Wygląda na to, że przedszkolacy wreszcie porządnie wykonali swoją pracę i wysłali Marzannę do morza. Kierowcy mogą wreszcie myśleć o zmianie opon na letnie, a kibice żużlowi szykują się do pierwszej ligowej kolejki. Co wiemy? Jak to bywa na początku sezon – niewiele. Trudno sugerować się meczami sparingowymi, bo tam nie o wynik przecież chodzi. Najważniejsze, że czas wreszcie zacząć poważne ściganie.
W tym roku pogoda nie rozpieszcza zawodników. Na Wyspach udało się rozegrać zaledwie kilka imprez, w Niemczech na razie tylko jedną, więc na tym tle polskie kluby mogą pochwalić się naprawdę niezłym przygotowaniem. Co ciekawe, dużo lepiej poradziły sobie w tym temacie ośrodki pierwszo i drugoligowe i to w dużej mierze dzięki nim najszybsza, najbogatsza i najlepsza liga świata może rozpocząć swoje rozgrywki. Nie chcę zaczynać sezonu od marudzenia, ale chyba warto zastanowić się dlaczego kluby z budżetami sięgającymi nierzadko 10 mln zł nie potrafiły zorganizować u siebie żadnego pojedynku z rywalem, mając za sobą… jeden poważny trening na własnym obiekcie.
Jeszcze przed pierwszą kolejką zdarzyło się niestety kilka kontuzji, które jednak paradoksalnie mogą pomóc drużynom. I to wcale nie dlatego, żeby ci kontuzjowani zawodnicy byli słabi. Obowiązujący u nas system sprawia, że kluby podpisują kontrakty z większą liczbą żużlowców niż jest miejsc w składzie, zabezpieczając się w ten sposób przed kontuzjami. Jeśli jednak tych kontuzji nie ma, to całkiem spora grupa zawodników czeka na potknięcie swoich „kolegów”, co bardzo często kończy się brakiem atmosfery w drużynie. Pierwszy z brzegu przykład. Ubiegłoroczna kontuzja Nickiego Pedersena uchroniła Unię Leszno przed niszczącą wewnętrzną rywalizacją, dzięki czemu „Byki” świętowały na koniec mistrzostwo Polski. Z kolei rotacje pomiędzy Pawłem Przedpełskim i Grzegorzem Walaskiem niczego dobrego nie przyniosły ekipie z Torunia. Tak to już niestety jest, że zawodnik, żeby skutecznie jeździć, musi mieć pewność miejsca w składzie. Tak to już niestety jest, że zawodnik, żeby skutecznie jeździć, musi mieć pewność miejsca w składzie. Gołym okiem widać, że często tą pewność mają ci, którzy akurat wcale nie są najskuteczniejsi, co jest wstępem do rozkładu drużyny. To już jednak kwestia działaczy klubowych, więc niech oni martwią się o takie rzeczy podpisując kontrakty. Bo niestety bardzo często sami są sobie winni, gdy podpisane przez nich umowy sprawiają, że ludzie mający stanowić drużynę są jednocześnie swoimi największymi przeciwnikami, a rola menadżera ogranicza się do wypełniania programu.
Pierwsza kolejka nie odpowie na pewno na wszystkie pytania, ale (przynajmniej teoretycznie) powinniśmy w niedzielę wieczorem wiedzieć trochę więcej.
Wrocław – Leszno
Gospodarze nie odjechali tak naprawdę żadnego sparingu, więc ciężko powiedzieć jaką formę prezentują. Jest to co najmniej dziwna sytuacja, gdy zawodnicy pierwsze ściganie spod taśmy będą mieli dopiero w meczu ligowym. Przekonamy się czy taka sytuacja jest problemem, a jeśli jest, to jak dużym. Dodatkowo pięciu seniorów z podstawowego składu czuje na sobie presję zmiany przez Maksyma Drabika lub Maksa Fricke. Delikatnie mówiąc, to nie jest komfortowa sytuacja. Goście z kolei jeździli bardzo dużo (jak na tegoroczne warunki), a dodatkowo kontuzja Piotra Pawlickiego pozwala innym żużlowcom na spokojne przygotowanie się do meczu, bo miejsce w składzie mają zapewnione. Wiadomo, że najprawdopodobniej obaj juniorzy pojadą znacznie więcej niż trzy programowe biegi. Jeśli miałbym obstawiać, to faworytem są dla mnie Byki.
Grudziądz – Częstochowa
To może być hit pierwszej kolejki. Włókniarz na chwilę obecną prezentuje się naprawdę dobrze. Ma dwóch liderów z prawdziwego zdarzenia i całkiem przyzwoitą drugą linię. Z kolei gospodarze dysponują naprawdę fajnym składem złożonym z żużlowców lubiących i potrafiących powalczyć na dystansie. Co może być problemem GKM-u? Przez dwa lata miałem możliwość obserwowania Krystiana Pieszczka i wówczas on nie radził sobie w meczach, w których nie miał z góry określonych pięciu startów. Mam spore wątpliwości, czy poradzi sobie z pozycji rezerwowego, gdy paradoksalnie jego największymi przeciwnikami są ludzie z tej samej drużyny. Pozostaje mu liczyć na… słabą postawę Kaia Huckenbecka, a to jest trochę słaba perspektywa. O wszystkim mogą przesądzić juniorzy. W ubiegłym roku była to zmora grudziądzan, a w tym roku chyba niewiele się zmieniło. Wg mnie wynik powinien się kręcić wokół remisu, z lekkim wskazaniem na gości.
Tarnów – Zielona Góra
Tutaj właściwie najmniej wiadomo. Gospodarze nie pojechali żadnego sparingu, a swój tor poznali dopiero w środę. Zielonogórzanie z kolei tułali się po pierwszo i drugoligowych ośrodkach, a swój tor przygotowali dopiero na czwartek. Wśród tarnowian każdy ma pewne miejsce w składzie, choć jednocześnie cały zespół jest wielką niewiadomą, bo zawodnicy muszą przypomnieć sobie, jak jeździ się w ekstralidze. Z kolei wśród gości kontuzja Martina Smolińskiego sprawiła, że Kacper Gomólski ma dwa mecze na pokazanie swojej przydatności dla drużyny. Jeśli mu się to nie uda, będzie musiał czekać na czyjąś kontuzję, a jeśli się uda, to nie zazdroszczę wówczas menadżerowi. Przy założeniu, że trójka tarnowskich Duńczyków poradzi sobie mentalnie z rolą liderów, wydaje mi się, że Jaskółki powinny to spotkanie wygrać.
Gorzów – Toruń
Gorzowianie przygotowywali się raczej w spokoju, nie robiąc wokół siebie wiele szumu. Ich menadżer Stanisław Chomski raczej nie jest człowiekiem mającym parcie na szkło. Dodatkowo wypożyczono na Łotwę Petera Ljunga, co sprawia, że de facto pozostało tam pięciu seniorów, a juniorzy mają możliwość rywalizacji między sobą (rywalizacja między juniorami z reguły podnosi ich poziom, wśród seniorów nie jest to takie pewne). Z kolei torunianie mają doświadczony zespół z mistrzem świata na czele. Problemy osobiste ma co prawda Chris Holder, ale to akurat nie największe zmartwienie, bo są zawodnicy mogący go spokojnie zastąpić. Nie wiem jak to się ułoży w trakcie sezonu, ale mam wrażenie, że Anioły największy problem mogą mieć z własnym menadżerem. I to wcale nie dlatego, że Jacek Frątczak nie ma wiedzy, czy nie zna się na swojej pracy. Owszem, ma wiedzę, potrafi zaryzykować, zna przepisy, ale… chyba strasznie chce udowodnić Falubazowi, że potrafi skutecznie poprowadzić zespół. I tak się właśnie zastanawiam czy ta prywatna chęć udowodnienia czegoś będzie motywująca dla zawodników, czy może wręcz przeciwnie. Na dzień dzisiejszy obstawiam dość spokojne zwycięstwo gospodarzy.
I PLŻ
Po raz pierwszy od wielu lat mamy w pierwszej lidze sytuację, gdy co najmniej połowa drużyn jest zainteresowana awansem. To może dać nam emocje, ale jednocześnie trzeba życzyć tym ekipom, żeby fantazja nie poniosła za bardzo działaczy i wielkie chęci nie przerodziły się w wielkie długi. Z ciekawością będą obserwował poczynania skazywanej na pożarcie i spadek Wandy Kraków oraz Łotyszy, którym awans nie grozi, bo nie pozwalają na to ekstraligowi działacze i sponsorzy (chociaż kolejność chyba powinna być odwrotna). Te dwa zespoły mogą sporo namieszać i mocno poirytować niejednego faworyta właśnie dlatego, że nie mają na sobie żadnej presji wyniku. Wcale nie zdziwię się, jeśli zaplecze ekstraligi będzie ciekawsze niż ten wielki żużlowy świat. Na początek obstawiam zwycięstwa Rybnika z Piłą, Łodzi w Lublinie, Gdańska z Krakowem i Łotyszy w Gnieźnie.
II PLŻ
Tutaj faworyt jest jeden i teoretycznie nikt nie powinien mu przeszkodzić. Ponieważ jednak mecz rzeszowian w Bydgoszczy został przełożony na czerwiec, więc pozostały nam dwa spotkania. Rawickie zaplecze Unii Leszno nie powinno mieć problemów z pokonaniem Wilków z Krosna. I to właściwie wszystko co można napisać, bo zarówno papierowa siła drużyny, jak i ilość tegorocznych jazd są po stronie gospodarzy. Z kolei w Poznaniu szykuje się całkiem fajny pojedynek miejscowych Skorpionów z opolskim doświadczeniem. Szczerze mówiąc nie mam zielonego pojęcia jaki wynik tutaj obstawić. W teorii faworytami wydają się być goście, którzy dość szybko przygotowali swój tor do jazdy i odbyli aż dwa sparingi. Jak będzie, to zobaczymy.