Celem mojego ostatniego (a jednocześnie najdalszego) tegorocznego żużlowego wyjazdu było miasteczko Březolupy położone we wschodnich Morawach, w okolicach Zlina. 7 października odbył się tam ostatni turniej z cyklu zawodów o Indywidualne Mistrzostwo Czech.
Jeszcze kilka dni przed imprezą jedynym kandydatem do tytułu był Vaclav Milik. Jednak ze względu na kontuzję Fredrika Lindgren najlepszy czeski zawodnik otrzymał powołanie na turniej Speedway Grand Prix odbywający się w Toruniu. Ta okoliczność sprawiła, że dość nieoczekiwanie kwestia mistrzostwa stała się otwarta, a ostatecznie mieli ją między sobą rozstrzygnąć Josef Franc oraz Eduard Krčmář.
Tak do końca nie wiem po co, ale zachciało mi się po drodze „odwiedzić” jeszcze obiekt w Svitavach, co oczywiście wydłużyło jeszcze cały dystans. Do tego doszło jeszcze jedno opuszczenie ronda w niewłaściwym kierunki, co pociągnęło za sobą całą lawinę. W końcu jednak udało mi się dotrzeć na obiekt użytkowany przez klub AMK Svitavy. Muszę przyznać, że dotarcie tam nie należy do najłatwiejszych. Na miejscu nie ma właściwie żadnego parkingu, za to praktycznie wszędzie jest trawa, co przy padającym deszczu oznacza na pewno mokre buty. Tego dnia powinny tam odbyć się zawody 125cm³, ale właśnie ze względu na opady zostały odwołane. Tor wygląda na taki typowy czeski owal, niezbyt trudny technicznie. Ze względu na brak jakiejkolwiek infrastruktury nie ma tu właściwie szans na zawody rangi wyższej niż Puchar Czech, czyli coś w rodzaju eliminacji do IM Czech.
Zrobiłem w deszczu kilka zdjęć i ruszyłem w dalszą drogę do Březolup. Na miejsce dotarłem jakieś dziesięć minut przed rozpoczęciem zawodów. Moje zdziwienie wywołał fakt, że nie mogłem znaleźć miejsca do zaparkowania samochodu. Na szczęście gdzieś na uboczu udało się wreszcie zostawić auto. Kolejnym zaskoczeniem było to, że obiekt nie jest w żaden sposób odgrodzony od „świata”. Na czas zawodów jest rozwijana taśma, a w miejscach wejścia kibiców stał stolik, przy którym można kupić bilet. Zawody żużlowe są tu rozgrywane dwa razy w roku, więc raczej nikt nie będzie próbował wejść bez zapłacenia 100 koron.
Sam tor pod względem geometrii jest podobny do tego, który widziałem w Svitavach. Na drugim łuku znajduje się jednopiętrowy budynek, a na wyższej kondygnacji umiejscowiony jest parking. Na parterze zaś jest m.in. toaleta, z której korzystali zarówno kibice, jak i zawodnicy. Jeśli ktoś będzie sobie oglądać zdjęcia, proszę zwrócić uwagę na miejscowy zamiennik dmuchanej bandy, szczególnie na drugim łuku. Nie wiem z czego było to zrobione. W każdym razie obiekt ma licencję, więc formalnie wszystko jest w porządku.
Do prezentacji zawodnicy wyjechali w wagonikach, które normalnie obwożą turystów. Przyznam, że to bardzo ciekawy pomysł 🙂 Są jednak mniej wesołe informacje. Wystarczy spojrzeć na skład. Ta szesnastka (brakuje rezerwowych), to ponad połowa wszystkich aktualnie jeżdżących w Czechach zawodników. Z jedenastu czeskich klubów reprezentowane są jedynie: Praga (6 zawodników), Pardubice (5), Březolupy (2), Pilzno (1), Slany (1). Do tego jeden Słowak, który pojechał w miejsce wspomnianego wcześniej Vaclava Milika, reprezentującego klub z Pardubic. Mamy więc tak na dobrą sprawę dwa ośrodki, w których coś się dzieje, organizujące oprócz imprez krajowych także turnieje międzynarodowe. Ponad połowa klubów nie ma własnych zawodników. Co gorsza, nie ma juniorów. W tym roku 21 lat kończą Eduard Krčmář, Zdeněk Holub i Michal Škurla, potrafiący trochę się pościgać. Z sensownych juniorów pozostaje więc Czechom jeden (!!!) żużlowiec, czyli Patrik Mikel. Tak wygląda aktualnie czeski speedway.
Same zawody chyba mogły się podobać miejscowej publiczności. Mieliśmy trochę walki, było kilka mijanek i na szczęście tylko jeden niegroźny upadek. Nawierzchnia jest dość piaszczysta, w związku z czym ciężko jest ją nawilżyć w trakcie dwóch okrążeń polewaczki. Zdarzał się leciutki deszczyk, ale na tyle słaby, że miał żądnego wpływu na tor. Przy wyjściach z łuków nawierzchnia była dużo bardziej miękka i tam właśnie jadący z tyłu byli wyhamowywani sporą szprycą, co widać na dwóch poniższych zdjęciach.
Mistrzem Czech został w końcu Josef Franc, nawet podczas prezentacji nazwany przez spikera wiecznie drugim. Jego największy konkurent wygrał co prawda w bezpośrednim pojedynku, ale za to już w swoim pierwszym starcie musiał uznać wyższość aż dwóch rywali. Trzeba też przyznać, że Francowi pomógł nieco jego klubowy kolega Matěj Kůs, przepuszczając go w XIII biegu. Sam Kůs nie miał szans na medal, bowiem nie wystąpił w pierwszym turnieju rozegranym w kwietniu.
Muszę wspomnieć jeszcze o jednej sprawie. Zaledwie dwóch żużlowców (Martin Málek oraz Petr Chlupáč) korzystało z silnika rodzimego producenta, czyli Jawy. Znak czasów, a jednocześnie swego rodzaju wyznacznik kosztów. Skoro nawet Czesi nie korzystają z tych silników, to któż ma z nich korzystać? Ten drugi „jawowiec” niedawno przesiadł się z motocykli o pojemności 250cm³ na dorosłą pięćsetkę. W całym turnieju zajął co prawda przedostatnie miejsce, ale popisał się śmiałym atakiem przy wyjściu z łuku, wyprzedzając zresztą Málka.
Tym co podoba mi się w tego typu zawodach jest atmosfera. Każdy kibic mógł wejść sobie do parkingu, nawet w trakcie zawodów. Tak jak pisałem wcześniej, parking jest na wysokości pierwszego piętra, więc stałem sobie tam z aparatem przez cztery wyścigi i robiłem zdjęcia. Nikt mnie stamtąd nie wygonił, bo nikomu nie przeszkadzałem. Przy okazji poobserwowałem zachowania zawodników oraz mechaników. Zwycięzca zawodów, czyli Josef Franc, jest dobrym duchem tego towarzystwa. Pomimo stawki (w końcu walczono o krajowy czempionat) nie zapominał o uśmiechu i dobrym humorze. Naprawdę fajny i pozytywny człowiek.
Pewnie nigdy nie będzie mi już dane pojechać do Březolup, bo te niespełna 500 km, to jednak spory dystans. Cieszę się jednak, że pogoda dopisała i mogłem zobaczyć speedway jakże różny od tego wszystkiego, przed czym staram się uciec w naszym kraju.