Do końca oficjalnego sezonu pozostały już właściwie tylko trzy imprezy, czyli turniej Speedway Grand Prix w Gorzowie, ostatni finał cyklu Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów oraz baraż o miejsce w Speedway Ekstralidze. Oprócz tego będzie jeszcze pewnie kilka imprez okolicznościowych i znów kibice żużla będą czekać całą długą zimę na kolejne emocje.
W sobotę miałem okazję zasiąść na trybunach stadionu w Pardubicach i uczestniczyć w trzecim finale IMŚJ. Sam turniej, jak na ten tor, był bardzo ciekawy. Żużlowcy dość często zmieniali się na poszczególnych pozycjach, a na przeciwległej prostej kilka razy dochodziło do „spotkania”. Nie było w tym żadnych negatywnych emocji. Po prostu młodzi zawodnicy walczyli o jak najlepszy wynik, a że czasem akurat znaleźli się w tym samym miejscu? Tak bywa.
Poza konkurencją był Maciej Janowski. Wynikało to z jednej strony z jego umiejętności i przygotowania sprzętowego, a z drugiej z bardzo dobrego przygotowania mentalnego. Widać było, że wie co chce osiągnąć i systematycznie dąży do wyznaczonego celu. Oprócz niego wyróżniali się bracia Pawliccy i na pewno zasłużyli na podium. Przez chwilę wydawało się, że Piotrek będzie miał problem z kontynuowaniem zawodów po starciu z Bartoszem Zmarzlikiem w pierwszym łuku. Upadek wyglądał dość nieciekawie, a sam żużlowiec trzymał się za rękę. Gorzowianin został wykluczony z powtórki, ale powiem szczerze, że nie potrafię powiedzieć dlaczego sędzia podjął taką decyzję. Rozmawiałem z innymi kibicami i tak naprawdę nikt nie potrafił uzasadnić decyzji arbitra. Nie mogę tu jednak robić za wyrocznię, bo nie widziałem dokładnie tego co się wydarzyło. Stojący na pierwszym łuku fotoreporterzy skutecznie zasłonili widok, a powtórki na telebimie były puszczane od IX wyścigu (upadek był w II biegu). Na pewno ta sytuacja trochę zdeprymowała Bartka, bo dopiero w trzecim starcie pokazał fajną walkę z Vaclavem Milikiem. Polak wykazał się sporą odwagą, bo Czech nie zostawiał mu zbyt wiele miejsca. Bardzo pozytywnie zaskoczył mnie Oskar Fajfer. Jego zdobycz punktowa nie powala, ale poza pierwszym swoim wyścigiem prezentował sporą waleczność.
Ja najbardziej kibicowałem Patrykowi Dudkowi i jestem zadowolony z jego występu. Na pewno mógł zdobyć jedno czy dwa „oczka” więcej, ale 10 punktów to bardzo przyzwoity wynik. „Duzers” poza swoim czwartym wyścigiem, gdy jechał z trzeciego pola, bardzo dobrze startował. Nie zawsze udawało się utrzymać pozycję na dystansie, ale M. Janowski i Piotr Pawlicki musieli się sporo napracować, żeby minąć zielonogórzanina. Szczególnie w tym drugim przypadku kibice mogli zobaczyć bardzo fajną walkę, rozstrzygniętą dopiero na ostatnim łuku. Patryk w klasyfikacji generalnej ma tylko cztery punkty starty do drugiego miejsca. Wiele rzeczy może się jeszcze zdarzyć w Gnieźnie, bo o ile Maciej Janowski jest już prawie mistrzem świata, to o pozostałe miejsca na podium wciąż walczy aż sześciu zawodników.
Widać, że oprócz sporych umiejętności M. Janowski i bracia Pawliccy mają największe objeżdżenie. Starty w Anglii i Szwecji przynoszą efekty. Z drugiej strony Bartek Zmarzlik znów miał problem z przystosowaniem się do nawierzchni na torze, na którym nie trenuje regularnie. Ja się nie czepiam, bo chłopak ma przecież dopiero 16 lat. Zwracam tylko uwagę, że ma za mało startów na innych torach. Nie wiem z czego to wynika, czy to wpływ klubu, czy może decyzja teamu zawodnika. Faktem jest, że miał ostatnio kilka okazji do startów, z których nie skorzystał.
Na koniec troszkę o kibicach. Nie po to, żeby się czepiać, tylko żeby zwrócić uwagę na kilka kwestii. Choć piwa sprzedano naprawdę sporo wcale nie byli potrzebni ochroniarze. A przecież mieszali się ludzie z różnych krajów, co nie przeszkadzało, aby każdy dopingował swojemu zawodnikowi. Można? Oczywiście, że można, tylko trzeba wiedzieć o tym, że doping może polegać także oklaskach, przyjściu z flagą, czy nawet na samej obecności. Wśród kibiców wyróżniał się tylko jeden, oczywiście z Polski (a dokładniej z Rybnika), który najwyraźniej stwierdził, że jest najważniejszy i oglądał wyścigi na stojąco, zasłaniając tym samym widok wszystkim siedzącym za nim. Czy takie zachowanie wynikało z braku kultury? Może w pewnej części tak, choć bardziej chyba z braku choćby minimalnej empatii. A może ten człowiek po prostu nie wiedział, że można oglądać żużel na siedząco? Nie jest to na pewno przejaw przesadnej kultury, kiedy jedzie się do innego kraju i nie przestrzega się panujących tam obyczajów, ale w tym wypadku dużo gorsza jest niechęć do zauważenia, że jest inny sposób na oglądanie zawodów. Nie można generalizować, bo takich on więcej nie widziałem, ale z prawdopodobieństwem 99% można powiedzieć, że jeśli jakiś człowiek na żużlowych trybunach będzie stał nie przejmując się kompletnie tym, co dzieje się za nim, to będzie pochodził z naszego pięknego kraju.
Innym problemem jest zachowanie się po alkoholu w tzw. grupie zorganizowanej. Alkohol jest dla ludzi, tylko trzeba umieć z niego korzystać. Tak, tylko jak polscy kibice mają się uczyć kulturalnego dopingu przy piwie, jeśli tego piwa nie można kupić na stadionie? Nie da się wypracować kultury w warunkach laboratoryjnych, bo to tak jakby uczyć człowieka pływać zanim wejdzie do wody. Nie da się. Po prostu. Po wielu latach zaniedbań w tym zakresie musimy się na nowo pewnych zachowań. I choć niewątpliwie jest postęp, to wciąż jest jeszcze sporo do nadrobienia. Teraz było bardzo spokojnie, ale trzy lata temu byłem świadkiem burd w Pardubicach, gdy pijany „kibic” z Zielonej Góry (niestety), wszczął bijatykę, bo na hasło „kto nie wstaje ten z Gorzowa” Czesi nadal siedzieli na swoich miejscach. Okrzyk sam w sobie był może i śmieszny, ale każdy kto rozpoczyna negatywny doping musi potem wziąć na siebie odpowiedzialność za ewentualne skutki. Dla jednych jest to pewien folklor (i takich jest większość), ale może się znaleźć człowiek, który weźmie wszystko na serio. Pijany „kibic” był hardy, bo siedział w większej grupie. Wszystko jakoś się wyciszyło, ale wtedy po kilku innych wyskokach kibiców Falubazu zdjąłem klubową czapeczkę, bo było mi najzwyczajniej w świecie wstyd i nie chciałem być z nimi kojarzony.
W sobotę w Pardubicach było spokojnie. Taki fajnie spędzony czas na stadionie w dobrym towarzystwie, przy piwku. Każdy kibicował swoim ulubieńcom, ale wynik nie był tak naprawdę najważniejszy. Myślę, że zarówno zawodnicy jak i kibice, którzy potrafią to zrozumieć, zupełnie inaczej podchodzą do zawodów.