Środa wniosła do krajowego speedway’a dwa ważne fakty. Działacze z warszawskiej centrali zmieniając decyzję w sprawie Unii Leszno tak naprawdę dali przyzwolenie na preparowanie torów, natomiast żużlowcy Falubazu bez jednego ze swoich liderów awansowali do tegorocznego finału.
Nie mam wątpliwości, że utrzymanie decyzji w sprawie leszczyńskiego klubu byłoby tak naprawdę odwołaniem finału. Kto najbardziej by na tym ucierpiał? Kibice? Nie, bo nami mało kto się przejmuje. Żużel? Nie, bo właśnie udowodniono, że popiera się głupotę i narażanie zdrowia i życia żużlowców. A więc kto? Oczywiście Speedway Ekstraliga, bo odwołanie finału oznaczałoby zapewne konieczność wypłaty odszkodowania TVP. Telewizja na pewno jakieś koszty poniosła, a zostałaby pozbawiona reklam, bo któż chciały się reklamować przed meczem, którego nie ma. Motywacja jest zaiste prostacka. Utrzymano karę 75 tys. zł, co oznacza, że tor nie był gotowy do jazdy w regulaminowym czasie. Przepisy jasno mówią, że Unii „należał” się walkower i odebranie licencji toru. Albo się stosuje regulamin, albo jest on tylko zbiorem nic nie znaczących zapisów, które można stosować tylko w celu wyeliminowania przeciwnika. Krótko mówiąc działacze mają przepisy w głębokim poważaniu, a jednocześnie stoją na straży ich przestrzegania.
W batalię zaangażowali się posłowie. Pan Dziedziczak jest po stronie Unii, bo kandyduje w okręgu w skład którego wchodzi Leszno, a pan Jerzy Wenderlich skierował sprawę do Prokuratora Generalnego. Czyż nie jest paranoją, że dla polityka partii nazywającej się Prawo i Sprawiedliwość prawo jest dobre wtedy, gdy stoi po jego stronie, a sprawiedliwość jest dobra, gdy zgadza się z jego poglądami? Do tego stoi jeszcze na czele Parlamentarnego Zespołu Promocji Żużla. Cóż, jakie prawo i sprawiedliwość, taka promocja. A pan z SLD, które to ugrupowanie jest mi zdecydowanie obce ideowo, ma moje pełne poparcie w tym względzie. Mało mnie interesuje w tym przypadku z jakich pobudek to czyni. Może jest to część kampanii, ale jeśli jego działanie odniesie skutek, to ja jestem „za”.
Przyznam, że decyzja centrali odebrała mi ochotę na oglądanie lubuskich derbów. Mimo wszystko poszedłem na stadion. Nastroju nie poprawiło na pewno przeciskanie się z innymi kibicami, bo na sektory mające kilka tysięcy miejsc prowadziły cztery (!!!) bramki. Żeby było szybciej ochroniarze wymagali jeszcze pokazywania dowodu osobistego. Potem okazało się, że na moim miejscu siedzi jakiś mięśniak i nie ma zamiaru zejść. Poszedłem po ochroniarza, ale dowiedziałem się, że mi nie pomoże, bo… to nie jego rejon. Problem w tym, że ten rejon był niczyj. Byłem wraz z kolegą wytrwały i w końcu usiadłem na miejscu, za które zapłaciłem. Okazało się, że muszę wstawać, bo na sektorze miejsc numerowstaanych stoją na schodach ludzie z biletami na miejsca nienumerowane. Jestem ciekaw ile wejściówek zostało sprzedanych. Dowodów nie mam, ale podejrzewam, że więcej niż wynosi pojemność stadionu.
Po tych przygodach współczynnik optymizmu nie był na zbyt wysokim poziomie. Obawiałem się meczu, bo Falubaz jechał bez jednego z liderów, a Stal występowała w najsilniejszym składzie, mając w dodatku osiem „oczek” zaliczki. To co ujrzałem na torze było prawdziwym upokorzeniem gorzowskiej drużyny. Prezes Stali chciał ośmiu wyścigów, żeby było sprawiedliwie. Myślę, że po ośmiu biegach zmienił zdanie, bo jego drużyna została rozbita. Zielonogórzanie w 200% wykonali plan. Chodziło o szybkie odrobienie strat i jednoczesne wprowadzenie zamieszania wśród gości. Liczyłem na to po cichu, ale w życiu nie spodziewałem się, że wystarczą trzy wyścigi, żeby zniszczyć tę „potęgę”. Mecz określę jednym zdaniem: bilet – 55 zł, program – 10 zł, cola – 5 zł, słonecznik – 1,50 zł. Zobaczyć Tomasza Golloba objeżdżanego po „dużej” przez Grzesia Zengotę – bezcenne.
Mieliśmy pojedynek menadżerów. Z jednej strony Marek Cieślak mający skład bez lidera klasyfikacji SGP, a z drugiej Czesław Czernicki stawiający przede wszystkim na atut własnego toru. Wypada przypomnieć, że w Gorzowie do dziś twierdzą, że w ubiegłym roku kontuzja Nickiego Pedersena odebrała im pewny medal, a tymczasem teraz zostali ograni przez farciarzy z Zielonej Góry, jadących bez Grega Hancocka. A jednak można wygrać bez jednego z liderów, co tylko potwierdza, że pan Czernicki zmarnował dwa ostatnie lata w Gorzowie, a ogromne pieniądze zostały wyrzucone w błoto. W ubiegłym roku jedną „zetzetką” wyeliminował Duńczyka z dwóch meczów, a w tym sezonie przygotowując na „Jancarzu” kartoflisko sprawił, że na własnym torze gorzowianie mogli odjechać zaledwie osiem biegów, a przecież byli dużo lepsi w tym spotkaniu od zielonogórzan i na normalnym torze prawdopodobnie uzyskaliby dużo większą przewagę. Ale skoro pan Czernicki wolał przygotować wilcze doły, to już jego problem.
Mamy porównanie występów trzech zawodników Stali. W Gorzowie Niels Kristian Iversen wygrywa dwa biegi, ustanawiając nowy rekord toru, a Bartosz Zmarzlik zdobywa bardzo dużo punktów. Czy są oni faktycznie tak dobrzy? Nie. Oni po prostu wiedzą, którędy jechać na swoim torze. Na nawierzchni, na której nie mieli okazji potrenować są ciency jak rabarbar. Z drugiej strony jest Matej Zagar. W Gorzowie kończy zawodu „na zero”, a na normalnie przygotowanym torze w Zielonej Górze jest najlepszym zawodnikiem swojej drużyny. Przypadek? Nie. Strategi obrana przez CzeCze jest po prostu bardzo słaba. Wystarczyła burza, która przerwała spotkanie i wszystko zawaliło się jak domek z kart. I tu jest przyczyna klęski Stali w ostatnich dwóch latach. Pan Czernicki zamiast starać się wygrać w sportowej walce, chciał przechytrzyć rywali. Powiem więcej, on ewidentnie ma większą satysfakcję z przechytrzenia przeciwnika niż ze zwycięstwa. Dziwię się, że jeszcze dostaje za to pieniądze, ale to już problem pana Komarnickiego.
Mecz na W69 pokazał jak ważni są wychowankowie. Patryk Dudek, Adam Strzelec i Grzegorz Zengota razem zdobyli 21 punktów, czyli tyle samo, co Tomasz Gollob, Nicki Pedersen, Hans Andersen i Niels Kristian Iversen razem wzięci, a zrobili to w sposób upokarzający wielkich mistrzów. „Zengi” i „Duzers” wyprzedzili na dystansie mistrza świata, a nieopierzony junior wykorzystał agresywne usposobienie „Dzikusa”. To co zrobił Pedersen było tak prymitywne, że po prostu brak słów. Wystarczyło, że młodzieżowiec wyprzedził go na przeciwległej prostej, a ten zachował się jak dresiarz w „beemce” miniętej przez Punto. Zamiast 3:3, Falubaz wygrał ten bieg 5:1.
Na koniec mały paradoks. Greg Hancock jest podporą każdej z drużyn, w której występuje. W ciągu dwóch dni odpuścić musiał Szwecję, Polskę i Danię. Efekt? Piraterna rozgromiła rywala, Falubaz upokorzył Stal, a Slangerup rozniosło na wyjeździe Vojens.