Pomysł na wyjazd do Divišova pojawił się z kilku powodów. Przede wszystkim żużel w Czechach jest na takim poziomie, że nie wiadomo ile czasu poszczególne ośrodki będą jeszcze istnieć. Ponieważ w tym roku organizowane tam są, a w zasadzie były, dwie imprezy, więc wybór padł na atrakcyjniejszy termin, a przy okazji także na atrakcyjniejsze zawody.
Indywidualny Puchar Europy do lat 19 (European U19 Individual Speedway Cup) jest nowym pomysłem FIM Europe. Nie ma żadnych eliminacji, a poszczególne federacje dostają nominacje. Wśród federacji znalazły się takie potęgi jak Austria, Holandia, Finlandia, Słowacja, a gospodarze, czyli Czesi, otrzymali aż dwa miejsca. Niestety, zabrakło nominacji dla Łotyszy, którzy przecież są finalistami DMEJ, organizowanymi przez tą samą federację. Ot, takie niedopatrzenie. A Davis Kurmis na pewno trochę wiatru potrafiłby zrobić. Ale i tak było nieźle…
Divišov jest, a raczej był jeszcze niedawno, chyba najważniejszą żużlową miejscowością na świecie. To przecież tutaj wciąż znajduje się fabryka Jawy dostarczająca w przeciwieństwie do GM nie tylko silniki (niestety, już mało kto na nich jeździ), ale także ramy. Właściwie, była to fabryka kompletnych motocykli. Jak jest teraz? Szczerze mówiąc – nie wiem. Z tego co widziałem, Divišov aktualnie jest niewielkim miasteczkiem z centralnym placem, na którym znajduje się kościół oraz ratusz. Tor żużlowy zlokalizowany jest przy głównej drodze w kierunku na Benesov, poza granicami administracyjnymi. Jego otoczeniem są… pola. A jeśli chodzi o silnik Jawy, to spośród zawodników głównego składu jeździł na nich tylko występujący z austriacką licencją Niemiec Mike Jacopetti. Nawet gospodarze, czyli Patrik Mikel i Josef Novak oraz Słowak Jakub Valković, dosiadali motocykli z silnikami GM. Na trybunach zasiadło może 300 osób. Smutne…
Impreza, choć rangi europejskiej (pierwszeństwo nad meczem GKM Grudziądz – Unia Leszno), miała oprawę chyba najbardziej minimalistyczną z możliwych. Do prezentacji żużlowcy wyszli na piechotę, idąc w kolejności numerów startowych. Nie było chyba nawet jakiegoś specjalnego muzycznego akompaniamentu. Każdy z zawodników musiał przywieźć ze sobą własny plastron. Przed taśmą nie było kolorowych panienek, jakie widać w naszej lidze. Co było? Stolik, przy którym siedziały dwie osoby sprzedające bilety i programy. Tor, teren wokół toru, który można nazwać trybunami. Stoisko z grillem oraz piwem (browar Ferdinand – bardzo zacne piwko, a dla kierowców piwo bezalkoholowe). Dwa głośniki „obsługujące” kibiców siedzących przy wyjściu z drugiego łuku, czyli tam, gdzie znajdowały się ławki. Ale za to przed zawodami można było przejść się po parkingu, wypić piwo obok Hansa Nielsena lub któregoś z zawodników (punkt gastronomiczny był jeden dla wszystkich). Czego chcieć więcej? Po prostu żużel w najczystszej postaci, bez zbędnych dodatków.
Tor w Divišovie jest nieco dziwnym owalem. Start jest normalny, ale wyjście z pierwszego łuku jest… pod górkę, a przeciwległa prosta jest z górki. Nie wszyscy zawodnicy potrafią sobie poradzić z tymi warunkami terenowymi. Owszem, cztery kółka z reguły przejeżdżali wszyscy, ale nie wszyscy potrafili nabrać odpowiedniej prędkości. Niezbyt dobrze radził sobie np. Dominik Kubera. Co prawda zdobywał potrzebne punkty, ale miał też sporo szczęścia. Najpierw „uratował” go upadek Josefa Novaka, bo w pierwszej odsłonie na więcej niż jeden punkt nie miałby szans, potem nie potrafił dogonić Michaela Härtla i Patrika Mikela, następnie wygrał tylko z Holendrem Miką Meijerem, a w ostatnim programowym występie była pilnowany przez swojego kolegę klubowego Bartosza Smektałę.
Jeśli chodzi o przebieg zawodów, to od początku rządził i dzielił Brytyjczyk Robert Lambert. A dzięki temu, że jego starty nie zawsze były doskonałe mogliśmy zobaczyć kilka naprawdę wysokiej klasy mijanek. Bardzo dobrze radził sobie wspomniany Bartosz Smektała, Szwed Filip Hjelmland oraz Niemiec Michael Härtel. Bez wielkiego błysku punkty dowoził Gleb Czugunow oraz opisany wcześniej Dominik Kubera. I to była czołówka, która miała walczyć o medale. Pomysł na turniej był taki, że dwaj najlepsi po dwudziestu biegach awansowali bezpośrednio do finału, a zawodnicy z lokat 3-6 walczyli w biegu ostatniej szansy o dwa pozostałe miejsca.
Emocje zostały niestety trochę popsute przez sędziego Giuseppe Grandiego, którego decyzje były, delikatnie rzecz ujmując, dziwne i pozbawiły szansy walkę o finał Duńczyka Madsa Hansena. Pierwsza dziwna decyzja miała miejsce w biegu XII, gdy na pierwszym łuku postawiło prowadzącego niepokonanego do tej M. Härtela, a upadł jadący na końcu stawki Słowak Jakub Valkovic. Niemic opanował sytuację i mknął do przodu, ale wyścig został przerwany i powtórzony bez Härtela. W biegu XVI walczyli obaj Duńczycy, wchodzą razem w pierwszy łuk drugiego okrążenia. Niestety upadł wówczas jadący szerzej i tracący pozycję Josef Seifert, ale wykluczony został Hansen. Jednak prawdziwe cuda zaczęły się dziać w samej końcówce. Na pierwszym łuku zrobiła się koleina, w którą wpadł w XX biegu prowadzący po starcie Niklas Säyriö. Fin nie opanował motocykla, na który wpadli Gleb Czugunow oraz Jakub Valkovic. Wykluczony został Säyriö, a Rosjanin wycofał się z zawodów. W XXI biegu (wyścig ostatniej szansy rozegrano w trzyosobowej obsadzie wobec kontuzji Czugunowa) doszło do podobnej sytuacji. Prowadzący po starcie Filip Hjelmland wpadł w tę samą koleinę i również nie opanował motocykla, a na Szweda wpadł Dominik Kubera. Tym razem… sędzia nie znalazł winnego. Hjelmland pojechał więc w dwuosobowej powtórce, bo Kubera był niezdolny do jazdy. Dlaczego tak to zostało rozstrzygnięte? Nie wiem. Może dlatego, że w przypadku wykluczenia Szweda i kontuzji Polaka finał odbyłby się trzyosobowej obsadzie?
Nie potrafię zrozumieć też innych rzeczy, na które nie zwrócił chyba uwagi ani sędzia, ani przewodniczący Jury, którym był Piotr Szymański. Po biegu XVI nierówno zostały polane pola startowe, bowiem polewaczka oszczędziła pole przy krawężniku, z którego miał startować Patrik Mikel. Nagle po biegu XVIII na tor wyjechały traktory, które zrobiły dwa okrążenia i zjechały. Była to taka sztuka, że naprawdę nie potrafię powiedzieć po co one wyjechały. Za to po karambolu z XX biegu nie przeprowadzono żadnego równania toru! Równanie oraz polanie toru odbyło się dopiero po biegu XXI, czyli już po kolejnym wypadku.
W finale wygrał znów bezkonkurencyjny Robert Lambert, a jadący na końcu stawki Bartosz Smektała wykorzystał zbyt szeroką jazdę Michaela Härtela i zdobył brązowy medal. Zresztą powyższy filmik chyba najlepiej pokazuje jak wielka była różnica pomiędzy Brytyjczykiem a chociażby Bartoszem Smektałą.
W zawodach startowało kilku żużlowców, którzy jeżdżą raczej amatorsko, czyli Holender Mika Meijer, Niemiec z austriacką licencją Mike Jacopetti, Słowak Jakub Valkovic czy Fin Niklas Säyriö. Kto był zdecydowanie najsłabszym żużlowcem? Niestety przedstawiciel gospodarzy Josef Novak. Ja rozumiem, że on nie ma szans na nawiązanie walki z Duńczykami, Anglikami czy Szwedami, nie mówiąc już o Polakach. Ale przegrać z początkującym Holendrem na swoim torze? Tego zrozumieć nie potrafię. Przecież to jest wicemistrz Czech do lat 19. Takich zawodów tak naprawdę nie ma, bo brakuje zawodników. Organizowany jest cykl trzech turniejów IM Czech juniorów (tam też nie zawsze udaje się zebrać pełną stawkę, choć dołącza się Słowaków, a czasem nawet Niemców i… Rumuna), a po jego zakończeniu tworzona jest osobna klasyfikacja w kategorii wiekowej U19. Novak był trzeci, ale drugie miejsce zajął… Słowak Jan Mihalik, więc wspomniany Josef jest de facto w-ce mistrzem Czech U19. To jest niestety swego rodzaju wyznacznik poziomu żużla u naszych południowych sąsiadów.