Żużel i polityka

Chyba zbliża się nieuchronnie wielki kryzys w polskim żużlu. Kluby w sporej części nie są już w stanie egzystować bez pomocy miasta. Wszystko fajnie dopóki władze chcą pomagać, ale w dobie oszczędzania wydawanie milionów na speedway jest działaniem coraz mniej odpowiedzialnym. I część prezesów ma szczęście, że tej odpowiedzialności niektórym politykom brakuje.

Największym problemem klubów są stadiony. Chyba wszystkie polskie obiekty żużlowe należą do samorządów, więc chcąc nie chcąc prezesi są mniej lub bardziej zależni od polityków. Kłopot w tym, że co cztery lata są wybory i czasem dobry wujek musi ustąpić. Najkrócej rzecz można ująć w ten sposób, że tam gdzie politycy chcą się promować albo mają dobre układy z działaczami (choć kierunek jest raczej odwrotny) pieniądze płyną szerokim strumieniem. Czasem jego szerokość jest tak wielka, że aż dziw bierze, że jeszcze żaden dociekliwy dziennikarz śledczy tym się nie zajął.

Jednym z przykładów, choć nie najjaskrawszym, jest Zielona Góra. Tutaj współpraca przebiegała wręcz modelowo. Uśmiechnięty prezydent  pojawiał się w parkingu, był w Toruniu, gdzie razem z prezesem świętował mistrzostwo. W międzyczasie w końcu (po kilku nieudanych próbach) rozstrzygnięto przetarg na trybunę na pierwszym łuku. Wydawało się, że szczęście będzie trwałe, ale sielanka skończyła się gdy pojawiła się informacja, że prezes zamierza kandydować w wyborach. Ponieważ pogłoska nie została zdementowana, rozpoczęło się małe piekiełko. Nikt nie chciał ustąpić, więc zamiast zgody mieliśmy coraz bardziej żenujące widowisko. Na dodatek inwestycja okazała się jednym wielkim bublem, przede wszystkim pod względem projektu, i zdecydowanie obciąża konto prezydenta. Problem w tym, że prezesowi nie bardzo zależało na jej zakończeniu, bo tracił „haka”. Sytuacja uspokoiła się gdy prezes w końcu zrezygnował z kandydowania. Były nawet spotkania i rozmowy. Wszystko pękło jak bańka mydlana po wyborach dających drugą kadencję, a tym samym przedłużających o kolejne cztery lata rządy miłościwie nam panującego pana prezydenta. Prezydent nie ma zamiaru dać pieniędzy (miasto jest dość mocno zadłużone po wybudowaniu centrum rekreacyjno-sportowego i po imprezach teoretycznie promujących Zieloną Górę, organizowanych jakoś dziwnie przed wyborami), ale chciałby wykupić udziały w spółce. Nie bardzo rozumiem o co chodzi. Z drugiej strony prezes płacze, że nie ma elektronicznego systemu do wpuszczania kibiców i wygłasza roszczeniowe wypowiedzi w stosunku do miasta, zapominając, że wpływy z biletów w stu procentach idą na konto klubu.

Słabo to wygląda w Winnym Grodzie, ale mam wrażenie, że bardziej rozchodzi się o chęć przejęcia żużla jako potencjalnego źródła sukcesów wyborczych. Zresztą wcześniej korzystał z tego poprzedni prezes, teraz obecny, a także dyrektor klubu oraz chyba najbardziej prezydent miasta.

W północnej części Województwa Lubuskiego sytuacja jest zupełnie inna. W Gorzowie jest wręcz modelowa symbioza w stosunkach klub – magistrat. Pomimo braku jakichkolwiek sukcesów ligowych budżet klubu jest co roku większy, a drużyna do kolejnych sezonów przystępuje coraz mocniejsza (na papierze). Chyba w ramach dywersyfikacji sukcesu rozpoczęto inwestycję w stadion i organizację imprez rangi światowej. Oczywiście klubu nie stać na wydawanie tak wielkich pieniędzy, ale od czego jest prezydent? Rozpisano więc przetarg na rozbudowę obiektu, który wygrała… firma prezesa klubu, zorganizowano półfinał Drużynowego Pucharu Świata okrzyknięty wielkim sukcesem organizacyjnym, choć tak naprawdę sam turniej był nudnawy, a wyniki można było w ciemno obstawić. Niedługo potem nastąpiło apogeum – podpisanie umowy z organizatorem cyklu Speedway Grand Prix – firmą BSI. Gorzów przez pięć lat będzie gościć najlepszych zawodników świata. Brzmi świetnie. Promocja miasta i inne tego typu banały. Z kasy miejskiej na ten cel pójdzie bodajże 13 mln zł. Do tego dochodzi oczywiście koszt rozbudowy stadionu oraz organizacja finału Drużynowego Pucharu Świata w tym roku. Poszły tam naprawdę horrendalne kwoty. Wczoraj protestowali kibice piłki nożnej, bo na GKP grający w I lidze nie ma pieniędzy, a obecna hala dla siatkarzy, koszykarek i piłkarzy ręcznych nie spełnia norm.

Gorzów zostaje stolicą światowego speedway’a. Promocja miasta jest jednak żadna, bo żużel jest sportem niszowym, a obiekt do niczego więcej poza skokami przez przeszkody i startem gołębi pocztowych się nie nadaje. Chodzi raczej o realizację przerośniętych ambicji dwóch panów, za które płacić muszą wszyscy mieszkańcy miasta. Ale skoro wybrali sobie takiego prezydenta, to niech się teraz martwią.

Najgorsza sytuacja jest teraz w Bydgoszczy, bo tu zmienił się prezydent, a więc wszelkie uzgodnienia „na gębę” z poprzednikiem nie istnieją. To oznacza, że być może do kasy klubu nie trafi obiecane ponad 2 mln zł, a przecież nie będzie już także zysków za organizację turnieju GP, bo ten przecież przeniesiono do Gorzowa. Podobno obiecana była także rekompensata za utratę tych dochodów. Jeśli się to wszystko zliczy, to okaże się, że drużyna nie ma pieniędzy nawet na pełny kontrakt Emila Sajfutdinowa (wg Przeglądu Sportowego – 1,9 mln zł), nie mówiąc już o Walasku (wg PS – 1,6 mln zł), Kościesze czy Gapińskim. Żeby było ciekawiej już po podpisaniu kontraktów (czterech seniorów podpisało dwuletnie umowy) prezydent przystąpił do ofensywy przeciwko władzom klubu ujawniając wirtualność zawartych zobowiązań. Kilka dni potem nastąpiło kolejne uderzenie ze strony Władysława Golloba. Argumentami jest armia zaciężna i brak wychowanków. Trochę to naciągane, bo przecież ostatnim sensownym wychowankiem był… Tomasz Gollob. Wygląda na to, że celem tej zorganizowanej akcji jest usunięcie obecnego zarządu nawet za cenę upadłości klubu. Nie jest tajemnicą, że obecny włodarz miasta sympatyzuje z klanem Gollobów, a Tomasz nawet dość mocno zaangażował się w jego kampanię. Ciekawe jak rozwinie się sytuacja.

W Łodzi drużyna awansowała do pierwszej ligi. Właściciel klubu stwierdził, że sam nie jest w stanie dalej tego ciągnąć, bo koszty przecież znacznie wzrosną. Zażądał więc pomocy miasta w szukaniu sponsorów. We Wrocławiu miasto przeznaczyło 1,5 mln na klub, na którego mecze przychodzi 4-5 tys. ludzi.

Takich przykładów można pewnie podać więcej. Czy jest na to rada? Pewnie jakaś jest. Przede wszystkim drastyczne ograniczenie kosztów, powrót do torów z ławkami i wałami ziemnymi, będących własnością klubów, rezygnacja z drogich miejskich obiektów, a przez to wyzwolenie się spod władzy polityków. Jednak do obniżenia kosztów związanych z wypłatami dla żużlowców potrzeba współpracy wszystkich ośrodków, a takiej niestety nie widać. Pewnym paradoksem jest, że zawodnicy sami podcinają gałąź, na której siedzą, ciągnąc od klubów ile się da i nie myśląc o następstwach. Jednym zdaniem, ratunkiem dla żużla jest sprowadzenie speedway’a do poziomu angielskiego i prędzej czy później to nastąpi. Szczerze mówiąc wcale bym się tym nie zmartwił, bo to wyeliminowałoby tych „fanów” żądających zwycięstw i psujących atmosferę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *