Aż mnie zamurowało, kiedy przeczytałem, że Robert Dowhan sprzedał nazwę drużyny. Właśnie dlatego powrócił na fotel prezesa. Czy to efekt doskonałej polityki klubu w dobie kryzysu, czy wręcz przeciwnie, dramatyczna walka o dopięcie budżetu? Tego jeszcze nie wiem.
Sukcesów w jego prezesowskiej karierze było wiele. Powszechnie uważa się, że największe, to medale i polityka marketingowa. Ale tak naprawdę podium, to tylko efekt pewnych działań, o których często się zapomina. Nie byłoby tłumu ludzi na trybunach bez sprowadzenia zielonogórskich gwiazd – Grzegorza Walaska i Piotra Protasiewicza. Nie byłoby całego marketingu bez pełnych trybun. Śmiem twierdzić, że nie byłoby mistrzostwa bez powrotu do historycznej nazwy Falubaz, która dla żółto-biało-zielonych kibiców jest czymś więcej niż tylko nazwą fabryki zgrzeblarek, jest niemalże świętością. W zdobyciu tytułu tak naprawdę najważniejszą kwestią był skład – czterech wychowanków! I to właśnie są dla mnie dwa największe triumfy Roberta Dowhana – oparcie drużyny na wychowankach i przede wszystkim powrót do plastronów nawiązujących do prawdziwie zielonogórskiego Falubazu.
Mam wrażenie, że zdobycie tytułu mistrzowskiego stało się punktem zwrotnym w prezesowaniu. Od tej pory klub jest już właściwie tylko narzędziem do autopromocji i rozpoczęcia kariery politycznej. Zaczęło się od nieporozumień z Grzegorzem Walaskiem, choć akurat w tym przypadku obaj panowie mają sporo za uszami. Nie będę po kolei wszystkiego przypominał, bo nie ma to sensu. W każdym razie otrzeźwienie nastąpiło dopiero po słynnym sms-ie, gdy okazało, że R. Dowhan ma coraz większy elektorat negatywny. Zrezygnował wtedy ze startu w wyborach na prezydenta Zielonej Góry, a kandydował jedynie na radnego. Sytuacja klubu wyglądała całkiem dobrze i myślałem, że wyciągnął jakieś konstruktywne wnioski. Skonstruowana została bardzo silna drużyna z dwoma uczestnikami cyklu SGP. Sam chwaliłem te zmiany, jednak nie miałem wtedy pojęcia o całej otoczce. Nagle okazało się, że miasto jest drugim, po kibicach, sponsorem, że bez dotacji może być problem z dopięciem budżetu, co jednoznacznie wskazywało na podpisanie wysokich kontraktów bez posiadania gwarancji finansowych – coś, czego o tej pory prezes nie robił.
Po wszystkich szopkach związanych z rozpoczęciem pracy radnego, zakończeniem prezesowania, rezygnacją z zasiadania w Radzie Miasta, powrotem na fotel prezesa, wczoraj okazało się, że drużyna przystąpi do rozgrywek pod nieco inną nazwą, czyli krótko mówiąc sprzedano nazwę drużyny. O dziwo jest dużo głosów pozytywnych w tym temacie, ale mnie się to wcale nie podoba. Falubaz wystarczy i nie potrzebuje żadnych udziwnień. Pojawi się pewnie pytanie: skąd brać w takim razie pieniądze? Otóż można sobie trochę porachować. Mamy największe wpływy od kibiców. Oficjalnie sprzedano już ponad 4 tys. karnetów, co daje na początek ok. 1,2 mln zł. Jeśli założymy średnią frekwencję na poziomie 12 tys. ludzi, przy średniej cenie biletu równej 30 zł (w dwóch ostatnich meczach po 35 zł), to dostaniemy kwotę ok 4 mln zł., co daje połowę budżetu! Do tego dochodzi dotacja z miasta i pojawia się pytanie: ile tak naprawdę klub ma od małych i średnich sponsorów? Wychodzi na to, że kwota nie zwala z nóg. Teraz sprzedaje się miejsce w nazwie firmie, która tak naprawdę działa przy klubie od wielu lat. Wg mnie oznacza przede wszystkim niewesołą sytuację finansową i lekką desperację. Pojawia się kolejne pytanie: po co podpisywano kontrakty z drogimi zawodnikami mając w zanadrzu trochę słabszych, ale dużo tańszych Fredrika Lindgrena i Nielsa Kristiana Iversena. Po co ściągano bardzo drogiego Marka Cieślaka, skoro uprawnienia trenerskie posiada Andrzej Huszcza? Po co zmiana kąta nachylenia na łukach, skoro życie pokazało, że wystarczy nieco inaczej przygotować nawierzchnię? To wszystko musiało sporo kosztować, a przecież mamy sezon, w którym nikt bezpośrednio nie spada, a faza zasadnicza będzie zbiorowym zbijaniem KSM-u. Może się czepiam (nawet na pewno), ale śmierdzi mi to bardzo mocno kampanią wyborczą do parlamentu (sezon kończy się 25 września, wybory będą 16 lub 23 października). Ja wolę Falubaz ze Skandynawami niż Stelmet Falubaz z Jonssonem, Hancockiem i Cieślakiem. I nic na to nie poradzę.
Nie ukrywam, że jestem coraz gorzej nastawiony do Roberta Dowhana. Mam wrażenie, że dla swoich prywatnych celów niszczy powoli to wszystko, na co naprawdę długo pracował. Przy każdej próbie odejścia podnosi się krzyk: co dalej z Falubazem? Faktycznie nie widać nikogo, kto mógłby przejąć stery. Nie zwalnia to jednak od postawienia innego pytania: jak będzie wyglądał klub za rok przy tak diametralnie innym sposobie zarządzania?