Jeśli chcesz rozpoczynać wakacje pod koniec sierpnia zostań kibicem Stali Gorzów. Taki baner możnaby rozwiesić na Komarówce. Trochę w tym złośliwości, ale poza samym triumfem cieszę się, że wygrała sportowa rywalizacja, a nie większy portfel i układziki.
Tak na spokojnie można już teraz podejść do tego co stało się na stadionie im. Edwarda Jancarza. Taktyka Falubazu była prosta – nie przegrywać wyścigów i nie przyjeżdżać na ostatnich pozycjach. Udało się ją zrealizować w stu procentach. Tomasz Gollob był poza zasięgiem, chociaż i tak musiał się sporo namęczyć żeby zdobyć ten swój zakładany komplet punktów. W zielonogórskiej ekipie było to czego zabrakło mi w pierwszym meczu – determinacja i mobilizacja. Naprawdę nasi zawodnicy dokonali wielkiej sztuki i chwała im za to.
Warto zastanowić się nad przyczynami porażki Stali, bo wydaje się, że „zdobycie” po raz trzeci z rzędu szóstego miejsca trudno uznać już za przypadek. O ile dwa lata temu poza T. Gollobem i Rune Holtą reszta składu był przeciętna lub wręcz słaba, to już w roku ubiegłym dokonano poważnych wzmocnień. Za Pawła Hliba i Mateja Ferjana ściągnięto Mateja Zagara i Davida Ruuda. Szczególnie Słoweniec miał znacznie zwiększyć siłę drużyny. Okazało się, że efekt był taki sam. Przed obecnym sezonem za R. Holtę przyszedł Nicki Pedersen, dołożono Tomasza Gapińskiego, a na dodatek w trakcie sezonu wypożyczony z Unii Leszno został Przemysław Pawlicki. Nawet boję się pomyśleć ile kosztowały te ruchy transferowe. Wszystko szło dobrze do momentu rozpoczęcia play-offów, kiedy nagle cała strategia się zawaliła. Myślę, że ktoś powinien zając się tym przypadkiem ze strony naukowej, bo jest on naprawdę ciekawy socjologicznie.
Wbrew temu co mówi strona gorzowska przyczyną tej klęski wcale nie był brak w składzie Nickiego Pedersena. Duńczyk zresztą mógł pojechać w Gorzowie, gdyby w pierwszym meczu trener Czesław Czernicki nie korzystał z zastępstwa zawodnika. Jak wiadomo wymagane jest wówczas dziewięciodniowe zwolnienie lekarskie. Najzwyczajniej w świecie stalowcy przekombinowali i mogą mieć pretensje wyłącznie do siebie. Duńczyk już jutro ma jechać w Szwecji, więc nie było raczej przeszkód natury fizycznej, aby wystąpił także w Gorzowie. Drugą sprawą jest ich zachowanie po meczu w Zielonej Górze, gdzie cieszyli się z czteropunktowej przegranej. Uznali, że taką stratę spokojnie odrobią, przez co sami siebie postawili w roli faworyta. Bycie faworytem wymaga sporej odporności psychicznej, której nie mają jak widać ani Tomasz Gapiński ani David Ruud ani Simon Gustafsson itd. Trener Czernicki po kilku dniach próbował studzić zapał, ale było już chyba za późno, bo fama i wewnętrzne przekonanie o spokojnym awansie Gorzowa poszły już w świat.
Myślę, że działacze żółto-niebieskich muszą zastanowić się nad sposobem nawet nie tyle budowania drużyny, ile przede wszystkim podejścia do poszczególnych spotkań. Ogromne ciśnienie na zwycięstwo sprawia, że wymagany jest triumf w każdym, najmniej nawet ważnym pojedynku. Presja, której poddawani są zawodnicy sprawia, że w końcu w najważniejszym momencie nie wytrzymują i zawalają mecz. Trzeba trochę chłodnego myślenia. Runda zasadnicza jest tylko etapem, a nie celem rozgrywek. Chodzi o to żeby przejść ją w miarę spokojnie i nie zatruć atmosfery w klubie.
Inną zupełnie sprawą jest kwestia wychowanków w składzie. Wystarczy spojrzeć jak pojechali wczoraj Piotr Protasiewicz, Grzegorz Zengota i Patryk Dudek. Zdobyli w sumie 25 punktów, walczyli, ale myśleli przede wszystkim o dobru drużyny. Nie było więc wariackich akcji, ale skuteczna realizacja postawionych przed nimi celów. Na pochwałę zasługuje szczególnie Duzers, który pojechał fenomenalnie, przywożąc za plecami dużo bardziej doświadczonych rywali. Nie bał się bezpośredniego starcia i w X wyścigu skutecznie blokując (łokciem) na prostej po starcie T. Gapińskiego, a tym samym zniweczył misterny plan rywali.
Jak chyba wszyscy kibice z Zielonej Góry jestem naprawdę zbudowany postawą naszych zawodników. Przyznam szczerze, że nie spodziewałem się takiego przebiegu tego spotkania. Praktycznie stłamsili całą drugą linię gorzowian, której przedstawiciele aż 12 razy nie zdobyli punktów. Cóż z tego, że mieli w składzie Tomasza Golloba, skoro cała reszta jechała na początku średnio, a im dalej tym gorzej. I o to chodziło – w połowie meczu być na styku, a resztę już załatwią sami przeciwnicy, którzy zagotują się we własnym sosie. Wiadomo, że najemnicy nie będą się zabijali za tymczasowego pracodawcę nawet jeśli płaci dużo i na czas. Dziwię się, ze nie dostał szansy Łukasz Cyran. Może nie zdobyłby wielu punktów, ale na pewno gryzłby tor żeby jego „Staleczka” wygrała. To jest siła swoich. Tego nie kupi się za żadne pieniądze. Prezes Komarnicki nie chce o tym pamiętać i to jego problem.