Rok 2016 powoli dobiega końca. Sezon żużlowy, choć nieco sztucznie przedłużony australijskim Grand Prix, zakończył się już jakiś czas temu, więc można przejść do podsumowań. Ja uważam, że dla mnie było to całkiem udane prawie 8 miesięcy (liczę od 12 marca w Witttock do 3 października w Miśni), choć sporo imprez zepsuły warunki pogodowe. Niemniej jednak siedem wyjazdów (w tym sześć nowych obiektów) do czterech krajów to świetny wynik.
Mógłbym oczywiście zacząć od próby skomentowania tego co działo się w ekstralidze, Speedway Grand Prix, Drużynowym Pucharze Świata itd., ale ten rok utwierdził mnie w przekonaniu, że jeśli chcę cieszyć się oglądaniem żużla, to powinienem trzymać się z daleka od tych imprez, które dla wielu kibiców są jedynym wartymi obejrzenia turniejami w tym sporcie. Cóż, karnet dostałem w prezencie, więc na ligę chodziłem. Przyznam, że w Zielonej Górze sporo było fajnych meczów i kibice nie mogli narzekać ani na poziom sportowy, ani na zaangażowanie miejscowych zawodników, którzy walczyli w pełnym tego słowa znaczeniu. Jednak mecz ekstraligowy, to nie tylko żużel, ale także cała otoczka, do której nie mogę się przyzwyczaić i nie chcę jej akceptować. Zakładam, że drugi raz podobny prezent się nie zdarzy, więc pozostanę w tym temacie wyłącznie kibicem telewizyjnym, podobnie zresztą jak w przypadku SGP. Ten wielki żużel niestety zaczyna zjadać własny ogon. Wystarczy, że samorządy przestaną płacić pieniądze, których tak naprawdę płacić nie powinny, i wszystko runie jak domek z kart.
Sezon 2016 rozpocząłem pierwszą kontynentalną tegoroczną imprezą w Wittstock. Choć w Polsce nikt nawet nie marzył o wyjeździe na tor, to w Niemczech organizatorzy przygotowali świetny i bezpieczny tor, na którym zawodnicy stworzyli świetne widowisko. 28 wyścigów na początek, to fenomenalny wynik. Potem rozpoczęły się drobne problemy. Zaplanowana na 10 kwietnia Liga Mistrzów w Wolfslake została odwołana ze względu na brak odpowiedniej infrastruktury. Nie wiem dlaczego tak się to skończyło. Podberliński tor sam sobie jest całkiem fajny. A że nic tam nie ma poza samym owalem, to chyba wiedziano w momencie przyznawania tej imprezy. Potem przyszedł 24 kwietnia i największe nieporozumienie tego roku, czyli odwołanie meczu Sparta – ROW w Poznaniu. Do dziś nie mogę zrozumieć dlaczego wpuszczono na stadion kibiców i trzymano przez prawie godzinę tylko po to, żeby stwierdzić, że tor nie nadaje się do jazdy. Co ciekawe bez próby sprawdzenia w praktyce stanu tej nawierzchni. Nie wiem jak działają przepisy w ekstralidze, że rozgrywa się mecze na torach ewidentnie źle przygotowanych i piekielnie niebezpiecznych (lubuskie derby w Zielonej Górze czy finał w Gorzowie), a jednocześnie nie ma nawet próby rozegrania meczu w warunkach naprawdę o niebo lepszych.
W maju nie miałem terminów na wyjazdy, za to w czerwcu udało mi się coś, czego pierwotnie nie planowałem, czyli wylot do King’s Lynn na finał IMŚJ. Marzyłem o tym, żeby zobaczyć zawodników, których na polskich torach spotkać nie mogłem i do tego w ich „warunkach naturalnych”. Organizacyjnie wszystko się udało, tzn. samoloty, pociągi, autobusy i dojazd do Berlina poszły zgodnie z planem. Zwiedziłem sobie King’s Lynn oraz Cambridge, ale niestety obiekt przerósł młodych zawodników, w wyniku czego zanotowano aż 17 upadków, co sprawiło, że musiałem wyjść ze stadionu w trakcie zawodów, żeby zdążyć na ostatni pociąg. Z jego okien widziałem jeszcze łunę świateł nad Adrian Flux Arena, a potem… zasnąłem. Początkowo byłem trochę rozczarowany, bo duża ilość przerw sprawiała, że więcej czasu zajęło czekanie na wyścigi niż ich oglądanie. Dopiero po powrocie do domu doszło do mnie, że w sumie zobaczyłem na własne oczy to co chciałem zobaczyć, a przebieg zawodów uzmysłowił mi jak trudny jest to owal.
10 lipca, przy okazji rodzinnego wyjazdu do Łodzi, odwiedziłem stadion Orła. W sumie było fajnie, choć przewaga sportowa gospodarzy po kilku pierwszych wyrównanych biegach była tak wielka, że na torze nie działo się zbyt wiele. Cieszę się jednak, że miałem możliwość odwiedzenia tego obiektu i poznania tamtejszej atmosfery, jakże innej od tej, którą znam z meczów Falubazu. Nie mam jednak wątpliwości, że po wybudowaniu nowego stadionu i awansie do ekstraligi (te dwie rzeczy są według mnie bardzo mocno powiązane) te atmosfery nie da się utrzymać, a bliskość stadionu ŁKS-u w perspektywie przyjazdu grup kibolskich z Zielonej Góry, Gorzowa, Leszna, Torunia nie wróży nic dobrego.
Pod koniec sierpnia udało mi się pojechać do Stralsundu na finał IMEJ. Turniej zdominowała upalna pogoda. Tym razem udało się zobaczyć turniej do końca, choć walki było tam jak na lekarstwo, bo organizatorzy nie bardzo potrafili nawilżyć czarną pylistą żużlową nawierzchnię, która niemiłosiernie kurzyła się, pokrywając przy okazji kibiców. Mogłem jednak zobaczyć młodych Niemców, Duńczyków i Szwedów, których prawdopodobnie nieprędko (jeśli w ogóle) będę miał przyjemność oglądać. Myślę, że młodzi żużlowcy z kraju Hamleta, choć przegrali z naszą reprezentacją, niedługo zawojują europejskie tory. Czekam na efekty pracy Hansa Nielsena, który bardzo profesjonalnie podszedł do swoich obowiązków.
Ostatnie dwa wyjazdy, do Pragi i Miśni, zostały niestety zdominowane przez deszcz. Tak bywa i z taką możliwością niestety trzeba się liczyć będąc kibicem żużla. Mimo wszystko cieszę się, że chociaż kilkanaście wyścigów obejrzałem i poczułem atmosferę tych miejsc. Szczególnie w Pradze, gdzie z jednej strony była trybuna, a z drugiej, na zapleczu, piekł się prosiak na rożnie i przygrywała kapela.
Podsumowując, rok uważam dla mnie za udany. I właściwie to chyba wystarczy 🙂