Związek oparty na ewentualnym wspólny zysku jest często przedsięwzięciem mocno ryzykownym i zwykle bardzo mocno tymczasowym. Związek oparty na pieniądzach z reguły wyklucza wzajemne zaufanie, a co za tym idzie także szacunek. W sporcie zawodowym generalnie obowiązują kontrakty, ale raz na jakiś czas próbuje się stworzyć wizerunek czegoś w rodzaju „przyjaźni” między klubem a zawodnikiem.
Ekstraliga żużlowa w obecnym kształcie jest tworem, w którym najważniejsze są pieniądze. Podobnie zresztą wygląda sytuacja w I lidze, szczególnie w klubach mających ekstraligowe aspiracje. Mamy na tyle dużo drużyn, że praktycznie wszyscy zawodnicy z szeroko pojętej światowej i krajowej czołówki mają zagwarantowane miejsce w którymś z zespołów i każdy z nich ma prawo oczekiwać, że na jego konto spływać będą okrągłe sumy. Nie ma się co oszukiwać – tak wygląda nasz ligowy żużel, a raczej jego sens. Z drugiej strony mamy kibiców, czyli grupę ludzi, którzy są najczęściej bardzo emocjonalnie związani ze swoimi drużynami i dokładnie takiego samego zaangażowania oczekują od zawodników. To są dwie strony jednej rzeczywistości, jaką jest polski żużel ligowy. Dwie strony, nie mające ze sobą w zasadzie nic wspólnego. Czasem zdarzy się jakaś część wspólna, ale jest co najwyżej niewielka.
Jest oczywiście grupa kibiców świadoma tego jak wyglądają kulisy tej najlepszej i najbogatszej ligi świata i akceptują te warunki jako swego rodzaju konwencję będącą nieodłącznym elementem widowiska, w którym lubią uczestniczyć. Zdecydowana większość naszych fanów traktuje jednak ligę jak najbardziej serio, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Do tej większości zaliczam między innymi kibiców z Rybnika. Przynajmniej takie wyciągnąłem wnioski na podstawie moich obserwacji, które poczyniłem podczas ubiegłorocznego rewanżowego barażu o miejsce w upragnionej elicie. Tutaj zakończę ten przydługi wstęp i przejdę do sedna, czyli do konfliktu prezesa rybnickiego klubu Krzysztofa Mrozka i Grigorija Łaguty, który, jak się jeszcze kilka dni temu wydawało, miał reprezentować barwy ROW-u.
W tym konkretnym przypadku mamy tak naprawdę dwa problemy. Pierwszym jest zwyczajna różnica zdań, którą chyba nie ma sensu się zajmować, bo takie rzeczy po prostu się zdarzają. Zwłaszcza gdy potwierdzeniem ustaleń ma być podobno jakaś umowa, której nie wolno zawierać, jeśli chce się działać w zgodzie z obowiązującym regulaminem. Drugim problemem jest sposób działania i wyrażania swoich poglądów, szczególnie przez prezesa rybnickiego klubu. I to jest według mnie kwestia, która jest naprawdę ważna.
O niektórych aktorach, ze względu na ich różnie pojętą oryginalność, mówi się, że są aktorami charakterystycznymi. Na scenie polskiego żużla ligowego niewątpliwie postacią charakterystyczną jest prezes Mrozek, ze względu na dość oryginalny sposób prowadzenia klubu i wyrażania swoich poglądów. Nie jestem już człowiekiem młodym i przyznam, że ten sposób bardziej pasuje mi do pierwszej połowy lat 90-tych niż do czasów obecnych. Młodsi pewnie tego nie pamiętają, ale jeszcze niespełna 30 lat temu wystarczyło powiedzieć, że jest się z Ameryki, chodzić z czarną teczką i można było przejść do drugiej tury wyborów prezydenckich. To nie było i nadal nie jest śmieszne. I trochę na tym samym poziomie działa prezes ROW-u. Dlaczego tak jest? Pewnie dlatego, że ma pełne poparcie tamtejszych kibiców, a co za tym idzie także miejskie pieniądze, z których ten klub jest w dużej mierze utrzymywany.
I tu jest prawdziwy problem, który sprawia, że rybnicki klub jeszcze przez długi czas niczego nie osiągnie, a jednocześnie miejscowi kibice będą wciąż przyznawać rację prezesowi. Podczas ubiegłorocznego barażu pokręciłem się trochę po trybunach, posłuchałem różnych opinii i doszedłem do wniosku, że prezes jest wciąż prezesem przede wszystkim dlatego, że mówi językiem, który trafia do tamtejszych kibiców. Problem polega na tym, że niestety, tylko do nich. Każdy szanujący się zawodnik będzie omijać ten klub z daleka, bo nie jest miejscowym kibicem, a prezes tak naprawdę nie jest mu w stanie zagwarantować niczego więcej, czego nie dostanie w innych klubach. Liczą się tylko i wyłącznie pieniądze, bo tylko one przyciągają do nas zawodników. Nieważne czy wynikają z kontraktu czy pochodzą od sponsorów. Ważne, żeby wpływały na konto. Nie ma tu żadnej większej filozofii. Proste.
Można oczywiście zastanawiać się czy Grigorij Łaguta postąpił etycznie czy nieetycznie. Można czynić go winnym spadku ROW-u do I ligi. Można podawać pewnie wiele innych powodów, dla których powinien „być wiernym” klubowi z Rybnika. Można, ale nie zmienia to faktu, że najważniejsze są dla niego pieniądze, bo jazda na żużlu jest jego pracą. Skoro nie wiąże go z ROW-em formalna umowa, to oznacza, że pójdzie tam, gdzie otrzyma lepsze warunki. Najwidoczniej oferta z Lublina była bardziej satysfakcjonująca i… w zasadzie niczego więcej dodawać nie muszę. Proste.
Paradoksalnie teraz problem ma Lublin, bo tym kontraktem tamtejsi działacze właściwie rozwalili sobie drużynę. Chyba, że wcześniej uprzedzili swoich zawodników, że mają zamiar zakontraktować jeszcze żużlowca z górnej półki. Dodałem to zdanie dla formalności, choć sam nie wierzę w jego prawdziwość. Nieważne. Do tej pory sytuacja była w miarę jasna, czyli Lublin nie ma wielkich gwiazd, ale jest tam grupa w miarę wyrównanych jeźdźców. Gdyby zaszła taka potrzeba, zawsze z rezerwy zwykłej może dwa razy pojechać Wiktor Lampart (zakładam, że właśnie dlatego podpisał kontrakt). Wielkiego szału nie ma, ale ten skład może z powodzeniem powalczyć o spokojne utrzymanie. W maju dołącza Grigorij Łaguta i wszystko wywraca się do góry nogami. Ktoś ląduje na ławce, a Robert Lambert zostaje przesunięty pod numer 8/16, czyli będzie zabierać w trakcie meczu starty innym „kolegom” z tzw. drużyny. Żużlowcy mają więc podwójny stres, bo nie dość, że muszą walczyć o skład przed meczem, to jeszcze muszą walczyć o skład w trakcie meczu. A jeszcze dodatkowo Wiktor Lampart po trzech programowych biegach właściwie może udać się pod prysznic. Tego zwyczajnie nie da się obronić. W wyścigach nominowanych drużyna ma tylko cztery miejsca, a do startu gotowych jest siedmiu chłopa. Przecież oni się pozagryzają między sobą. Nie rozumiem tego kontraktu.
Ciekaw jestem zdania Grzegorza Zengoty. Patrząc na niego trudno w to uwierzyć, ale on w tym roku kończy 31 lat. Nie ma się co oszukiwać – tegoroczny sezon jest dla niego jedną z ostatnich szans na to, żeby w tym sporcie coś jeszcze osiągnąć. Poprzedni sezon w jego macierzystym klubie poszedł praktycznie na straty, bo indywidualnie zakończył starty praktycznie już w kwietniu (nie awansował do eliminacji SGP, a z eliminacji SEC musiał zrezygnować, bo Falubaz nie pozwolił mu na udział w przełożonym turnieju w Bałakowie), dość szybko podziękowano mu w Szwecji, a w polskiej lidze najwyraźniej działacze zielonogórskiego klubu nie byli usatysfakcjonowani, bo zamiast rozmawiać o kontrakcie znaleźli sobie innych zawodników. Życzę Zengiemu powodzenia, ale presję ma na sobie ogromną.
Na koniec wypada zrobić jakieś podsumowanie. Ale cóż można tu napisać? Rybnik wścieka się, bo stracił potencjalnego lidera, bo niedoszły lider wybrał Lublin. Czy sprawdzą się moje przewidywania odnośnie atmosfery w Motorze? Tego oczywiście nie wiem, ale według mnie lubelscy działacze tym kontraktem właściwie załatwili sobie powrót na wcześniej zajmowane pozycje.