. 300 km do lotniska w Samarze, skąd w linii prostej jest 2000 km do Warszawy. A pod uwagę trzeba jeszcze wziąć dwugodzinną różnicę czasu. Oczywiście z powodu deszczu rosyjskie eliminacje przełożono na piątek. Grzegorz Zengota musiał wracać do Polski na ligę, bo klub „załatwił” mu zwolnienie z eliminacji. Szkoda, że działacze nie byli tak skuteczni w tym, żeby ich zawodnik zamiast czwartkowego zesłania otrzymał nominację na jeden z sobotnich turniejów (Pardubice, Debreczyn lub Gorican). Najgorsze jest jednak to, że sezon jeszcze się dobrze nie rozpoczął, a dla Zengoty indywidualnie 26 kwietnia był już właściwie zakończony. To nie jest coś, co buduje psychikę zawodnika.
Dużo więcej spodziewano się zapewne od Kacpra Gomólskiego. Jednak pamiętać trzeba, że przejście z roli lidera drużyny na pozycję żużlowca muszącego w każdym meczu udowadniać swoją przydatność, pod groźbą odsunięcia od składu, nie jest zadaniem łatwym. Zwłaszcza, gdy poza ligą właściwie się nie startuje. Nie każdy zawodnik ma konstrukcję psychiczną pozwalającą na rywalizację o skład. W jego przypadku presja nie działała motywująco, bo został zastąpiony Jacobem Thorssellem. Szwed też nic wielkiego nie pokazał. W połowie sezonu miał spory dołek, z którym należało się liczyć. Polska liga nie jest jedynymi rozgrywkami na świecie. Dla Jacoba dużo ważniejsza jest zapewne jazda w barwach Wilków z Wolverhampton. Tamtejsi działacze wobec nowych przepisów zostali postawieni w bardzo trudnej sytuacji, bowiem musieli zrezygnować z któregoś ze swoich liderów: Fredrika Lindgrena lub właśnie Jacoba Thorssella. Postanowili zostawić Szweda, a ten z różnych przyczyn ciężaru chyba nie udźwignął. Myślę, że to był jeden z powodów pasywnej jazdy Thorssella w kilku spotkaniach.
Zostaje temat szkolenia. Gołym okiem widać było, że albo obiecany na ten cel milion złotych był jakimś chwytem marketingowy, albo Kamil Kawicki założył się z kimś w temacie największej głupoty jaką publicznie palnie. Jedyny pozytyw jaki widzę w tym klubie, to zatrudnienie p. Aleksandra Janasa jako trenera szkółki. W tym roku licencję zdało dwóch 17-latków i jeden 18-latek oraz młodszy chłopak jeżdżący na motocyklu 250 cm³. Czy coś z tego będzie dalej? Mam nadzieję, że tak. Chociaż chciałoby się, że ci młodzi żużlowcy mieli możliwość częstszej jazdy na różnych torach i nieco lepszym sprzęcie.
I jeszcze na koniec kilka słów o zielonogórskim torze, który przez całą rundę zasadniczą nie był atutem gospodarzy. Należy chyba jednak zapytać się: ile imprez odbyło się na zielonogórskim obiekcie oprócz tych, które wynikały z centralnego kalendarza? W trakcie sezonu były to dwa sparingi, których celem było zresztą nie tyle ogarnięcie nawierzchni, co dopasowanie sprzętu przed najbliższym meczem ligowym. Jak wykorzystano lipcową przerwę w rozgrywkach? Mając 28 dni na przygotowania zrobiono jeden z tych właśnie sparingów na… 2 dni przed ligowym spotkaniem. I tak się w piątek dopasowano, że w niedzielę zielonogórzanie po sześciu biegach przegrywali już różnicą dziesięciu punktów. A gdy wydawało się, że w późniejszej fazie meczu jest szansa na powalczenie o korzystny wynik, biegi nominowane goście wygrali 2:10.
Ponarzekałem bardzo, bo sezon był naprawdę kiepski. Czy będzie lepiej? Nie wiem. Podobno mają być petardy w składzie. Tylko czy ten skład będzie zbudowany z głową? Czy zawodnicy skupią na walce z rywalami czy na walce między sobą. Czy menadżer będzie tylko wypełniać program? Czy miejscowi juniorzy będą stanowić parę juniorską? Zobaczymy.