O co chodzi dziś w sporcie? Czy wygrywać ma lepszy czy sprytniejszy? Co jest ważniejsze: zdobyte punkty czy regulamin? Gdzie jest granica bezpieczeństwa przy przygotowywaniu toru? Sporo pytań jak na jeden mecz. Niestety odpowiedzi nie zawsze są takie jakich bym oczekiwał.
Zacznę od samego meczu, rozumianego jako sportowa rywalizacja na torze. Liczyłem na wygraną Falubazu różnicą 14 punktów co, jak mi się wydawało, powinno pozwolić na myślenie o finale. Strategia była prosta – nie przegrywać wyścigów i nie przyjeżdżać na ostatnich miejscach. To jednak tylko teoria, która dość znacznie rozminęła się z praktyką. Zielonogórzanie od początku znów mieli spory problem z własnym torem. Pozycje w naprawdę frajerski sposób potracili Grzegorz Zengota i Rafał Dobrucki, przegrywając po własnych błędach z zawodnikami, którzy wozili ogony. Założenia, które sobie wymyśliłem nie sprawdziły się, bo aż siedmiokrotnie żużlowcy Falubazu nie przywozili do mety punktów. Przy tym wszystkim strasznie trudno przychodziły im triumfy nad liderami gości, Kennethem Bjerre oraz Jasonem Crumpem. Całe szczęście, że do Zielonej Góry przyjechał Niels Kristian Iversen, bo przy tej postawie pozostałych naszych zawodników czarno widziałbym to spotkanie.
Mecz nie stał na wysokim poziomie z dwóch powodów. Pierwszym był na pewno tor, który ewidentnie był niebezpieczny. Myślę, że w klubie osoby odpowiedzialne za jego przygotowanie powinny się mocno zastanowić, bo to na czym przyszło jeździć żużlowcom mocno odbiegało od przyjętej ogólnie normy bezpieczeństwa. W drugiej części zawodów zawodnicy niejednokrotnie jechali na pół gwizdka, bo mocniejsze odkręcenie manetki gazu najpewniej spowodowałoby pociągnięcie motocykla i w najlepszym razie utratę pozycji. Sam fakt, że z nawierzchnią zapoznali się Jason Crump, Maciej Janowski oraz dwukrotnie Piotr Protasiewicz o czymś świadczy. Pozostali też mieli spore kłopoty. Greg Hancock tak kurczowo trzymał się krawężnika, że praktycznie bez walki dwukrotnie oddał punkty atakującemu go Jasonowi Crumpowi. Jakby tak zliczyć te oczka, które straciliśmy w wyniku niedopasowania do toru, to okazałoby się, że te kombinacje przyniosły nam całkiem pokaźne straty. Po co są robione takie rzeczy? Nie mam pojęcia. Może czas żeby w końcu ktoś powiedział „stop”. Nie po to płacę 40 zł żeby oglądać jak żużlowcy zamiast z przeciwnikami, walczą z torem. Czy nie jest paradoksem, że najlepszy wśród gospodarzy był gość, który jechał tu jakieś półtora miesiąca temu? Nawiasem mówiąc, pewnie wielu „wiernych fanów Falubazu”, którzy uznawali PUK-a za zawodnika trzeciej kategorii, teraz nie wyobraża sobie składu bez niego. Tak to już niestety jest. Drugim powodem takiego, a nie innego poziomu tego spotkania jest siła obu zespołów. Nie ma się co czarować. Na miano ekstraligowców zasłużyło może sześciu żużlowców. Reszta była raczej dziurą w składzie swojej ekipy niż realnym wzmocnieniem. Falubaz wygrał przede wszystkim dlatego, że Betard nie potrafił wykorzystać jego słabości, a najlepszym zawodnikiem był ten, który pojechał z konieczności, bo wcześniej był… za słaby. Zresztą zwycięstwo dwoma punktami z zespołem, w którym jedzie dwóch przeciwników nie jest bynajmniej powodem do wielkiej chluby. Powiedzmy sobie uczciwie, że to co zaprezentowali pozostali wrocławianie nie nadaje się nawet na przeciętność w pierwszej lidze. A jednak Falubaz wygrał minimalnie. O czym to świadczy? Niestety o tym, że na tle słabego rywala zaprezentowaliśmy się również słabo. Spotkały się zespoły z czwartego i piątego miejsca po rundzie zasadniczej, co niestety swoją postawą potwierdziły.
Wracając do domu myślałem sobie, że to nikłe zwycięstwo ma też jakieś plusy i nie zawsze jest złym rozwiązaniem. Trener Betardu Marek Cieślak robił w czasie obecnego sezonu wszystko żeby jego drużyna nie przystępowała do kolejnych pojedynków w roli faworyta, bo ma zawodników jakich ma. Betard raz łatwo wygrywał żeby za chwilę jeszcze wyżej przegrać. Cieślak, to cwaniak i wcale nie jestem do końca pewien czy te sinusoidalne występy były wyłącznie efektem kameleonowej formy wrocławian. Coś mi tu śmierdzi lekkim sterowaniem. Wracając do spekulacji na temat rewanżu, jeśli Falubaz zdołał wygrać w Zielonej Górze zaledwie dwoma punktami, to oczywiste jest, że Betard spokojnie powinien tę stratę u siebie odrobić. Trzeba jednak pamiętać, że żużlowcy, to też tylko ludzie. Nie każdy radzi sobie z presją bycia faworytem, o czym przekonali się dość boleśnie gorzowianie. Tak się pocieszałem, bo cóż mi pozostało?
Siedziałem sobie spokojnie wieczorem w domu, gdy dotarła do mnie informacja, że odjęte zostały punkty Piotrowi Świderskiemu za zbyt wczesne wyprowadzenie motocykla z parku maszyn. Oczywiście regulaminowo wszystko jest jak najbardziej w porządku, bowiem Regulamin Sportów Motocyklowych na torach żużlowych w art. 11 ust. 2 mówi wyraźnie „Jeżeli na zawodach nie ma komisarza technicznego, motocykle mogą być zabrane z parku maszyn po uzyskaniu zezwolenia od sędziego zawodów. Jeśli motocykl zostanie zabrany z parku maszyn bez zezwolenia od sędziego, będzie to uznane, że motocykl ten nie jest zgodny z wymogami regulaminu.” Dalej można tam przeczytać, że w przypadku, gdy motor jest nieregulaminowy, sędzia wyklucza zawodnika ze wszystkich wyścigów, w których brał on udział. Tak też zrobił p. Wojciech Grodzki, bo po zgłoszeniu przez gospodarzy takiego naruszenia regulaminu nie miał innego wyjścia. Nasuwa się pytanie: czy naprawdę trzeba było tę sytuację zgłaszać? Wiem, wrocławianie naruszyli przepisy i powinni być ukarani. Ale wątpię żeby „Świder” zabrał motor ze strachu przed kontrolą. Może pokłócił się z Cieślakiem, może zapomniał. Nieważne. Mi nie chodzi o nich, tylko o Falubaz. Co zyskujemy? Oczywiście zamiast 45, musimy zdobyć tylko 42 „oczka” we Wrocławiu. Na tym poziomie to dość spora różnica. A poza tym? W przypadku przegrania rewanżu różnicą mniejszą niż dziewięć punktów, będziemy znów określani jako ci, którzy wchodzą dalej z powodu jakiegoś farta czy kombinacji. Poza tym Betard jest w dość dobrym położeniu, bo spada z nich presja faworyta. Wystarczy im odrobić tę stratę i są w finale. My natomiast musimy (!!!) tę przewagę obronić. Podkreślam, im tylko wystarczy, a my musimy. Żeby zrzucić z siebie tę łatkę regulaminowego krętacza Falubaz powinien teraz na wyjeździe wygrać i uciąć wszelkie oskarżenia.
Patrząc na tegoroczną ligę, gdzie coraz częściej bywa, że triumfuje kombinatorstwo i regulamin, a sama rywalizacja jest na drugim miejscu, jakoś odchodzi ochota na ponowne przychodzenie na stadion. Będę się musiał porządnie zastanowić czy pójść na mecz o mistrzostwo lub trzecie miejsce. Nie interesuje mnie taka „rywalizacja”.