I liga 2021 – połowiczne rozgrywki

Zaplecze najlepszej żużlowej ligi świata jest dziwnym środowiskiem, bo z jednej strony celem działaczy) jest awans do elity, ale jednocześnie wiele rzeczy robionych jest na zasadzie „jakoś się załatwi”, czasem trochę się pokombinuje, żeby nikt się nie domyślił, że nie stać nas na awans. Problem w tym, że w większości przypadków nie trzeba się tego domyślać…

Pewnie się czepiam, ale jednak chyba nie wszystko działa poprawnie, skoro połowa drużyn pierwszoligowych nie miała nawet sparingu przed sezonem, a część przez długi czas miała problem z treningami na swoim torze. I w sumie na efekty nie trzeba długo czekać, bo widać chociażby po Unii Tarnów i Wilkach Krosno jaki jest efekt. I jedni i drudzy właściwie sami sobie udowodnili, że koncepcja składu upadła już na samym początku. „Jaskółki” dwa razy przegrały, tracąc przy okazji jednego z liderów. Wygląda na to, że tarnowianie przeszarżowali z liczbą kontraktów, dzięki czemu jeszcze przed sezonem prawdopodobnie stracili Pawła Miesiąca, mającego być przecież siłą napędową tej ekipy. Efekt jest taki, że przy kontuzji Nielsa Kristiana Iversena muszą wstawiać w jego miejsce początkującego juniora. Dzięki temu dużo szczęścia na początek mieli łodzianie, bo gdyby przyjechał do nich inny rywali niż Unia Tarnów, to zapewne zwycięstwo „Orłów” nie byłoby kwestią tak oczywistą.

Z kolei krośnianie już w pierwszym pojedynku zderzyli się ze ścianą wyższej klasy rozgrywkowej i… ruszyli na poszukiwanie wzmocnień. Niestety, niczego się nauczyli, bo jak zwykle podpisali oczywiście więcej kontraktów niż mają miejsc w składzie, do tego wymienili prawie wszystkich zawodników, a po pierwszym meczu dokładają kolejnego żużlowca powodując, że jeszcze więcej zawodników będzie siedziało na ławce czekając na swoją szansę. Zobaczymy co będzie dalej.

Wcale nie lepiej wygląda sytuacja w Ostrowie i Gnieźnie. Obie drużyny miały zainaugurować sezon (nie ligę, ale sezon) w poniedziałek w Ostrowie i w zasadzie nawet się spotkały, ale nie udało się odjechać regulaminowej liczby biegów, bo zamiast spróbować, panowie z jury wyszli na tor i patrzyli jak padający deszcz zmienia nawierzchnię w błoto. Żeby czasem niczego nie udało się już uratować, wysłano jeszcze na tor ciągniki. To chyba dość prosty dowód na to, że zbyt wielu ludziom zależało na tym, żeby ten mecz nie mógł pojechać dalej. I pewnie wielu powie, że jest początek sezonu i nie ma sensu ryzykować, ale nie ma się co oszukiwać – w każdym innym kraju ten mecz zostałby odjechany. Nikt nie robiłby równania toru, bo to zwyczajnie nie miało sensu, a tamtejsi organizatorzy często nie mogą pozwolić sobie na przekładanie imprez.

Paradoksalnie drużyna, która była chyba najlepiej przygotowana do startu rozgrywek, czyli Polonia Bydgoszcz, nie odjechała jeszcze ani jednego spotkania. Nasuwa się jedno podstawowe pytanie: skoro ewidentnie działacze nie są w stanie udźwignąć organizacyjnie startu rozgrywek na początku kwietnia, to dlaczego centrala tak się uparła? Jeśli nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo o co chodzi. Pewnie dużo się nie pomylę, jeśli rozwiązania zagadki poszukam gdzieś wokół kontraktu z telewizją.

Nie chcę być złym prorokiem, ale wydaje mi się, że po zakończeniu sezonu (a może jeszcze w trakcie) sporo zawodników da sobie spokój z tym sportem…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *