Na sobotę miałem zaplanowany wyjazd. Myślałem, że pojadę do Koprzywnicy, ale została odwołana w piątek wieczorem. Zdecydowałem się pojechać pod Częstochowę, żeby zobaczyć zmagania o indywidualne mistrzostwo Polski w miniżużlu. Nie żałuję.
Droga nie była łatwa, ale przyznam, że podjąłem kilka złych decyzji, przez co utknąłem w korku i dotarłem na 7. wyścig. Trudno, czasem tak bywa. Ważne, że zdążyłem i mogłem uczestniczyć w tym lokalnym święcie speedwaya. Jadąc tutaj przejeżdżałem przez miejscowości, które znałem z pieszych pielgrzymek do Częstochowy. Minęło dobre ćwierć wieku od tamtych czasów, wiele się pozmieniało, ale sentyment pozostał.
W ub. roku przy okazji zawodów w Wawrowie odkryłem, że miniżużel, to speedway w pełnym tego słowa znaczeniu. Zawodnicy są młodsi, ale zaangażowania i pasji mogą im pozazdrościć profesjonaliści. Jeszcze przed rozpoczęciem ub. roku nie podejrzewałbym, że będę w ogóle zainteresowany tego typu zawodami. Cóż, cały czas się uczę.
Tor klubu UKS Speedway Rędziny, zlokalizowany jest w Rudnikach (gmina Rędziny) przy ul. Dworcowej. Nie wiedziałem, czego mogę spodziewać się na miejscu. Na szczęście było lokalnie i normalnie. Tor jest bardzo specyficzny, ze stosunkowo długimi prostymi i bardzo krótkimi łukami. Widziałem, że prawdopodobnie część zawodników od trzeciej serii zaczęła płynniej pokonywać te łuki. Fajnie było przejść się po tymczasowym parkingu i czasem podsłuchać ludzi, których znałem z torów żużlowych, tłumaczących swoim podopiecznym sposoby na płynną jazdę. A można było tutaj zobaczyć Jana Ząbika, Andrzeja Jurczyńskiego, Adama Pawliczka, Grzegorza Walaska, Damiana Balińskiego czy Pawła Parysa.
Była walka, były emocje. Była radość, była złość, były łzy pod kaskiem. To wszystko co jest najbardziej szczere w tej rywalizacji. Nie będę opisywać szczegółowo wyników, bo nie po to tutaj przyjechałem. Chciałem zobaczyć speedway w najczystszym wydaniu i czuję się usatysfakcjonowany. Warto było przejechać te prawie 800 km.
Oprócza samych zawodów było to wszystko, co jest tak cenne w lokalnej organizacji. Można było nabyć zupę pomidorową, ziemniaki w kapuście z mięsem (nie wiem jak nazywa się to danie), świetnie wypieczoną kiełbasę, a wszystko po 5 zł. Do tego ciasto, soki, rewelacja.
Finał oglądałem stojąc na wysokości wyjścia z drugiego łuku. Obok mnie stał prezes Włókniarza Michał Świącik. Potem chciałem już pójść do samochodu, ale stwierdziłem, że szkoda byłoby opuścić dekorację zwycięzców. Dobrze było popatrzeć, jak ci młodzi chłopacy na podium słuchają i śpiewają polski hymn.
Tak sobie myślę czasem, że tyle czasu poświęciłem na opisywanie żużla, a tak naprawdę nikt mnie nie zna. Z drugiej strony dzięki temu, że nikt mnie nie zna, wszyscy wokół zachowują się normalnie, dzięki czemu mogę oglądać zawodników w ich naturalnym środowisku.
Poniżej zamieszczam galerię zdjęć. Mam nadzieję, że choć trochę z tych emocji udało mi się przekazać za ich pośrednictwem.