Oprócz lubuskich derbów odbędą się jeszcze inne imprezy, których stawka jest podobna. Ktoś ostatnio mówił, że Amerykanie wymyślili play-offy nie po to, żeby było sprawiedliwe, ale po to, żeby było ciekawie. Trudno się z tym nie zgodzić.
Sprawiedliwie na pewno nie jest, a dowodem jest chociażby ubiegłoroczny sezon, gdy Falubaz zdobył srebro, choć rundę zasadniczą miał bardzo nieudaną. Z drugiej strony wszyscy znają reguły tej zabawy i wiedzą, że przez pierwsze czternaście kolejek nie trzeba pokazywać nic wielkiego, bo i tak liczą się ostatnie cztery mecze. I te oto cztery ostatnie mecze właśnie się rozpoczynają. Teoretycznie, tak wynika z tabeli po rundzie zasadniczej, najlepszymi zespołami są Unibax oraz Falubaz. Czy teoria pokryje się z rzeczywistością? Pożyjemy, zobaczymy.
Unibax zadanie ma zdecydowanie łatwiejsze. Oczywiście w teorii. Przeciwnikiem jest porozbijana Unia Leszno, czyli lucky loser. „Byki” na chwilę obecną mają jednego pewnego zawodnika – Jarosława Hampela. Reszta może zrobić wszystko – od pokonania mistrza świata do przegrania z młodzieżowcami niezbyt wysokich lotów. Janusz Kołodziej ma problemy z samym sobą, Damian Baliński i Kamil Adamczewski jadą pierwszy mecz po kontuzji, a Adam Skórnicki dopiero niedawno po kontuzji wrócił na tor. Faworytem dwumeczu na pewno są torunianie, co nie oznacza jednak, że w Lesznie będą dzielić i rządzić. Obawiam się trochę, że gospodarze braki w składzie będą się starali nadrobić stanem toru. Zresztą rywale też się tego obawiają, a mam nawet wrażenie, że są 99% pewni, że tak właśnie będzie. Chodzę na żużel już bardzo długo i niejednokrotnie widziałem, jak kombinowanie z torem niepoparte poziomem sportowym, najczęściej kończy się porażką i to z reguły żenującą.
Torunianie mają obecnie najbardziej wyrównany skład, bo wszyscy seniorzy jadą obecnie co najmniej przyzwoicie. Pozostaje jeszcze kwestia dyspozycji dnia. Leszczynian, pomimo kłopotów kadrowych, stać na zwycięstwo, ale muszą pojechać na 100% swoich możliwości. Przegrana na własnym torze spowoduje utratę szans na awans do finału i dlatego większa presja będzie po stronie „Byków”. Goście mogą sobie pozwolić na przegranie różnicą kilku „oczek”, bo taką stratę powinni spokojnie odrobić na własnym torze.
O lubuskich derbach pisałem wcześniej, więc nie ma sensu się powtarzać. Oba pojedynki mają kilka punktów wspólnych. Ogromną rolę odgrywać będzie mobilizacja i współpraca wśród zawodników. Poza tym kluczowe mogą być pierwsze cztery biegi. Jeśli któraś z drużyn wypracuje w tym czasie wyraźną przewagę punktową, to przede wszystkim uzyska przewagę psychologiczną.
Niemniej ważny jest mecz w Tarnowie. Zwycięstwo w dwumeczu daje spokojne utrzymanie w ekstralidze i… rozpoczyna okres budowania składu na kolejny sezon. Szczególnie ważne jest to dla Włókniarza, bo sytuacja finansowa tam pewnie nie jest kolorowa, a poza tym ich lider, Grigorij Łaguta, byłby łakomym kąskiem da każdego klubu w Polsce. Zanim więc Rosjanin zacznie otrzymywać intratne propozycje, częstochowscy działacze mogliby już sobie go zarezerwować. Na ich korzyść działa to, że być może „Grisza” dostanie dziką kartę na starty w przyszłorocznym cyklu SGP, co zapewne powstrzymuje jeszcze innych prezesów przed składaniem konkretnym obietnic.
Jeśli o mnie chodzi, to życzę powodzenia „Lwom”, bo to co prezentowała Unia Tarnów w tym sezonie nie zasługuje w żadnej mierze na pozostanie w ekstralidze. Pomimo naprawdę dobrego składu i możnych sponsorów, brakuje tam atmosfery. Wygląda na to, że każdy z zawodników jedzie dla siebie. Działacze ze swojej strony robią wszystko, aby zarówno żużlowców jak i kibiców zniechęcić do tego zespołu, bo drużyną tego nijak nie można nazwać. Włókniarz ma przewagę ośmiu punktów i jeśli uda się gościom tę przewagę utrzymywać, to po najdalej dziesięciu wyścigach rywale stracą ochotę do walki. Kluczową sprawą będą starty i rozegranie pierwszego łuku i na to trzeba położyć największy nacisk.