Za dziesięć dni powinniśmy znać wszystkie rozstrzygnięcia rundy zasadniczej. Poszczególnym drużynom pozostały dwa lub trzy mecze, które powiedzą nam kto oprócz Taurona Azotów Tarnów, Stali Gorzów i Stelmetu Falubazu Zielona Góra pojedzie w półfinałach, a kto będzie walczyć o utrzymanie. Z różnych powodów nie wszystkim zależeć będzie w niedzielę na zwycięstwie i może się okazać, że wielki hit przerodzi się w walkę o… przegraną.
Chociaż zielonogórzanie nie mogą być jeszcze na 100% pewni udziału w play-offach (formalnie brakuje im jednego punktu), to raczej nie będą zabiegać o wygraną w Tarnowie. Dlaczego? Bo to skazałoby ich na ponowne starcie z „Jaskółkami” w półfinale. Powodów do uniknięcia takiej sytuacji jest kilka. Przede wszystkim mogłoby to oznaczać brak lubuskich derbów czyli mniejsze wpływy do klubowej kasy. Aż boję się pomyśleć ile musiałyby kosztować bilety, żeby frekwencja podczas spotkania ze Stalą na stadionie przy ul. Wrocławskiej nie przekraczała kompletu. Skoro w rundzie zasadniczej nie odstraszyło ludzi 50 zł, to w półfinale spokojnie można zwiększyć tę kwotę o co najmniej dyszkę, zwłaszcza, że nie będą już obowiązywać karnety. Łatwo sobie policzyć, że przy 12 tysiącach sprzedanych wejściówek (średnio po 50 zł) mamy przychód w wysokości 600 tys. zł. Kwota potężna, a podejrzewam, że rzeczywista mogłaby być jeszcze wyższa. Opłaca się więc jechać w półfinale z tarnowianami? Zdecydowanie nie, bo szansa na ich przejście, a tym samym mecz finałowy ze Stalą Gorzów jest niezbyt wielka.
Nasuwa się inne pytanie: czy „Jaskółkom” opłaca się wygrać z Falubazem? Gdyby tarnowianie chcieli coś kombinować, to pewnie po prostu przegraliby w Częstochowie. Głupio oddawać punkty na własnym torze, bo to psuje atmosferę przed decydującą rozgrywką, a więc nie jest nikomu potrzebne. Zakładam więc, że jednak gospodarze pojadą na maksa, tyle że ten max wcale nie musi być specjalnie wyśrubowany. Już teraz wiadomo, że goście będą eksperymentować, bo za Rune Holtę ma pojechać Jonas Davidsson. Szwed jest ostatnio cieniutki, ale sam pomysł jest niegłupi. Skoro mecz i tak o pietruszkę, to można sprawdzić nawet Jonasa, który ostatnio startuje tylko w Anglii. Argumentacja jest naiwna, ale prawdziwa: Rune już pewnego poziomu nie przeskoczy czyli więcej niż uciułane 6 punktów nie przywiezie, a Jonas, choć jego skuteczność jest raczej symboliczna, być może się przebudzi. Gdyby rzeczywiście Davidsson przełamał tą tkwiącą w jego głowie niemoc, to Falubaz byłby znów silnym zespołem. Na dzień dzisiejszy wydaje się to raczej rozwiązaniem w zasadzie niemożliwym, ale… Chyba warto zaryzykować.
Niezły maraton czeka gorzowian. Wydaje się, że mają w ten weekend dwa łatwe mecze, jednak obaj rywale mają nóż na gardle . Teoretycznie więc zarówno częstochowianie, jak i wrocławianie powinni przynajmniej spróbować powalczyć o zwycięstwo, tym bardziej, że ostatnio drobne kontuzje przypałętały się gorzowskim stranieri, a na dodatek Bartek Zmarzlik i Michael Jepsen Jensen w piątek jechali na Coventry. Jeżeli goście odważą się podnieść rękawicę, a nie wyobrażam sobie innej postawy szczególnie w sobotę w wykonaniu zawodników Włókniarza, to na stadionie im. Edwarda Jancarza kibice mogą dość nieoczekiwanie być świadkami sporych emocji.
Prawdziwe ściganie powinno być w niedzielę w Gdańsku, bo tam nawet remis nikogo nie zadowala. Czy gospodarze dadzą wreszcie swoim kibicom powody do zadowolenia? Szczerze wątpię, ale powinni spróbować. „Anioły” musiałby się wykazać totalną indolencją, żeby tego nie wygrać, ale jednak należałoby pozostawić gdańszczanom przynajmniej teoretyczne szanse. W podobnej sytuacji są częstochowianie, którzy bezpośrednio z Gorzowa pojadą do Bydgoszczy. Poloniści walczą już tylko o prestiż i dobre zakończenie całkiem udanego sezonu, a częstochowianie jadą o wszytko. Zobaczymy jaka jest determinacja „Lwów”.