Piszę artykuł po 2:00 w nocy i na chwilę obecną pada deszcz. Jeśli wziąć pod uwagę wcześniejsze doświadczenia, to patrząc na prognozy można mieć spore wątpliwości czy mecz w Zielonej Górze się odbędzie. Z drugiej strony w Lesznie pewnie pogoda jest podobna. Ciekawe jak tam poradzą sobie z warunkami atmosferycznymi.
Spośród czterech dzisiejszych pojedynków dwa wydają się być czystą formalnością, a dwa mogą mieć istotny wpływ na układ tabeli. Oczywiście ciężar gatunkowy wcale nie musi mieć przełożenia na emocje czy poziom sportowy widowiska, ale różnica często jest taka, że w meczu o coś, w którym nawet nie ma mijanek, wynik na styku potrafi sprawić wrażenie ciekawego pojedynku. Oczywiście tylko dla tych, którzy są jakoś emocjonalnie zaangażowani, bo dla kibica, oczekującego po prostu fajne walki, będzie to jazda gęsiego.
Dziś wyjątkowo rozpocznę nie od meczu w Zielonej Górze, ale od zawodów, które mają się odbyć na stadionie im. Alfreda Smoczyka. Pojedynki między Lesznem a Gorzowem miały kiedyś wielką wagę, podobną do lubuskich derbów czy starć leszczyńsko-zielonogórskich. W ogóle mecze tych trzech drużyn stanowiły pewien trójkąt pojedynków o podwyższonym stopniu zagrożenia. Z uwagi na pozycję Stali oraz Unii teraz pewnie te negatywne emocje odżyją. Mamy dwie drużyny, które chcą za wszelką cenę wygrać ten mecz. „Byki” mają jeszcze szansę na trzecie miejsce, ale koniecznie muszą rozstrzygnąć na własną korzyść niedzielne starcie, a potem jeszcze wygrać dwa pozostałe swoje mecze (co jest całkiem prawdopodobne) i liczyć na potknięcie Stali w Częstochowie. Gorzowianie mają sporą, bo 24-punktową zaliczkę z pierwszego pojedynku i wydaje się wręcz pewne, że punkt bonusowy stanie się ich własnością. Ale przecież Stal nie przyjeżdża do Leszna tylko po to, żeby obronić trzecią pozycję w tabeli. Stal chce wejść do czołowej dwójki i tym samym uniknąć starcia w play-offach z… Unią Leszno. Według mnie faworytem są gospodarze. Po pierwsze dlatego, że mają atut własnego toru, a po drugie dlatego, że goście na wyjazdach tracą sporą część swojej wartości. Nie wierzę, że N. K. Iversen czy M. Zagar zbliżą się do dwucyfrowego wyniku, a przecież to jest warunek podjęcia walki przez tę drużynę. Słoweniec wczoraj startował w Gorican, a nie jest tajemnicą, że długie podróże mu nie służą. Z drugiej strony nie wiadomo czy Bartek Zmarzlik podniesie się po nieudanym występie w Zielonej Górze. Siłą leszczynian jest na pewno wyrównany zespół ze zdecydowanym liderem Jarosławem Hampelem. Całkiem sporo punktów przywożą młodzieżowcy, a to może być kluczowa formacja. Podsumowując, stawiam na „Byki”.
Drugim meczem o coś jest spotkanie w Tarnowie. „Jaskółki” muszą wygrać i to z bonusem, jeśli chcą się jeszcze liczyć w walce o szóstkę. Mają do odrobienia trzynaście punktów, a jest to całkiem spora strata. I tu właśnie mogą być największe emocje, bo kwestia wygrania tego pojedynku przez gospodarzy wydaje się być bezsporna. Częstochowianie praktycznie nie mają już szans na wyjście z ostatniej pozycji, bo skład tej ekipy po prostu nie gwarantuje wygrania żadnego z pojedynków, a oni musieliby rozstrzygnąć na własną korzyść wszystkie mecze i jeszcze liczyć na korzystne rozstrzygnięcia w przypadku bezpośrednich rywali. Czy tarnowianie mają szanse na wygranie różnicą co najmniej 14 „oczek”? Myślę, że zdecydowanie tak, ale seniorzy muszą wziąć na siebie ciężar zdobywania punktów, bo juniorzy gospodarzy są chyba najsłabszą parą na tej pozycji w ekstralidze. Skoro „Jaskółki” muszą zdobyć co najmniej 52 punkty, to oznacza, że każdy z seniorów musi średnio przywieźć 10 punktów. Nie jest to proste zadanie, ale jednak, patrząc na klasę rywala i spore dziury w składzie „Lwów”, jak najbardziej wykonalne.
Mecz w Zielonej Górze wydaje się być formalnością. Pisałem wcześniej, że główną siłą wrocławian są starty. Bez nich są bezbronni jak dzieci. Na zielonogórskim torze ciężko jest wyprzedzać, więc gospodarze nie mogą sobie pozwolić na wybitne zawalanie wyjść spod taśmy. Oczywiście zawodnicy gości, to nie są kandydaci do zdobywania kompletów, a z drugiej strony dziura w osobie Maksima Łobzenki jest nie do odrobienia przez pozostałych żużlowców. W Falubazie wraca na tor Grzegorz Zengota i dobrze, że powrót przypada na mecz, w którym jego punkty nie powinny decydować o zwycięstwie zielonogórzan. Dla nas podstawową wartością jest zdobycie trzech punktów. Tak naprawdę nie liczy się styl, nie liczy się jaka będzie to przewaga. Trzeba ten mecz odjechać i rozstrzygnąć na własną korzyść. Wierzę, że tak będzie, ale na wielkie emocje się nie nastawiam.
Podobna sytuacja jest w Toruniu. Gospodarze muszą wygrać, a goście jadą tylko dlatego, że mają ten mecz w kalendarzu rozgrywek, bo są już pewni awansu do czołowej szóstki. To daje rzeszowianom spory komfort i spokój, ale to raczej nie pomoże im w skutecznej jeździe. „Anioły” powinny wygrać zdecydowanie.