Po wiadomościach, które napłynęły z Wrocławia wszystkie wyniki przestały mieć znaczenie. Po wypadku na torze Stadionu Olimpijskiego zmarł Lee Richardson. Szkoda, że nawet ta tragedia nie potrafiła zjednoczyć środowiska żużlowego. W pewien sposób polski żużel podczas lubuskich derbów sięgnął dna. To żenujące, że zawodnicy, sędzia, działacze i kibice nie potrafili zachować należytej powagi w obliczu śmierci swojego kolegi. Niektórym zabrakło zwykłej ludzkiej przyzwoitości zarówno w czynach jak i słowach. A komuś, kto przygotowywał wrocławski tor zabrakło najwyraźniej wyobraźni.
Na początku chciałbym wyrazić moje współczucie rodzinie i bliskim Lee Richardsona. Ciężko coś sensownego napisać w takiej chwili, kiedy sport, który ma nam, kibicom przynosić radość i emocje, pokazuje swoją najciemniejszą stronę. Oglądając relację telewizyjną domyślałem się, że jest niewesoło, bo karetka bardzo długo stała na torze, ale w życie nie myślałem, że ten wypadek zakończy się w taki sposób.
To co się stało już się nie odstanie, ale nie zmienia to faktu, że sprawą powinna się zająć na poważnie prokuratura. Wiadomo, że w każdym takim przypadku prowadzone jest postępowanie, ale z reguły kończy się bez skierowania sprawy do sądu. Nie wiem jak będzie w tym przypadku, ale według mnie tor przygotowany przez wrocławskich organizatorów, nie po raz pierwszy zresztą, nie spełniał kryteriów pozwalających uznać go za tor bezpieczny. Mecz prowadził sędzia międzynarodowy Wojciech Grodzki. Skoro dopuścił do rozpoczęcia meczu, to najwidoczniej uznał przygotowanie nawierzchni za co najmniej poprawne. A czy takie było? Tutaj można polemizować. Nie przekonują mnie argumenty, że uzyskano dobre czasy, bo sam byłem świadkiem meczu, gdy w I biegu pobity został rekord toru, a po trzecim nie dało się już jeździć. W ubiegłym roku miałem wątpliwą przyjemność oglądania pojedynku Betardu z Falubazem i już wtedy organizatorzy pokazali na co ich stać. Nie można robić z żużla polowania, bo w ten sposób zabija się ten sport, a tej konkretnej sprawie takie stwierdzenie nabiera innego znaczenia. Speedway sam w sobie jest niebezpieczny i nie ma sensu tego niebezpieczeństwa pogłębiać. Tym bardziej, że motywacją do takich działań są chęć zwycięstwa za wszelką cenę, zdobycie kilku punktów więcej i oczywiście pieniądze. Bo wiadomo – nie ma zwycięstw, nie ma kibiców.
Nie jest moim zadaniem szukanie winnych, ani tym bardziej oskarżanie kogokolwiek. Mam nadzieję, że tym zajmie się na poważnie prokuratura. Niemniej uważam, że organizatorzy przesadzili z torem i to dość mocno. Także w środowisku sędziowskim powinno coś się wreszcie ruszyć. Arbitrzy muszą mieć świadomość, że ulegając organizatorom i puszczając na siłę imprezę tylko po to, żeby nie było walkowera i skandalu, biorą na siebie odpowiedzialność za zdrowie i życie zawodników. A w przypadku groźnego wypadku już nie będzie przy nich ani działaczy, ani kibiców. W ubiegłym roku było kilka przypadków torów ewidentnie spreparowanych i co? Niewiele się zmieniło, szczególnie w mentalności niektórych osób. Nie chodzi mi tylko o działaczy, ale także o kibiców, a w zasadzie „kibiców”, chcących oglądać zwycięstwa za wszelką cenę.
To co stało się we Wrocławiu miało swoje konsekwencje także w Gorzowie. Wydarzenia, które miały tam miejsce były żenujące, a zachowanie wszystkich stron pozostawiło spory niesmak. Starałem się bardzo delikatnie rzecz ująć. Przecież ten mecz powinien być przerwany zaraz po ogłoszeniu o śmierci Lee Richardsona. Ale… No właśnie, tych „ale” jest bardzo dużo. Wiadomość została ogłoszona po VII biegu. Kończymy? Nie, jedziemy ósmy bieg. Potem kończymy? Stal Gorzów – nie, bo oznacza tylko 10-punktową stratę. Pan Marek Wojaczek poszedł do parkingu i po rozmowach stwierdził, że wszyscy chcą jechać po minucie ciszy. I co widzieliśmy? Zupełnie zdezorientowanych Rune Holtę i Jonasa Davidssona oraz biegnących do swoich motocykli gorzowian. Pojechali IX i X bieg. Po co? Dlaczego zielonogórzanie nie wjeżdżali w taśmę? Nie potrafię tego wytłumaczyć. Potem do parkingu przyszedł Robert Dowhan i nakazał nie jechać. Tylko motywacja tego zachowania nie była już zbyt pozytywna. Chodziło o Lee? Nie, chodziło o wizerunek. No więc Falubaz Zielona Góra nie wyjechał i przegrał XI bieg 5:0. Potem zaczęły się przepychanki słowne, w trakcie których kierownik drużyny Falubazu Piotr Kuźniak wykrzyczał, że już po I biegu wiedzieli, że „on” nie żyje. Nie Lee, nawet nie Richardson, tylko „on”. A to wszystko udekorowane wielką „kur..ą”. I czar prysł. Zielonogórscy działacze o wszystkim wiedzieli wcześniej, ale nie powiedzieli zawodnikom! Do ataku ruszył wiceprezes Stali, mówiąc w rozmowie telefonicznej z arbitrem, że proponował przerwanie meczu po VII biegu. Piękne, prawda? Problem w tym, że żaden działacz nie jest partnerem do rozmów dla sędziego. Od tego jest kierownik drużyny. A ten potrafił tylko pytać: „kończymy to?”. Nie, „czy w związku z zaistniałą sytuacją kończymy zawody?”, tylko kompletnie bezduszne „kończymy to?”. Chyba ktoś z Gorzowa kapnął się, że wizerunkowo przegrywają tą wojenkę, bo wysłano Tomasza Golloba jako mediatora, a ten zaproponował XII bieg na 0:0 i koniec. Nie było ostatecznej zgody ze strony gości, bo oznaczało 23-punktową przegraną Falubazu i oczywiście przystanie na propozycję rywali. A w tle tych wydarzeń było widać Krzysztofa Kasprzaka szykującego motocykl do jazdy…
Kto jest winien? Wszyscy. Sędzia, bo nie przerwał meczu, choć miał takie uprawnienia. Gorzowianie, bo nie mieli zamiaru kończyć. Zielonogórzanie, bo wiedząc o tragedii nie ogłosili tego publicznie, czekając na zakończenie VIII biegu. Do tego żenujące zachowanie Piotr Kuźniaka, które tak naprawdę dyskwalifikuje go jako działacza sportowego. Czy naprawdę nie da się powiedzieć jednego zdania bez wulgaryzmów? Przy kamerach, a przede wszystkim z elementarnym szacunkiem dla rywala oraz dla Lee Richardsona.
Wiele pozytywnych opinii zebrali kibice Falubazu, opuszczając stadion po ogłoszeniu wiadomości z Wrocławia. Ale nie można zapomnieć o transparencie wcześniej wywieszonym przez nich na gorzowskim stadionie. Wielki napis „Katarzyna Jancarz” oraz dopisek „W lewej flaszka, w prawej nóż” jest tak samo ohydny jak to wszystko, co działo się w parkingu. Może nawet gorszy, bo było to z pełną premedytacją żerowanie na tragedii osobistej jednego z najlepszych polskich żużlowców. To przekroczenie wszelkich granic przyzwoitości, świadczące o kompletnym zatraceniu jakichkolwiek wartości oraz choćby minimalnej empatii. To już nie jest grupa kibiców, tylko zwykła hołota, obrażająca swoim postępowaniem dobre imię klubu. Nie słyszałem do tej pory komentarza prezesa Falubazu. Za wiele się zresztą nie spodziewam…
I na koniec jeszcze jeden wniosek. Cała sytuacja pokazała jak słabe jest środowisko żużlowców. Nawet w obliczu tragedii swojego kolegi nie potrafią się postawić. Wystarczy ich postraszyć konsekwencjami regulaminowymi. Nie rozumiem wypowiedzi Piotra Protasiewicza. Jak można nie mieć zdania czy jechać czy nie? A ci, którzy szybko wsiadali na motor muszą uważać, bo zbliżają się mocno do dna. Teraz widać dlaczego wprowadzono nowe tłumiki. I nie ma co narzekać na większe koszty panowie, bo sami jesteście sobie winni.