4-Nationen-Vergleich w Neustadt/Donau

Jakiś czas temu stwierdziłem, że chciałbym zobaczyć turniej na tym nietypowym bawarskim torze bez band (przynajmniej teoretycznie), ale z reguły odbywały się tutaj jedne zawody w roku – w Wielkanoc lub tydzień później, co w zasadzie w moim przypadku wykluczało wyjazd. W tym roku wznowiono organizację tradycyjnego czwórmeczu międzynarodowego po przerwie pandemicznej, a pierwotny termin przesunięto na 15 maja. Udało się z tego prezentu skorzystać 🙂

Neustadt an der Donau, to kilkunastotysięczne bawarskie miasteczko leżące na południe od Ratyzbony, w małym żużlowym zagłębiu. W centrum można zobaczyć drogowskazy kierujące do Abensbergu (6 km) oraz Landshut (49 km). Jadąc autostradą nr 93 miałem zaplanowany zjazd nr 50, ale ponieważ zjazd nr 49 nazywał się Abensberg, więc stwierdziłem, że skoro jestem tak blisko, to grzechem byłoby nie tam zajrzeć. Obiekt nie robi specjalnego wrażenia, ale mogę powiedzieć, że mogę go „odhaczyć”, bo szansa, że przyjadę tu kiedyś jest raczej marna. Swoją drogą owal wygląda tak, jakby był nieużywany, a przecież za trzy tygodnie ma się tu odbyć jedna z rund kwalifikacyjnych do przyszłorocznego cyklu Speedway Grand Prix!

Do osiągnięcia celu całej wycieczki pozostało mi kilka kilometrów, które udało się szczęśliwie przejechać. Po krótkim odpoczynku udałem się na Anton Treffer Stadium. Tutejszy tor jest swego rodzaju ewenementem, bp choć formalnie nie posiada band, to jednak pas zieleni o szerokości  ok. 10 metrów otoczony jest drewnianym płotem, który nie jest już zabezpieczany dmuchaną bandą. Jeszcze kilka lat temu odbywały się tutaj zawody rangi eliminacji do IMŚJ. Obecnie tradycyjny czwórmecz międzynarodowy  jest jedyną rozgrywaną tutaj imprezą. W latach 2020-2021 z wiadomych względów organizatorzy musieli odwołać zawody, więc wczorajsza impreza była pierwszą od trzech lat. Siłą rzeczy trzeba się było liczyć z tym, że tor może się lekko posypań w trakcie zawodów i tak też się stało, choć problemy dotyczyły przede wszystkim zawodników mających braki kondycyjne.

W tym roku organizatorzy zaprosili reprezentacje Czech, Wielkiej Brytanii, Danii oraz oczywiście Niemiec. Czesi przysłali w zasadzie najlepszych swoich zawodników poza Vaclavem Milikiem (pierwotnie był w składzie) oraz Janem Kvechem, którzy tego dnia mieli jeździć w Krośnie. Duńczycy oraz Brytyjczycy awizowali młodziutkich zawodników, którzy mieli okazję nabrać tutaj doświadczenia, a gospodarze nie mogli skorzystać z zawodników Landshut Devils, którzy tego dnia ścigali się w Gnieźnie. Początkowo w składzie był wpisany Martin Smoliński, ale kontuzja uniemożliwiła mu starty do końca sezonu. A ponieważ jest on w Niemczech kimś więcej niż tylko zawodnikiem, więc na plakatach był dopisek, że będzie obecny na stadionie. I rzeczywiście był – miał swoje stoisko, na którym osobiście sprzedawał pamiątki, koszulki itp., wystawił swój motocykl, a kibic mogli z nim porozmawiać. Swoją drogą, na plakatach było użyte zapewne zdjęcie zrobione na miejscowym obiekcie. Na pierwszym planie znajdował się Rafał Okoniewski jadący jeszcze na silniku Jawy.

Jadąc tutaj obawiałem się trochę o poziom zawodów, ale okazało się, że zupełnie niepotrzebnie, bo żużlowcy, pomimo problemów z nawierzchnią, stworzyli całkiem fajne widowisko. Można było się spodziewać, że na takiej geometrii problemy będą mieć przede wszystkim młodzi Anglicy, ale także oni potrafili wygrywać wyścigi. Zdecydowanie najlepszym spośród nich był Connor Beiley, a tym mi się w jego jeździe podobało była umiejętność wykorzystywania zamieszania na pierwszym łuku. Wśród Duńczyków zdecydowanie dominował Bastian Borke, co mnie zaskoczyło, akurat jego nie brałem specjalnie pod uwagę. Myślę, że szefowie polskich klubów mogą spokojnie zacząć interesować się tym chłopakiem, bo możliwości ma spore. Ciekawostką była możliwość zobaczenia Bastiana Pedersena – bodajże siostrzeńca albo bratanka Nickiego. Widać u niego umiejętności, odwagę i trochę też styl jazdy wujka (chodzi mi o sposób pokonywania łuków, a nie agresywność), ale w drugiej części zawodów miał problemy z przerywającym silnikiem. Pozytywne było to, że jeśli tylko silnik pozwalał na jazdę, to dojeżdżał do mety, pomimo straty pól okrążenia.

Czesi pokazali klasę i trzeba powiedzieć, że zarówno Petr Chlupac, jak Daniel Klima mocno się rozwinęli.Eduard Krcmar był z kolei jednym z dwóch pechowców, którzy wyjechali poza tor. Akurat w jego przypadku powodem było zahaczenia o koło Michaela Hartla przy wyjściu z drugiego łuku, a więc sytuacja bardzo niebezpieczna. Wspomniany Niemiec był jednym z najlepszych zawodników turniej, ale niestety w ostatnim wyścigu, na pierwszym łuku ostatniego okrążenia uderzył w koło Josefa Franca i pojechał niestety w kierunku drewnianej bandy. Konieczna była pomoc karetki, ale na chwilę obecną nie mam informacji o stanie jego zdrowia. Wyglądało to w każdym razie poważnie i mam nadzieję, że nie będzie miało takich konsekwencji.

Po zakończeniu turnieju podstawowego odbył się jednobiegowy Memoriał Maxa Saligera, w którym zażarcie o zwycięstwo walczyło dwóch Czechów. Ostatecznie Petr Chlupac na dystansie wyprzedził Josefa Franca i został triumfatorem memoriału.

Ponieważ sam tor nie jest typowy, więc nietypowa jest także maszyna startowa. Po to, żeby nie ciągnąć taśmy przez tor i pas trawy. wymyślono tutaj… składany zewnętrzny słupek. Przed wyścigiem osoba odpowiedzialna stawia słupek, a po starcie składa i schodzi z toru. Nie ma więc niebezpieczeństwa, uderzenie przez zawodników w słupek maszyny startowej.

To był taki turniej, którego potrzebowałem. Zawodnicy startowali pewnie bardziej dla przyjemności, a o organizację dbała spora grupa miejscowych pasjonatów. I przyjemnie było patrzeć na zaangażowanie tych ludzi – od prezesa przez pana jeżdżącego polewaczką aż do ludzi sprzedających piwo. To również możliwość zobaczenia, że sędziemu nie zależy na wykluczaniu zawodników. Do bodajże ostatnim wyścigu dwóch żużlowców wyjechało w żółtych kaskach. Czech pojechał do parkingu, a następnie wrócił na start i przekazał Anglikowi, że to on ma zmienić pokrowiec. Anglik pojechał, założyli mu biały pokrowiec, pasem zieleni wrócił na start i cała czwórka mogła się ścigać. Cała sytuacja była o tyle śmieszna, że przez całe zawody drużyny, jak to w czwórmeczach, miały przypisany ten sam kolor.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *