Chociaż z rozgrywkami ligowymi w naszym kraju staram się mieć coraz mniej wspólnego, to mimo wszystko zainteresowała mnie powracająca sprawa nazwy zielonogórskiego klubu, bo mam wrażenie, że jest tutaj co najmniej jedno drugie dno.
Falubaz dla wielu zielonogórzan był dość tajemniczą fabryką, bo choć wszyscy ją znali dzięki żużlowi, to mało kto wiedział czym były zgrzeblarki bawełniane, a właśnie te maszyny włókiennicze najpierw samodzielnie tworzyły, a potem wchodziły w skład nazwy drużyny. Falubaz to po prostu przestawione początki wyrazów z formalnej nazwy brzmiącej Lubuska Fabryka Zgrzeblarek Bawełnianych.
Jak wiadomo Falubaz pojawiał się w nazwie drużyny żużlowej do zakończenia sezonu 1990. Potem nastał czas Zbigniewa Morawskiego, który firmował ją swoim nazwiskiem, a następnie było kilkanaście lat wielkiej prowizorki pod nazwą ZKŻ z różnymi firmami, które decydowały się na zostanie drugim członem tejże nazwy. Generalnie lata 90-te, to w wielu polskich miastach upadek wielkich zakładów przemysłowych, także tych wspierających wcześniej kluby sportowe. Podobnie było w Zielonej Górze, gdzie kończyły swój żywot właściwie wszystkie stare fabryki z historią sięgającą XIX lub początków XX wieku, czyli czasów ówczesnego Grünbergu.
Oprócz braku perspektyw na coś więcej niż walka o najwyższą klasę rozgrywkową, sporym dołem była nijaka nazwa ZKŻ + aktualny sponsor. Kibice marzyli o powrocie starej nazwy i te marzenia spełnił w marcu 2009 roku prezes klubu Robert Dowhan. Nie wiem jak zostało to załatwione formalnie, za ile i na jak długi okres. Liczyło się to, że znów był Falubaz Zielone Góra. Faktem jest, że potem zamiast firmy Falubaz S.A. pojawiła się nowa – Falubaz Polska SA S.K.A. i to jest jedna sprawa. Inna jest taka, że klub zaczął znacznie rozszerzać zakres swojej działalności zarówno w kwestiach sportowych, jak i różnego rodzaju inicjatywach mających przynosić zyski. Były różnego rodzaju fundacje, udział w programie Lotto (Piotr Protasiewicz i Klaudia Szmaj), współpraca z niemieckim klubem z Wolfslake, a przede wszystkim wejście w piłkę nożną i niejako wchłonięcie pierwotnie kibicowskiej drużyny, która od 2010 roku występowała w rozgrywkach PZPN. I wszędzie tam pojawiała się nazwa Falubaz. A przecież Falubaz nie był w nazwie klubu – miał być tylko w nazwie drużyny żużlowej i pewnie tego dotyczyła umowa czy tam porozumienie. Jak zwał, tak zwał.
Pierwotnie kibicowska inicjatywa, zaadoptowana potem przez klub żużlowy, szła jak burza przez kolejne szczeble rozgrywek piłkarskich, aż w końcu piłkarski Falubaz spotkał się w jednej lidze z Lechią Zielona Góra. Ponieważ i jedni i drudzy borykali się z brakiem pieniędzy na działalność, więc połączono siły. Okazało się oczywiście, że 0 + 0 = 0. Ważne jest to, że piłkarze występowali pod nazwą… Falubaz. Oczywiście z Myszką. I tutaj dopiero zaczyna się grubsza historia, bo przecież oba te piłkarskie kluby miały swoje zaplecza szkoleniowe, które również zostały połączone. O ile Lechia wcześniej prowadziła szkółkę typowo piłkarską, to Falubaz prowadził zajęcia w zasadzie dla każdego kto się zgłosił i zapłacił. Rozkręcono tę inicjatywę na skalę naprawdę przeogromną jak na region nie mający jakichś wielkich piłkarskich tradycji. Nazwa i logo robiły swoje, a całą sferę organizacyjno-teoretyczną zapewniła poznańska Akademia Piotra Reissa.
W pewnym momencie zacząłem zastanawiać się, która dyscyplina w tym klubie jest ważniejsza: żużel czy piłka nożna. A były jeszcze inne, mniej spektakularne sekcje. Skoro doszło do połączenia dwóch drużyn piłkarskich, to połączono także obie szkółki. I (był to bodajże 2015 rok) stało się coś, czego do dziś nie potrafię zrozumieć. Zakończyła się współpraca Akademii Reissa z Falubazem, ale wciąż istniała i istnieje nadal Akademia Piłkarska Falubaz, używająca nazwy Falubaz, używająca Myszki, a nie mająca już nic wspólnego z klubem żużlowym. Czyli, jak rozumiem, powstał podmiot, najwyraźniej mający jakieś prawne podstawy do używania nazwy i loga, nad którym nie miał już kontroli ani klub żużlowy, ani firma Falubaz Polska SA S.K.A. Zresztą do dziś wielu rodziców nie ma zielonego pojęcia o tym, że oddając dzieci do AP Falubaz płacą pieniądze do kasy, która z żużlem, Falubazem i Myszką nie ma już nic wspólnego. Z tą piłką nożna potem były jeszcze niezłe hece, bo w końcu zaczęli odchodzić trenerzy szkolący dzieci, więc żeby ratować jakoś wizerunek połączono się (to bardzo delikatne określenie) z Akademią Piłkarską Macieja Murawskiego. I w ten sposób zakończyła się era piłkarskiego Falubazu i Falubaziaków.
Czytając czasem komentarze da się znaleźć wpisy typu „firma ma darmową reklamę i jeszcze ma pretensje”. Mam wrażenie, że w całym sporze o prawo do używania nazwy Falubaz wcale nie chodzi o pieniądze, ale właśnie o to, że klub otrzymując pozwolenie na używanie nazwy zaczął rozkręcać tyle inicjatyw firmowanych nazwą i logiem, że w końcu stracono nad tym wszystkim kontrolę. Nie będę już wchodził w szczegóły, ale klub żużlowy w 2015 roku zwyczajnie okazał się niewypłacalny i gdyby nie pomoc z kasy miasta, to cały ten wielki marketingowy potwór na glinianych nogach zakończyłby swój żywot spektakularnym upadkiem.
Nie będę już wchodził w szczegóły, ale cała ta historia była jednym z wielkich argumentów, żeby dać sobie spokój z Falubazem, a zająć się po prostu żużlem. I w sumie chyba wyszło mi to na dobre.
Thanks!