Można sobie pewne rzeczy założyć czy przewidywać, ale czasem zdarza się, że nasza rzeczywistość weryfikuje niektóre poglądy. Wygląda na to, że tak właśnie jest w przypadku mojego spojrzenia na postawę BSI oraz FIM-u wobec nowego regulaminu polskiej ekstraligi.
Wydawało mi się, że organizatorzy cyklu Speedway Grand Prix będą starali się przekonać działaczy Międzynarodowej Federacji Motocyklowej, aby ci wpłynęli (a właściwie nakazali) Polakom zmianę zapisów regulaminowych. Tymczasem nie ma żadnej próby konfrontacji. Wręcz przeciwnie, zamiast Piotra Protasiewicza i Darcy’ego Warda zaproponowano po prostu dwóch innych żużlowców, którzy mają spore doświadczenie, a jednocześnie nie grozi im jazda w naszej ekstralidze. Scott Nicholls i Davey Watt raczej wielkiej roli nie odegrają w walce o najwyższe cele, bo najzwyczajniej w świecie dzieli ich od czołówki przepaść. Nie chodzi mi o ambicję czy umiejętności, bo tych na pewno im nie brakuje. Dzięki wieloletnim występom w lidze angielskiej obaj są świetnymi technikami, ale… No właśnie jest kilka takich „ale”. Żeby włączyć się do walki trzeba przede wszystkim mieć finanse na ogromne inwestycje sprzętowe. Samą ambicją niewiele się zdziała, a wyniki przeciętne lub słabe nie dają zarobku pozwalającego myśleć o sensownych inwestycjach. Obu brakuje także regularnych startów na torach kontynentalnych, a większość turniejów jest rozgrywana na owalach mających mało wspólnego z wyspiarskimi agrafkami.
Myślę, że zarówno Piotr Protasiewicz jak i Darcy Ward mogliby zbudować dużo lepsze zaplecze finansowe i organizacyjne, choć oczywiście nie jest to żadną gwarancją sukcesu, bo ani jeden, ani drugi do medalowych faworytów nie należy. Walka o ósemkę chyba byłaby szczytem możliwości Polaka i Australijczyka i pewnie dlatego Brytyjczycy z BSI nie podjęli bardziej stanowczych kroków. Ścieranie się o zawodników nie gwarantujących podniesienia poziomu najwyraźniej dla nich mija się z celem. I trudno się im dziwić, bo można się spodziewać, że ekstraligowi prezesi pewnie zmodyfikowali swój regulamin tak, żeby ewentualne zmiany ze strony BSI nie zmieniły polskich przepisów. Nawet nie dlatego, że prezesi mają rację, tylko tak po prostu. Dla sportu.
Jest pewnie jeszcze jeden powód. Ponieważ przepisy żużlowe w Polsce do stabilnych zdecydowanie nie należą, więc jest wielce prawdopodobne, że… po sezonie zostaną zmienione. Trudno mieć z tego powodu wielki szacunek dla ekstraligowych prezesów i wydaje mi się, że BSI nie podejmując próby zmiany stanowiska Speedway Ekstraligi, wykorzystało szybciutko sytuację, żeby pozbawić Polaków jednego miejsca w cyklu wywalczonego przez Piotra Protasiewicza i w ten sposób zakpić sobie z tych cymbałów płacących im ogromne pieniądze za możliwość organizowania pojedynczych turniejów. Przecież pieniądze wywalone przez polskie miasta na wieloletnie umowy i budowę stadionów nie nadających się do innych dyscyplin jest jawną niegospodarnością. Kiedy czytam teraz wypowiedź prezesa Caelum Stali Gorzów dla Gazety Lubuskiej – „chcieliśmy puścić w świat czytelny sygnał: dość utrzymywania tak potężnej organizacji, jak BSI! Polska ekstraliga finansuje wszystkie najważniejsze rozgrywki, czyli ligę szwedzką, brytyjską i Grand Prix. A jeśli wydajemy najwięcej pieniędzy, to musimy mieć w światowym speedway’u najwięcej do powiedzenia.” albo „zasłużyliśmy sobie na uznanie, tymczasem jesteśmy traktowani przez światową federację po macoszemu”, to nie wiem czy się śmiać czy płakać. Czy pan Władysław uczestnicząc w ubiegłym roku w podpisaniu umowy nie wiedział takich podstawowych rzeczy? A kto mu każe płacić ogromne sumy żużlowcom jeżdżącym w Szwecji, Anglii czy Danii za nieporównywalnie mniejsze pieniądze? Z mojego punktu widzenia jako organizator zawodów SGP i DPŚ zrobił wszystko czego chcieli panowie z BSI, którzy otrzymali doskonałe warunki i… spore pieniądze. Przy postawie uległego chłopca chcącego koniecznie przyłączyć się do starszych kolegów i spełniającego wszelkie zachcianki trudno oczekiwać szacunku czy uznania. Chyba następuje spora frustracja, bo przecież BSI jeszcze przez cztery lata będzie żerować na gorzowskich turniejach. Próba odegrania się na BSI poprzez uchwalanie bzdurnych przepisów jest po prostu głupia. I takie jest moje zdanie na ten temat.
Z jedną kwestią poruszoną przez gorzowskiego prezesa się zgadzam. Udziałowcy Speedway Ekstraligi mają rozbieżne cele. Ale czy może być inaczej skoro muszą walczyć o zawodników? Dlatego pozwolenie na ustanawianie regulaminu prezesom jest bez sensu, bo tu nigdy nie będzie zgody. To tak jakby pracownicy sami mieli sobie ustanawiać wysokość pensji. Efekt jest łatwy do przewidzenia – firma zbankrutuje. Widać, że to samo grozi polskiemu żużlowi, jeśli sterów nie przejmie organizacja nadrzędna. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że najgorzej na tych przepisach miał wyjść Falubaz, a tymczasem okazuje się, że zielonogórzanie mogą wyjść z tej sytuacji jeszcze mocniejsi, podczas gdy inni prezesi muszą kombinować, żeby spełnić wymogi, które sami ustanowili. Żal, po prostu żal.
Znów nie doceniłem ludzi z FIM-u. Podobnie jak wygrali bitwę o tłumiki, tak samo wygrają bitwę o przepisy. Dziś zawodnicy podkreślają, że nowe wydechy podnoszą koszty, ale nie mają wpływu na bezpieczeństwo czy możliwość atakowania, a przecież to były główne argumenty polskich żużlowców. Chyba międzynarodowi działacze znają nas lepiej niż my sami. A może jesteśmy bardzo przewidywalni.