Jak co roku o tej porze mamy wysyp kontuzji. Z czego to wynika? Pewnie trochę ze zmęczenia sezonem, poza tym wchodzimy w najważniejszą część rozgrywek, więc rywalizacja na torze bywa bardziej bezwzględna. Często jednak pomimo różnego rodzaju urazów żużlowcy decydują się wsiadać na motocykl, ryzykując znacznym pogłębieniem kontuzji. Nie zawsze ryzyko się opłaca.
Wystarczy przypomnieć sobie ubiegłoroczny przypadek Nickiego Pedersena. 11 lipca ubiegłego roku w wyniku upadku podczas ligowego pojedynku w Bydgoszczy złamał łopatkę. Zdecydował się po miesiącu wystartować w GP Skandynawii i zaliczył tam pechowy upadek spowodowany defektem swojego motocykla. Efekt – absencja w pierwszej rundzie play-off i odpadnięcie Stali z rozgrywek polskiej ekstraligi oraz miejsce poza pierwszą ósemką w mistrzostwach świata. Teraz mamy lekką powtórkę z rozrywki. Duńczyk upadł w meczu ligi angielskiej i doznał kontuzji kolana. Jedni piszą o naderwanych więzadłach, inni o naciągniętych. Faktem jest, że każdy upadek może spowodować pogłębienie się kontuzji, a wszystko co związane jest z kolanem leczy się dość długo. W sobotę mamy turniej SGP w Toruniu. Nie życzę oczywiście Nickiemu upadku czy kontuzji, ale żużel jest sportem, w którym z takimi przypadkami trzeba się liczyć. Jego determinacja jest zrozumiała, bo zajmuje w klasyfikacji dziewiąte miejsce, a ewentualne czekanie na dziką kartę jest zachowaniem poniżej ambicji byłego mistrza świata. Jeśli przywiezie sporo punktów i ukończy zawody bez przygód, to będzie można powiedzieć, że ryzyko się opłaciło, ale w przypadku pecha przerwa może mocno się wydłużyć.
Podobne ryzyko zdecydowanie nie opłaciło się Januszowi Kołodziejowi. Po fatalnym upadku podczas turnieju GP w Lesznie nie zrobił sobie przerwy. Jego występy były jak sinusoida – bardzo słabe przeplatał dobrymi, jednak w ostatnim czasie tych ostatnich było coraz mniej, aż zdarzyło się zawalenie dwóch meczów ze Stalą Gorzów. Nie miało to skutków negatywnych dla drużyny, bo Unia i tak weszła do kolejnej rundy rozgrywek, jednak fatalna postawa Janka sprawiła, że pękła pewna granica i zajął się nim osobiście prezes leszczyńskiego klubu Józef Dworakowski. „Kołdi” w końcu został wysłany na badania. Jak się okazało ma jakieś problemy z nerkami i to w dużej mierze była przyczyna takiej, a nie innej jego jazdy. Mam nadzieję, że w niedługim czasie dojdzie do siebie i wróci na tor w dyspozycji, w jakiej chcieliby go widzieć kibice „Byków”.
Nie mogę oprzeć się skomentowaniu przypadku Janusza Kołodzieja. Przecież wokół niego jest pewna grupa ludzi doradzająca mu. Oczywiście, jeśli człowiek się uprze, to wołami go nigdzie się nie zaciągnie, ale jednak trochę dziwnie to wygląda, że tak długo pozwalano mu na szafowanie swoim zdrowiem i to w dodatku przy kompletnym braku wyników. W GP jest słabo, w IMP wyszło fatalnie, w lidze coraz gorzej, aż nastąpiło sięgnięcie dna podczas ostatniego meczu w Gorzowie. I wreszcie ktoś się chłopakiem zajął, w końcu wygrał zdrowy rozsądek i „Kołdi” zrezygnował ze startu w jednej rundzie GP. Prawdę mówiąc i tak nie ma już wielkich szans na utrzymanie w tym cyklu, więc w jego przypadku przerwa w ekstraligowych rozgrywkach jest jak najbardziej wskazana.
Kolejnym pechowcem jest Emil Sajfutdinow. Rosjanin po upadku w ostatnim turnieju GP był mocno obolały, a gdy sytuacja zaczęła się po poprawiać spowodował karambol w lidze rosyjskiej, kasując przy okazji swojego kolegę z pary. Nic nie słychać o jego absencji w sobotnich zawodach na Motoarenie, więc pewnie tam pojedzie. Zobaczymy jaki będzie efekt.
Niech wszyscy wracają do zdrowia. Myślę, że żaden prawdziwy kibic nie cieszy się z kontuzji, nawet jeśli ta dotyczy zawodnika drużyny przeciwnej. Płacę za bilety i chciałbym oglądać pełen skład.