KS Bagienko wciąga

Mocno się w ostatnich zakotłowało w zielonogórskim klubie. Atmosfera wokół drużyny już od jakiegoś czasu nie była specjalnie dobra, bo żużel jako taki przestał być sensem działania Falubazu. Stąd też pewnie bierze się swego rodzaju wypalenie poszczególnych aktorów biorących udział w tym przedstawieniu, bo skoro zawodnicy czy trenerzy kochają to co robią, a jednocześnie dostrzegają, że są coraz niżej w hierarchii, to nie jest to wniosek motywujący do działania.

Kiedy słucha się tego co mówią Robert Dowhan, Rafał Dobrucki, Marek Jankowski i Jarosław Hampel, to można się pogubić, bo tak naprawdę nie da się z tego wyciągnąć logicznych wniosków. Przynajmniej jeden z nich nie mówi prawdy, a dwóch próbuje lawirować tak, żeby niby mieć swoje zdanie, ale nie stanąć plecami do pozostałych. Zastanawia mnie, że zupełnie w cień usunął się kapitan drużyny, który też chyba powinien się w tej sytuacji wypowiedzieć. Rzecz dotyczy jego klubu, więc ekstraliga kary na niego nie nałoży, skoro nie nakłada takowej na „Małego”. I tu jest chyba pies pogrzebany, że to środowisko stało patologicznie zmanierowanym towarzystwem wzajemnej adoracji i nie zauważyło, że od kilku sezonów siedzą w bagnie. Najszybciej mogą zauważyć problem i próbować wyjść z bagna ci, którzy przyszli jako ostatni i w to środowisko jeszcze nie wsiąkli. O tym, że nie ma tu atmosfery dla speedway’a, a wszystko kręci wokół działań marketingowych mówił już trzy lata temu Marek Cieślak. Wtedy uznano, że poszedł do Tarnowa, bo tam miał większe pieniądze. Może i tak, ale akurat on ma taką pozycję, że mówi to co myśli, co nie pasowało to do politycznie poprawnego Falubazu, a poza tym nie musi robić z siebie pajaca przed kibolami,. Teraz głos zabrał Jarosław Hampel i stanowczo, aczkolwiek w sposób bardzo przemyślany, powiedział co mu leżało na sercu. To pewnie nie wszystko, ale trochę z siebie wyrzucił.

Kto zatem mija się z prawdą? Można sobie to pytanie zadać inaczej: kto nie zamiaru dopuścić do opuszczenia bagienka? Jeśli klub jest zapleczem marketingowym dla działań niezwiązanych z żużlem, to odpowiedź nasuwa się już sama. Dziś na antenie Radia Zielona Góra mogliśmy wysłuchać rozmowy z Robertem Dowhanem, który (na co zwrócili uwagę dziennikarze po wywiadzie) mówi, że nie podejmuje decyzji, ale o wszystkich działaniach mówi w pierwszej osobie liczby pojedynczej lub mnogiej. Nie mieszam się, ale przeprowadziłem męską rozmowę, nie pracuję w klubie, ale mam moralne prawo. Jakbym słyszał moją…, zresztą nie ma to znaczenia. W każdym razie spotkałem się z taką osobą i rzeczywiście straciłem ochotę do pozytywnego działania. Nie dziwię się, że ludziom w klubie odechciewa się tu pracować. W dość delikatnych słowach, ale jednak sporą szpilę R. Dowhanowi wbił Krzysztof Cegielski w niedzielnym magazynie Enea Ekstraliga mówiąc, że Jarek Hampel zdecydował się na start w sobotnim turnieju SGP po rozmowie z menadżerem swojego szwedzkiego klubu Bose Virebrandem. Nie dość, że pojechał, to jeszcze wygrał z kompletem punktów. Wychodzi więc na to, że w Falubazie albo nie próbowano rozwiązać jego problemów, albo nikt nie potrafił dotrzeć do swojego lidera.

Sytuacja nie jest nowa. Jej początki mieliśmy na przełomie lat 2009-2010, czyli w czasie budowy nieszczęsnej trybuny K. Wtedy to cała pozytywną atmosferę przekuto na oręż przeciwko miastu, a z drużyny zaczęli odchodzić wychowankowie. I nie dotyczy to tylko Grzegorzów Walaska i Zengoty, ale także całej grupy juniorów, którym klub nawet nie dał szansy na rozwój. Zaczęto powoli kupować zawodników, a co za tym idzie kupowano także sukcesy. I wszystko w takim układzie idzie dobrze (tzn. towarzystwu wydaje się, że nikt niczego nie podejrzewa), dopóki nie zdarzy się coś, co zdarzyło się w tym roku. Jeżeli sukces jest wyznacznikiem tego czy klub dobrze pracuje, a tak traktowano tytuły mistrzowskie w Falubazie, to czym jest brak sukcesu?

Nasuwa się kolejne pytanie: dlaczego ten kryzys jest tak potężny? Skojarzenie wydaje się być oczywiste. O ile można udawać, że się czegoś nie widzi, albo nawet brać udział w pewnej grze, jaką niewątpliwie rozgrywa klub (i to bynajmniej nie na polu sportowym), gdy otrzymuje się za to wynagrodzenie, to przy większych problemach zwyczajnie opuszcza się okręt. I trudno mieć tutaj pretensje do zawodników nie mających większego związku emocjonalnego z drużyną. Przerabiano to we Wrocławiu, Częstochowie, Gorzowie, Gdańsku i wszędzie kończyło się kolosalnymi problemami, stawiającymi pod znakiem zapytania istnienie żużla w tych miastach. Oprócz długów nie było wychowanków, bo zamiast szkolić – kupowano. Tam efektem był szybki spadek i konieczność budowy wszystkiego od nowa, co nie oznacza oczywiście, że wszędzie uniknięto popełnienia kolejny raz tego samego błędu.

Tak przy okazji zastanawia mnie postawa części kibiców – tych najwierniejszych, a przynajmniej im tak się wydaje. Używa się takiego pojęcia u nas – „prawdziwy”. Mamy więc prawdziwych patriotów, prawdziwych Polaków, prawdziwych katolików i prawdziwych kibiców. I w każdym przypadku „prawdziwość”polega na ślepym popieraniu jakiegoś środowiska i walce ze wszystkimi, którzy mają inne zdanie. Nie ukrywam, że nie poszedłem ani na mecz półfinałowy ze Stalą, ani na pojedynek o brąz z Unią Tarnów (pojechałem do Leszna na finał). Nie mam z tego tytułu wyrzutów sumienia, bo przyjście na stadion traktowałbym jako zgodę na to, co w klubie się dzieje. A że opuszczam zawodników w trudnym momencie? Niestety, żużlowcy też są w tym umoczeni i dopóki na trybunach nie będzie wielu pustych miejsc, to nikt nie będzie nawet próbował czegoś w klubie zmieniać. Do dziś nie mogę zrozumieć wielkich pokłonów składanych przez żużlowców sektorom dopingującym. Dla mnie brawa od ludzi, którzy przed chwilą wyzywali innych zawodników i kibiców są nic nie warte. Dlaczego więc zawodnicy, z kapitanem na czele, nie zrobili nic, żeby to zmienić. Pewnie dlatego, że kibole mają do powiedzenia więcej niż może się zwykłemu kibicowi wydawać, a żużlowcy wchodząc w barwy zielonogórskiej drużyny mają się do tego dostosować, albo zmienić otoczenie. Tylko ciężko je zmienić, kiedy jest wychwalanym pod niebiosa. I kółko się zamyka.

Na koniec jeszcze taka refleksja. Nie jest chyba przypadkiem, że w Zielonej Górze w ostatnich latach nie było chyba seniora, który miałby dwa naprawdę udane sezony z rzędu. Najczęściej po roku następuje obniżka formy. Widać to nawet po wynikach. 2009 – I miejsce, 2010 – II miejsce po słabym sezonie i dobrym występie w półfinałach, 2011 – I miejsce, 2012 – IV miejsce po słabym sezonie, 2013 – I miejsce po zakontraktowaniu Jarosława Hampela, 2014 – ? po bardzo słabej drugiej części sezonu. Przypadek?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *