Żużlowy weekend w Pardubicach za nami, więc mogę usiąść do trzeciej części mojego mini cyklu. Przypomnę tylko, że w pierwszej części pisałem o bardzo negatywnym zjawisku w żużlu, jakim jest centralizacja, czyli zawłaszczanie żużla przez kilka tolerujących się wzajemnie, choć rywalizujących ze sobą małych grup, które nieźle na tym zarabiają kosztem samej dyscypliny. Potem wróciłem do moich dziecinnych wspomnień, kiedy to żużel był odskocznią od szarej rzeczywistości. Żużel, to moja pasja, którą realizuję za własne pieniądze. Teraz postaram się napisać o tym czy w tych dwóch światach jest w ogóle jakakolwiek część wspólna.
Na początku powinienem podkreślić, że ja także wywodzę się z żużla ligowego, bo to była i nadal jest praktycznie jedyna forma pierwszego kontaktu przeciętnego kibica z czarnym sportem. Przez dobre 35 lat byłem wiernym kibicem Falubazu i wydawało mi się, że nikt i nic jest w stanie zniechęcić mnie do przychodzenia na zielonogórski stadion. A jednak w końcu powiedziałem „Pas” i po zakończeniu sezonu 2016 przestałem kupować karnety i bilety na ligę. Pojawiłem się tam jeszcze kilka razy, korzystając z uprzejmości kolegi i raz na zaproszenie. Obecnie chodzę na obiekt przy ul. Wrocławskiej 69 przede wszystkim na imprezy młodzieżowe, bo one wciąż dają mi sporo radości.
Co wpłynęło na moją decyzję? To był proces, który trwał kilka lat, a powodów było wiele. Nazwałbym to raczej splotem pewnych okoliczności, które w sumie doprowadziły do takiego efektu. Trudno jednak powiedzieć, że od tematu udało mi się całkowicie oderwać, bo śledzę występy drużyny i staram się być mniej więcej na bieżąco z wynikami. Spędziłem tyle lat żyjąc tym falubazowym światem, że pomimo zmiany żużlowych priorytetów ostateczne zerwanie tych relacji wcale nie jest dla mnie takie łatwe. Co roku jestem jednak coraz bliżej tego celu. Przynajmniej tak mi się wydaje.
Nie ma sensu opisywać tutaj szczegółowo różnego rodzaju negatywnych emocji, które wzbierały we mnie z czasem, bo nie tego ma dotyczyć ten tekst. Najkrócej rzecz ujmując, od pewnego momentu czułem się po prostu źle, na zielonogórskim stadionie. To już nie był mój świat, nie czerpałem z tego żadnej przyjemności i nie było sensu tego kontynuować. Zobaczyłem, że żużel może wyglądać inaczej, że ja jako kibic mogę go przeżywać inaczej. W rozumieniu ludzi uczestniczących w dopingu zorganizowanym, jestem ortodoksyjnym piknikiem.
Porównałbym żużel do jasnego z pianką. Pamiętam czasy, kiedy Żywiec, Tyskie czy Okocim to były świetne piwa. Miały smak, pełnię i przyjemną goryczkę. Teraz, choć przecież mają te same nazwy, warzone są w większości w tych samych miejscach, to omijam je szerokim łukiem, podobnie jak ogromną większość piw produkowanych przez koncerny obecne w Polsce. Dlaczego? Powód jest w sumie jeden: znalazłem piwa, które mi smakują. Poznałem cały wachlarz gatunków – to bardzo bogaty świat. Krótko mówiąc – wiem, że dobre piwo smakuje dobrze, a kiepskie piwo jest po prostu kiepskie i najczęściej pozbawione smaku. Jednak, żeby odnaleźć się w dzisiejszych warunkach musiałem przejść przez wiele dostępnych gatunków, sprawdzić co mi smakuje, co daje mi radość. To zajmuje sporo czasu, potrzeba trochę pieniędzy, ale przede wszystkim chęci odkrywania. Powszechna dostępność i stosunkowo niska cena przestały być dla mnie jakimikolwiek argumentami.
I tak jak piwo może smakować inaczej (może w ogóle mieć smak) niż to co jest najszerzej dostępne, tak samo żużel może wyglądać inaczej niż to, co jest nam na siłę wręcz wpychane. Aktualnie speedwaya w telewizji jest tyle, że nie trzeba właściwie robić nic, żeby go znaleźć, bo to bardziej on szuka nas. Eksperci zadbają o wytłumaczenie szczegółów, komentatorzy zadbają o emocje, zobaczymy sytuacje z kilku kamer, a pan Leszek wytłumaczy nam co jest błędem, a co kontrowersją. Wytłumaczy nam nawet jak to jest możliwe, że podobne sytuacje są inaczej oceniane i wszystkie interpretacje mogą być prawidłowe. Dowiemy się z parkingu kto jakie zmiany wprowadził, z usług których tunerów korzystają poszczególni zawodnicy. Kamera wlezie wszędzie i na podstawie chwilowych ujęć pokaże nam gdzie dzieje się źle, a gdzie jeszcze gorzej. Zwykły kibic wszystko wie, choć przecież nie musi nic robić poza siedzeniem na kanapie. Zupełnie jak w pierwszej lepszej telenoweli. Tyle, że tak jak telenowela najczęściej ma niewiele wspólnego z realnym życiem, tak żużel w telewizji niewiele musi mieć wspólnego z tym oglądanym z trybun.
Muszę przystopować z tymi porównaniami, bo odszedłem trochę od zasadniczego tematu. Szukając odpowiedzi na pytanie: czy da się pogodzić ten skomercjalizowany speedway ze światem z moich dziecinnych wspomnień, zacząłem mimo woli odkrywać, że ten mój obecny żużlowy świat jest dość mocno oderwany od rzeczywistości większości ludzi, którzy szczerze pasjonują się speedwayem. Udało mi się w pewien sposób zrealizować moje dziecięce marzenia i przyzwyczaiłem się do życia w takim trochę wymyślonym świecie, na który wciąż jeszcze mam przyzwolenie przede wszystkim mojej Żony, dopóki utrzymuję jako taki kontakt z rzeczywistością.
Nadal lubię oglądać żużel z trybun. Nigdy specjalnie nie ciągnęło mnie na murawę. Parking był z kolei dawniej miejscem nieosiągalnym dla przeciętnego szarego kibica. Kiedy znało się kogoś, kto znał kogoś, kto znał kogoś, kto mówił, że zna zawodnik, to można było się tym pochwalić. Wtedy chciało się być w takim parkingu. Dziś wydaje się nam, że wiemy wszystko, ale dla mnie tajemniczość miejsca, które było tylko dla zawodników i mechaników, miała swój wielki urok. Myślę, że mało który kibic byłby w stanie wytrzymać tempo życia, jakie prowadzą w ciągu sezonu ekipy poszczególnych zawodników i powiem szczerze, że dziwię się żużlowcom, że sprzedali ten wewnętrzny świat za garść pieniędzy. Cierpią na tym szczególnie ci młodsi, słabsi, ci którym coś się nie udało, bo zbyt często relacje u nas są niestety robione bez wyczucia, z polowaniem na wpadki, niczym prowadzone przez portale plotkarskie. Gdyby było to zrobione z taką klasą, jak mecze Premiership, z wielkim uśmiechem Abi Stephens. Można pomarzyć, ale póki co musimy zwyczajnie dorosnąć do tego poziomu, żeby cieszyć się żużlem, zamiast czekać na porażki innych.
Dziś jeżdżąc na zawody zagraniczne często nie mam żadnego problemu z wejściem do parkingu, więc mogę popatrzeć jak wygląda tamta rzeczywistość. I co? I nic. Teoretycznie mógłbym porozmawiać z zawodnikami, ale nie potrafię zadawać pytań. W międzyczasie odkryłem, że jestem samotnikiem i zdecydowanie bardziej wolę pisać i robić zdjęcia niż rozmawiać. W trakcie zawodów wolę jednak usiąść na trawie, pooglądać ściganie. Bez presji. Ostatnio po powrocie z Pardubic poczułem jak dużo psychicznego odpoczynku dał mi ten wyjazd.
Moja odpowiedź brzmi więc: dopóki mam taką możliwość, to zamierzam cieszyć się żużlem poza głównym nurtem, uczestnicząc w imprezach organizowanych przez grupy lokalnych pasjonatów gdzieś na peryferiach speedwaya. To mnie cieszy i daje ciekawe oderwanie od rzeczywistości, w której przecież każdy z nas musi jakoś funkcjonować. Samo planowanie wyjazdów, rozpoznawanie drogi, szukanie noclegów, możliwość robienia zdjęć, to jest piękna przygoda, więc nie chciałbym z tego rezygnować. Każda pasja ma jednak gdzieś swoje granice, więc z drugiej strony od przyszłego roku będę musiał ograniczyć dalsze wyjazdy, bo stały się zwyczajnie zbyt drogie. I właściwie to też może mieć swoje plusy, bo sam siebie zmuszę do szukania speedwaya dla pasjonatów bliżej domu. Zawsze mogę wykorzystać awans Falubazu do Ekstraligi (bo już chyba nic nie odbierze Falubazowi tego awansu) i przejść się kilka razy na rozgrywki Ekstraligi U24, jeśli nadal będą kontynuowane. Zawody młodzieżowe zawsze dawały mi sporo radości i to się nie zmieniło, a póki co nie są one jeszcze tak mocno przesiąknięte komercją i zawłaszczone przez telewizję. Wiem, Ekstraliga U24, to nie są tak do końca zawody młodzieżowe, ale zawsze mogą pomóc w śledzeniu rozwoju młodych zawodników.
Czy chciałbym kiedyś wrócić do wielkiego speedwaya? Nikt mnie tam nie zna i nikt tam za mną nie tęskni i ja też za tą atmosferą jeszcze nie zatęskniłem. Co będzie później, tego oczywiście nie jestem w stanie przewidzieć. Mam nadzieję, że pójdę raczej w drugą stronę i postaram się czerpać zwyczajną radość z obecności na lokalnych, mocno prowincjonalnych obiektach żużlowych, póki jeszcze są. Tak jak napisałem w pierwszej części, jeśli nic nie zmieni się na lepsze, jeśli żużel nie stanie się tańszy, to za 10 lat zwyczajnie zamieni się w odpowiednik Formuły 1, z garstką zawodników jeżdżących jako cyrk objazdowy przez cały sezon po tych samych torach. Dziś może się to wydawać wielu niewyobrażalne, ale to wcale nie jest wizja nierealna i odległa.
Póki co sezon jeszcze trwa, ale za miesiąc będzie można zapaść w taki kibicowski sen zimowy. Im jestem starszy, tym bardziej doceniam przerwę, która pozwala wrócić do innych pasji, trochę odpocząć od żużla po to, żeby w marcu znów się nim cieszyć.
Jestem zadowolony z tego, że dane mi było odkryć zupełnie inny wymiar speedwaya i że z tej szansy skorzystałem. Czy da się połączyć skomercjalizowany żużel z pasją oglądania? Oczywiście, że się da. Są kibice uczestniczący w imprezach wielkiego żużlowego świata, ale patrzący na ten świat bez pośredników. Ja póki co chciałbym funkcjonować poza tym światem, bo wiem, że żużel może wyglądać inaczej.