Przed obecnym sezonem myślałem o większym zainteresowaniu się klasą 250cc. Półfinały mistrzostw świata w tej klasie zaplanowane w Teterow kusiły, ale jednak nie były zawodami „pierwszej potrzeby”. Ostatecznie jednak poprzestawiałem nieco żużlowe priorytety i udało się pojechać do tego meklemburskiego miasteczka.
Całość tej sobotniej imprezy składała się z trzech części – dwóch półfinałów w klasie 250cc oraz Mistrzostw Świata kobiet, które zostały dodane później. Ponieważ przewidziano aż 43 wyścigi na torze, z którym organizatorzy mieli w poprzednich latach spore problemy, więc pierwszy wyścig zaplanowano już na godz. 11:30. Do przejechania miałem niespełna 400 km i udało się dojechać na teren Bergring kwadrans wcześniej.
Cały kompleks w Teterow składa się dwóch „dorosłych” obiektów oraz jednego owalu dziecięcego. Zdecydowanie najważniejszy jest trawiasty tor, mający 1877 metrów długości, na którym raz w roku odbywa się tradycyjny wyścig. Obok, na całkiem sporej górce znajduje się żużlowy owal, mierzący 314 metrów. Nazwa Bergring jest bardzo odpowiednia, bo rzeczywiście teren znajduje się wzniesieniu i za drugim łukiem rozpościera się widok na okolicę. Byłem tutaj w 2017 roku i przez te 7 lat drzewa trochę urosły i nieco przysłaniają widok, ale mimo wszystko można sobie tam stanąć i odpocząć. Cały obiekt jest bardzo wdzięcznym obiektem do fotografowania. Tor z kolei swoją geometrią obiecuje wiele, ale niestety nie jest to jakiś specjalnie atrakcyjny owal do ścigania. Może jeśli wcześniej odpowiednio popada deszcz, to dzieje się tutaj więcej? Nie wiem. Prognozy pierwotnie nie były zbyt korzystne i nawet w ciągu jeszcze dnia zapowiadano opady. Być może dlatego gospodarze niezbyt nachalnie rosili nawierzchnię, więc od samego początku niemiłosiernie kurzyło się podczas wyścigów.
W pierwszym półfinale jechali m.in. Estończyk, Słoweniec, Francuz, Włoch, Australijczyk, Amerykanin, Argentyńczyk – mieszanka nie tylko narodowości, ale nawet kontynentów. Umiejętności poszczególnych zawodników były różne, więc także inne zapewne mieli cel. Kilka wyścigów mogło się podobać i widać było kto ma objeżdżenie, trenuje i regularnie rywalizuje na różnych owalach, a dla kogo występy na torze nie są jakimś częstym doświadczeniem.
Wyniki wynikami, ale przyznam, że trzech zawodników miało wybitnego pecha w tym pierwszym półfinale, a potencjał na awans na pewno mieli. Niestety, Niemcy Janek Konzack i Carlos Gennerich zanotowali wykluczenia u dość mocno się poobijali, ale twardo startowali do końca zawodów i ostatecznie zajęli odpowiednio 9. i 12. miejsce. Z kolei Węgier Zoltan Lovas stał się ofiarą dwukrotnie przerywanych wyścigów i kłopotów z motocyklem, przez co w sumie uzbierał tylko 6 oczek, a co najmniej cztery stracił wskutek pecha. Na torze rządził niepodzielnie Maksymilian Pawełczak, który świetnie startował i jechał pewnie do mety nie zważając na koleiny, z którymi większość jego rywali miała problemy. Świetnie prezentował się także Duńczyk Villads Pedersen, a Słoweniec Sven Cerjak był bardzo skuteczny. Ta trójka obsadziła podium. Przyznam, że pozostała czwórka, która awansowała do finału jechała różnie i nie do końca przekonująco. Nawet Karol Szmyd, który wygrał trzy swoje biegi i w sumie zgarnął 11 oczek, nie czuł się zbyt pewnie na tym torze i myślę, że był bardzo szczęśliwy po zawodach, że ma je już za sobą.
Doszło w trakcie wyścigów do kilku niebezpiecznych sytuacji, w których ucierpieli najbardziej wspomniani Niemcy, a Francuz Matys Sambarrey po dwóch upadkach wycofał się z turnieju. Upadki częściowo były wynikiem problemów z torem. Nawierzchnia była sucha jak wiór, a podczas równania toru traktor w ogóle nie ruszał prawie połowy łuku. Dlaczego polewaczka, raczej kropiąca niż polewająca tor, nawilżała tą część, po której nikt nie jeździł i której nie ruszał traktor? Nie wiem. Mam wrażenie, że to przedziwne zachowanie organizatorów miało jakiś wpływ na powstawanie kolein, choć ekspertem oczywiście nie jestem.
Po zakończeniu pierwszego półfinału rozpoczęły się prace przy torze. Tym razem zwieziono nawierzchnię spod bandy, ubito pas przy krawężniku i polano wodą. Wyglądało to całkiem nie najgorzej, aczkolwiek koleiny znów dały znać o sobie.
Drugi półfinał miał faworyta w osobie Brytyjczyka Williama Cairnsa, a ten nie zawiódł i dość pewnie wygrał z kompletem punktów. Moim subiektywnym zdaniem Maksymilian Pawełczak wyglądał lepiej w korespondencyjnym pojedynku, ale wartość zależy także od rywali. W drugim półfinale świetnie pojechał Australijczyk Beau Bailey, a reszta zawodników, którzy awansowali jechała poprawnie, ale bez większych fajerwerków. Dotyczy to także Maksymiliana Kostery, który pewnie wszedł do finału, jednak trudno pisać jakieś peany na temat jego występu.
Szkoda, że już w pierwszym swoim starcie groźny wypadek zanotował Lester Matthijssen, reprezentujący Holandię, ale jeżdżący w niemieckiej lidze Speedway Team Cup. Jeśli chodzi o żużlową egzotykę, to mieliśmy tutaj występ Rumuna Andre Damiana, Norwega Imre Vigre czy Amerykanina Kensei Matsudairy. Zawodnik z Rumunii świetnie startował, dobrze rozgrywał pierwszy łuk, ale dwukrotnie notował upadek na wejściu w drugi łuk pierwszego okrążenia. Raz zanotował świecę na starcie i w sumie zakończył występ z jednym punktem. Z kolei Norweg nieco zachowawczo pojechał w pierwszym starcie, a potem stopniowo nabierał umiarkowanej pewności. Widać, że brakuje mu startów, ale fajnie, że jeździ.
Z uwagi na upadki Holendra i Rumuna, szansę dostali rezerwowi. Ciekawostką jest to, że Niemiec Carl Wynant zajął 11. miejsce, startując tylko dwa razy. Gdyby miał więcej szans, mógłby pewnie powalczyć o awans.
Podsumowując, te dwa półfinały były całkiem fajnie spędzonym czasem na wolnym powietrzu, w miłych okolicznościach przyrody, z możliwością pogadania z ciekawymi ludźmi.