Sezon żużlowy 2014 w Polsce dobiega końca. I chyba dobrze. Ekstraliga, którą niektórzy wciąż uważają za najlepsze żużlowe rozgrywki na świecie, nie ma się specjalnie czym szczycić. Już sam fakt, że 25% drużyn nie miało pieniędzy nawet na średni skład meczowy pokazuje do jakiej patologii doprowadziło coroczne grzebanie przy regulaminach.
Jeśli do powyższego akapitu dodamy kluby z Wrocławia i Torunia, które zrobiły bardzo wiele, żeby… nie awansować do medalowej rozgrywki, to można dojść do wniosku, że sezon spokojnie mógł się zacząć w sierpniu. Czy coś specjalnego byśmy stracili? Chyba niekoniecznie. Nie chcę tutaj umniejszać sukcesu drużyn, które zdobył medale, bo przecież nikt za darmo nie dał złota Stali Gorzów, ani srebra Unii Leszno. W sumie cieszę się, że akurat te dwie ekipy spotkały się w finale. W obu przypadkach miejscowi juniorzy są ważnym punktem, a przecież to właśnie szkolenie i napływ młodych żużlowców daje temu sportowi nadzieję na przetrwanie. Kluby podkupujące młodzieżowców są zwykłymi ligowymi pijawkami, dla których liczy się wyłącznie tu i teraz. Żal, że do takiej roli przeszły ośrodki z Zielonej Góry, a nawet Torunia. Wracając do finału, to przyznam, że stawiałem jako faworyta zespół „Byków”. Wydawało mi się, że mają równiejszy skład i spokojniejszą atmosferę. Okazało się, że gorzowska determinacja przełamała angielski luz Adama Skórnickiego, a dwa punkty zaliczki ze Smoka nie wystarczyły. Na Jancarzu „Skóra” zaryzykował, puszczając Nickiego Pedersena na początku meczu z zewnętrznych pól, a Damiana Balińskiego zastąpił Mikkelem Michelsenem. Nie udało się ani jedno, ani drugie posunięcie. Zdarza się. Ważne, żeby za rok znów spróbować.
Cieszę się, że na żywo mogłem zobaczyć pierwsze finałowe spotkanie. Nie wiem ile biletów sprzedali organizatorzy, ale na przeciwległej prostej zajęte było właściwie wszystko co dało się zająć, łącznie ze schodami i koroną stadionu. Dobrze, że obyło się bez nieprzewidzianych wydarzeń, bo nie wyobrażam sobie ewakuacji tak zapchanego stadionu. Sam mecz był ciekawym widowiskiem z walką na dystansie, zmianami prowadzenia i dramatami, na szczęście zakończonymi pozytywnie. Gospodarze strzelili sobie gola nawierzchnią, na którą ewidentnie nie byli przygotowani. Musiało minąć dziesięć biegów, żeby po trzecim równaniu toru w końcu zaczęli wyjeżdżać ze startu. W kibiców leszczyńskich wstąpiła wiara i radość, wyrażane niestety w dość prymitywny sposób. Nie w jakiś zorganizowany sposób. Po prostu emocje były tak wielki u niektórych, że musieli najwyraźniej się rozładować obrażaniem rywali. Głupie, ale niestety często obecne zjawisko na naszych stadionach.
Medale zostały rozdane, więc zaczynamy przygotowania do kolejnego sezonu. Już mamy wstępne spekulacyjne przymiarki i papierowe (a raczej forumowe) wzmocnienia. Coś jednak zmienia się w podejściu niektórych prezesów i pojawiają się głosy o oszczędnościach, aby nowe składy były szyte na miarę budżetu. Ciekaw jestem co z tego wyjdzie. Będę kibicować, aby przynajmniej w niektórych klubach udało się połączyć rozsądne kontrakty z tworzeniem odpowiedniej atmosfery w zespołach. Sami zawodnicy też w końcu powinni zrozumieć, że lepszy wróbel w garści (czyli regularne wypłaty bez wielkich poślizgów), niż gołąb czy nawet bażant na dachu. Nie zdziwię się też specjalnie, gdy żużlowcy powoli zaczną wracać na angielskie tory, choć to temat na inny artykuł. Tak sobie myślę przy okazji, że ten tytuł może sporo kosztować Stal Gorzów, bo obecnego składu nijak nie da się utrzymać za dotychczasowe, podobno wcale nie takie małe, pieniądze. Mieliśmy przykłady żenującej momentami postawy drużyn (?) z najwyższymi budżetami, co dowiodło bezspornie, że finanse nie muszą się wcale przekładać na jakość, a często wręcz demotywują zawodników i tworzą podziały. Tak naprawdę dopiero za rok będziemy znali odpowiedź na pytanie: czy Stal udźwignęła ciężar mistrzostwa? Wiemy już, że Falubazowi w tym roku się to nie udało…