Puchar MACEC, czyli swego rodzaju dodatek do „nagrody” za zdobycie tytułu Drużynowego Mistrza Polski („nagrodą” jest oczywiście organizacja finału IMP), dla kibiców jest okazją do zobaczenia zawodników z Bułgarii, Rumunii, Słowacji, Czech, Ukrainy i Węgier (tych ostatnich w tym roku nie było). Dla żużlowców z tych krajów jest z kolei szansą pojeżdżenia na m.in. polskim torze.
W składzie znalazło się miejsce dla czterech reprezentantów Polski i wszystkie miejsca przypadły zawodnikom miejscowego Falubazu. Największą atrakcją, bo trudno powiedzieć że gwiazdą, była Klaudia Szmaj. Pierwszy raz miałem okazję zobaczyć ją w akcji i moje wrażenia są mocno ambiwalentne. Z jednej strony w ostatnim starcie trzymała gaz i pokonała Fanela Popę, ale z drugiej strony przegrała dobre 100 metrów za Kamilem Mereną, czyli rezerwowego. Czy istnieje choćby cień nadziei, że panna Klaudia będzie w klubie kimś więcej niż tylko maskotką, istniejąca bardziej w mediach niż na torze? Sobotni występ pozwoli jej przedłużyć licencję na kolejny sezon. Szkoda jednak, że chłopacy tacy jak wspomniany Kamil czy Arkadiusz Potoniec nie są tak wspierani przez klub.
Fajnie było popatrzeć na ludzi, którzy przejechali ponad półtora tysiąca kilometrów tylko po to, żeby pojechać w Zielonej Górze po pięć wyścigów i wrócić do domu. Mam dla nich wielki szacunek, że w swoich krajach wciąż utrzymują przy życiu dyscyplinę sportu, jaką jest żużel. Zresztą obaj Bułgarzy – Milan Manew i Czevdar Czernev – technicznie jadą bardzo poprawnie, a Rumun Gabriel Comanescu jest jeszcze juniorem.
trochę nie rozumiem, skoro Klaudia ma licencję, to dlaczego startuje raz w roku, w takich zawodach? Jak inaczej ma się rozwijać żużlowo?