Jak tak dalej pójdzie, to może się okazać, że kolejny ligowy mecz w Zielonej Górze rozegrany zostanie za miesiąc. Wszystko przez to, że kilku ludzi narobiło takiego zamieszania, że teraz nie bardzo wiadomo jak z tego wybrnąć. Cały problem jest sztuczny, bo faktycznie trybuna nadaje się do eksploatacji.
Robert Dowhan i Janusz Kubicki zabrnęli już tak daleko i zrobili tyle idiotycznych rzeczy, że tak naprawdę chyba nic nie jest w stanie ich zatrzymać. Kwestią czasu pozostają następne „kłopoty”. Sporo w tym wszystkim zamieszali dwaj panowie: prof. Wilde i inspektor nadzoru budowlanego. Mamy więc trybunę daleką od doskonałości, ale zdatną do użycia, jednak zamkniętą ze względu na decyzję jednego człowieka, który zbytnio się pospieszył, a teraz nie bardzo wie jak z tego wszystkiego się wycofać. Nie znam się na przepisach budowlanych, ale na chłopski rozum, jeśli pan Ujma zamknął te część stadionu ze względu na możliwość katastrofy budowlanej (zresztą mocno naciąganej), to nie może tak po prostu cofnąć swojej decyzji. Muszą zostać podjęte jakieś kroki mające poprawić sytuację, a na nic takiego się nie zapowiada. Gdyby inspektor zapoznał się z faktycznymi ekspertyzami, gdyby posłuchał profesora z Zielonej Góry, który w odróżnieniu od prof. Wilde widział trybunę na własne oczy i przeprowadzał badania, to dziś tego problemu by nie było.
W związku z zamieszaniem przekładane są kolejne mecze. Ciekaw jestem co zrobią kibice, którzy kupili przed sezonem karnety, zaplanowali sobie wakacje pod kątem ligowych potyczek, a tu nagle bez żadnej racjonalnej przyczyny wszystko się poprzesuwało. Prezes Stali Gorzów, tłumacząc się dobrem… zielonogórskich kibiców zaproponował nowy termin – 30 czerwca. Nieoczekiwanie zgodził się na to R. Dowhan, stawiając jednak warunek, że p. Komarnicki musi w ciągu jednego dnia załatwić formalności. Szczerze mówiąc nie wierzę już prezesowi Falubazu. Każde jego posunięcie ma drugie dno. Oczywiście okazało się, że telewizja nie zgadza się na taką zmianę, czego wcześniej p. Komarnicki nie sprawdził. Pojawiła się więc ze strony gorzowskiej druga propozycja – 7 lipca. Telewizja się na to zgadza, ale na ten dzień przewidziane są półfinały IMP, a Andreas Jonsson ma wyjazdowy mecz w szwedzkiej Allsvenskan z najgroźniejszym rywalem. Może się czepiam, ale jestem przekonany, że R. Dowhan był pewien, że termin czerwcowy nie przejdzie, a z innych się jakoś wytłumaczy i w ten sposób derby odbędą się 19 czerwca, co umożliwi skorzystanie z zastępstwa zawodnika nawet kosztem mniejszej ilości sprzedanych biletów. Prezes Stali ma z kolei interes w odkładaniu, bo oprócz zabrania zielonogórzanom możliwości skorzystania z „zz” doczeka się powrotu Hansa Andersena. Duńczyk jechał słabo, ale mimo wszystko jest lepszy niż gwiazdorzący Artur Mroczka. Czy mamy gwarancję, że w przypadku przesunięcia meczu z Gorzowem nie zostanie przełożony po raz kolejny spotkanie z Rzeszowem? Niestety, nie.
Coraz mniej ma to wszystko wspólnego ze sportem. Czekam, kiedy Robert Dowhan odejdzie z klubu. Większość ludzi boi się tego, bo zawodnicy mają prawo rozwiązać kontrakty w przypadku zmiany zarządu, co pokazuje, że podpisali kontrakt z prezesem, a nie z klubem. Ja jednak wolę czystą walkę, nawet jeśli nie zdobędziemy medali, niż kombinowane podium. W ogóle sytuacja jest dziwna. W piątek Kamil Kawicki mówi, że sytuacja finansowa jest trudna, że przejedziemy jeszcze czerwiec, a potem nie wiadomo co będzie, a już w poniedziałek R. Dowhan twierdzi, że nic złego się nie stanie, bo on jako prezes spółki swoim majątkiem gwarantuje wypłacalność. Wiadomo, że pieniędzy w końcu zabraknie, bo kontrakty zostały podpisane na wyrost, bez pokrycia we wpływach klubu. Zresztą sprzedanie nazwy dowodziło desperacji w poszukiwaniu pieniędzy. Chodzi bardziej o dociągnięcie w dobrym stylu do końca rozgrywek, bo te kończą się w najważniejszym etapie kampanii wyborczej. Co będzie potem?