Pociągnę trochę ostatni temat, bo strasznie mnie irytuje roszczeniowa postawa niektórych żużlowych prezesów w stosunku do władz miejskich. W Bydgoszczy ten proceder osiągnął już niespotykany nigdzie indziej poziom absurdu.
Nie rozumiem jak można mieć tak wielki tupet żeby iść do magistratu i żądać ogromnego dofinansowania do sportu zawodowego. Nie ma przecież żadnego odgórnego przepisu, że w mieście X musi być klub żużlowy. Jeśli nie ma wielkiego zapotrzebowania na tego typu rozrywkę (sport jest przecież tylko rozrywką), to albo działalność trzeba ograniczyć albo ją zamknąć. W Bydgoszczy przez cały sezon przyszło 43 tys kibiców, w tym 15 tys. na derby Pomorza i 8 tys. na mecz o utrzymanie. Widać więc, że na pozostałych spotkaniach frekwencja była na poziomie nieco ponad 3 tys. widzów. Dofinansowanie z miasta dla Polonii wyniosło ok. 4 mln zł (tak podał ostatnio Robert Dowhan), bo przecież kupowanie praw do organizacji turnieju Grand Prix i jednocześnie zrzekanie się zysków na rzecz klubu jest też formą dofinansowania. Myślę, że wydawanie tak potężnych sum na speedway, który nie cieszy się już w tym mieście jakąś przesadnie wielką popularnością jest ewidentną niegospodarnością i powinno być ścigane z urzędu, tym bardziej, że Polonia spadła z ekstraligi. Tłumaczenie się wciąż kontuzją jednego żużlowca jest żenujące i dowodzi nieudolności zarządu.
Jeśli więc prezes podobno profesjonalnego klubu pozostawia 80% żużlowców, którzy swoją postawą spuścili najzwyczajniej Polonię z ekstraligi i, nie mając żadnych (!) gwarancji finansowych, podpisuje z nimi wysokie kontrakty na kolejny sezon, proponując pierwszoligowym zawodnikom ekstraligowe stawki, a potem oczekuje od miasta kwoty 4.233.000 zł (!!!!!!!!!!), to trzeba się zastanowić dlaczego ten człowiek nadal pełni swoją funkcję. Przecież jest prezesem sportowej spółki akcyjnej i musi mieć świadomość odpowiedzialności karnej za działanie na jej niekorzyść. Nie rozumiem też samych zawodników, bo kwoty w kontraktach są czysto wirtualne. Nie podejrzewam ich o tępotę umysłową, więc jedynym sensownym wytłumaczeniem jest ślepa pogoń za pieniądzem, przysłaniającym im cały świat. Nie trzeba być prorokiem żeby przewidzieć rychłe zaległości, bo skład jest aż za mocny na tę klasę rozgrywkową. To oznacza wysokie wygrane, które są wprost proporcjonalne do wydatków, ale odwrotnie proporcjonalne do frekwencji. W razie większych kłopotów ogłoszona zostanie upadłość klubu (ten wariant jest już w Bydgoszczy dokładnie przećwiczony) i żużlowcy swoich pieniędzy w ogóle nie zobaczą.
Patrząc na przykład bydgoski można dojść do wniosku, że nawet dziecko potrafi być prezesem takiego klubu. Skoro miasto i tak dawało większość pieniędzy, to tak na dobrą sprawę działacze nie musieli robić nic. Wystarczyło raz na jakiś czas rzucić w mediach hasło rozmów z potencjalnym sponsorem i luzik. Mam nadzieję, że inne ośrodki żużlowe działają normalniej, a przykład znad Brdy jest patologią. Jakby się jednak zastanowić, to…
Ta roszczeniowa postawa w Bydgoszczy przypomina mi trochę trzynastą pensję w sferze budżetowej. Nikt z niej nie zrezygnuje, choć płacenie trzynastu pensji za dwanaście miesięcy pracy jest idiotyczną pozostałością po komunizmie. Próba odebrania tego chorego przywileju, straszliwie obciążającego budżet państwa, wywołałaby pewnie zamieszki na ulicach, bo ci, którzy ją dostają uważają, że należy się im jak psu zupa. A czemu? Bo zawsze była. Tak samo uważa widocznie prezes Polonii. Idzie do nowego prezydenta i chce ponad 4 mln zł. Czemu? Należą się mu, bo zawsze były. Proste. Biedny chłop w swoim umyśle nie potrafi pojąć, że te pieniądze nie są normą, ale przywilejem. Norma twierdzi, że wszyscy są równi, a przywilej udowadnia, że wśród równych są równiejsi. Dziwne, że przywileje przez ludzi, którzy je posiadają są uważane za normę, a żeby było śmieszniej im więcej mają tych przywilejów tym większe są ich żądania. Jedynym sposobem na takich darmozjadów jest odebranie im tychże uprawnień. Niestety, patrząc np. na związki zawodowe, jest to tylko teoria.
Dziwię się trochę prezesowi Falubazu. Wiadomo, że atmosfera między nim a p. Kubickim jest słaba, a robienie hałasu, że prezydent Zielonej Góry nie bardzo chce dać pieniądze na speedway tylko ją pogarsza. Nie jest tajemnicą, że po ostatniej kadencji miasto jest dość poważnie zadłużone i pod nic nie znaczącymi hasłami kryje się chęć cięcia wydatków. Zresztą ostatnie cztery lata były dla Winnego Grodu bardzo przeciętne, a chyba jedynym sukcesem jest wybudowanie Centrum Rekreacyjno-Sportowego, które to właśnie w największym stopniu jest generatorem tego długu. Porównując jednak prezydenturę p. Kubickiego do jego poprzedniczki widać ogromną różnicę. Zresztą p. Ronowicz (dziś wszystkowiedząca radna) nie starając się nawet o reelekcję sama wystawiła sobie najlepsze świadectwo. W latach 2002-2006 w mieście nie działo się kompletnie nic. Zrobiono tylko ogród botaniczny (chociaż to raczej ogródek albo działeczka) i remont kilku dróg, dziś już dziurawych jak sito. Po prostu raj dla hipermarketów i stacji benzynowych. Przy „osiągnięciach” pani z PiS-u prezydentura J. Kubickiego była na poziomie XXIV wieku. A czemu się dziwię Robertowi Dowhanowi? Bo wydaje mi się nierozsądnym oczekiwanie pieniędzy, które de facto oznaczają podporządkowanie się prezydentowi, od którego chciałby się uniezależnić. Miasto daje stadion, co dla klubu jest i tak sporą oszczędnością, więc oczekiwanie (czyli postawa roszczeniowa) jeszcze dofinansowania jest według mnie przesadą. Jeśli rzeczywiście miejskie pieniądze są aż tak niezbędne, to nie rozumiem podpisywania kontraktu z Andreasem Jonssonem. AJ jest na pewno zawodnikiem lepszym i dojrzalszym (nie tylko w kwestii wieku) od Fredrika Lindgrena, ale jednocześnie dużo droższym. To takie chodzenie po pomoc do kogoś kogo się nie lubi żeby spełnić swoje zachcianki.
Dużo się mówi, że żużel jest promocją miasta. Może i tak, choć nie wiem czy grupa docelowa spełnia oczekiwania. Równie dobrze można było zapłacić kobietom, które wymyśliły gwałciciela, bo wtedy Zielona Góra było obecna we wszystkich ogólnopolskich rozgłośniach radiowych, programach telewizyjnych, prasie i portalach internetowych. Sama obecność w mediach nie oznacza jednak promocji. Zielona Góra była i jest obecna poprzez serial „39,5”, Falubaz, Zastal, Winobranie, koncerty czy chociażby porozumienie zielonogórskie, a pewnie jeszcze sporo przykładów można by znaleźć. Problem w tym, że nijak nie przekłada się to ani na poszukiwanie inwestorów ani na poziom życia tutaj ani na czystość chodników ani na jakość ulic. Nie widać też tłumów turystów, choć miasto samo w sobie jest dość ciekawe. Trzeba by zrobić jakieś zestawienia odnośnie korzyści z pieniędzy przekazanych na promocję przez sport. Oczywiście magistrat powinien wspierać kluby sportowe, ale nie może ich utrzymywać.
Naprawdę mam wrażenie, że niedługo nastąpi w polskim żużlu wielkie „bum”. Już widać, że część ośrodków nie radzi sobie z finansami, a przez to ciągnie na dno całą resztę. Jak to wszystko pierd…nie, to przeżyje kilka ośrodków, a część miast pozostanie z pięknymi obiektami. Z drugiej strony można będzie pójść do Ministerstwa Kultury po zapomogę na skansen. Też jakaś korzyść.