Mentalność średniaka

Nareszcie odbył się jakiś sparing przed sezonem. W końcu można było zaglądnąć na sportowe fakty, zobaczyć wynik i poczytać wypowiedzi pomeczowe. Oczywiście nie dało się uciec od tematu tłumików. Śledząc wywiad z Michałem Szczepaniakiem dotarło do mnie dlaczego nikt z żużlowego środowiska nie zrobił nic przeciw zmianom. Wnioski nie są bynajmniej specjalnie optymistyczne.

Sam zawodnik nie powiedział wprost nic, co poparłoby moje przemyślenia. Po prostu skupiłem się na jednej kwestii i pociągnąłem temat. W jednej z jego wypowiedzi można przeczytać „Pierwsze 3 biegi jechałem na nowym (tłumiku), aż motocykl w czasie wyścigu strasznie osłabł, coś musiało się z nim stać. Przez te tłumiki jednostka męczy się dużo bardziej i najprawdopodobniej się przegrzał” (link do artykułu: http://www.sportowefakty.pl/zuzel/2011/03/12/michal-szczepaniak-zmienilem-tlumik-na-stary-bo-przegrzal-si/, żeby nie było, że nie podaję źródła). Pomyślałem sobie, że on po prostu zainstalował sobie nowy tłumik, nie zmieniając nic w ustawieniach silnika. Efekt był taki, że rzeczywiście nie dało się na tym jechać. Pamiętać jednak trzeba, że jest to jeden z czołowych polskich zawodników pierwszoligowych, uczestnik ubiegłorocznego finału IMP. Jeśli on tak podchodzi do tematu, to aż boję się pomyśleć co robią słabsi (biedniejsi) od niego żużlowcy.

Wygląda na to, że przygotowanie do sezonu pod względem dostosowania do nowych przepisów ograniczyło się do zakupu tłumika nowej generacji (w większości pewnie w ilości nieprzekraczającej jedną sztukę). Sparingi są prawdopodobnie pierwszą okazją do przetestowania tych wynalazków, a przecież do rozpoczęcia ligowych zmagań pozostały zaledwie trzy tygodnie. Wynika z tego, że dopiero teraz na gwałt szukane będą ustawienia silników pasujące do nowych tłumików. I mamy odpowiedź na pytanie: dlaczego w innych krajach nie ma protestów? Bo najzwyczajniej w świecie tamtejsi zawodnicy podobnej klasy (jeżdżący przede wszystkim dla przyjemności, a dopiero później dla pieniędzy) spędzili zimę w warsztatach, podczas gdy nasi pseudozawodowcy wyszli z założenia, że jakoś to będzie. A skąd się bierze taka postawa? Tak dokładnie, to nie wiem, ale mogę się domyślać, że wynika z wysokości zarobków w polskich ligach. Myślę, że zawodnicy z II ligi wielkich kokosów nie zarabiają, ale prezentując przeciętny poziom mogą spokojnie utrzymać siebie i rodzinę.  Pierwszoligowiec zdobywający średnio siedem – osiem punktów pewnie żyje całkiem przyzwoicie. Grunt żeby znać swoje miejsce i nie pchać się za wysoko. Tak sobie myślę, że w Polsce żużel, szczególnie na niższym poziomie, jest traktowany bardziej jako praca, czyli sposób na zarabianie pieniędzy, niż pasja, że o jakichś większych ambicjach nie wspomnę.

Teraz pojawia się kwestia: dlaczego zawodnicy nie protestowali w przerwie między sezonami? Ekstraligowcy nie mieli na to czasu, bo szykowali sprzęt, a niektórzy testowali ustawienia jeszcze pod koniec ubiegłego sezonu na torze. Tu jest zupełnie inna mentalność, inne ambicje, a przede wszystkim inne pieniądze. Ci żużlowcy nie mogą sobie pozwolić na wypadnięcie z obiegu, więc protestowanie jest chyba ostatnią rzeczą o jakiej myślą. Co innego pierwszo i drugoligowcy. Problem w tym, że oni nawet nie próbowali przetestować nowych tłumików. Skoro nie było testów, to nie było też argumentów. Jeżeli nie ma argumentów, to nie ma protestu. Kompletna paranoja. Chęć protestu spowodowała, że nie mogli protestować. Prawda jest chyba taka, że pseudogwiazdorstwo powoduje, że im się nawet protestować nie chce. Im się wydaje, że jest trzecie wyjście. Na dzień dzisiejszy jednak możliwości są dwie: albo nowe tłumki albo brak jazdy. Tyle, że podpisali kontrakty, a więc zobowiązali się do świadczenia usług na rzecz klubów, więc nie mogą sobie pozwolić na zupełne nic nie robienie, bo to de facto oznacza naruszenie warunków kontraktu. Wracamy znów do punktu wyjścia. Mentalność polskich zawodników jest chora, a przepisy jeszcze gwarantują im miejsce w składzie.

Nie jest przypadkiem, że wychowankowie klubów z niższych klas rozgrywkowych nie osiągają sukcesów. Można oczywiście powiedzieć, że jest im trudniej i jest w tym dużo prawdy. Z drugiej jednak strony kilka dobrych meczów i status miejscowej gwiazdy jest często szczytem ambicji. Z wychowanków obecnych klubów pierwszoligowych chyba tylko Krzysztof Buczkowski, Artur Mroczka i może jeszcze Dawid Stachyra przejawiają chęć rozwoju. Nad resztą lepiej spuścić zasłonę milczenia. Po prostu kluby uczą przeciętniactwa. Wystarczy popatrzeć na Rybnik czy Ostrów. Gdzie są ci zdolni juniorzy sprzed sześciu czy dziesięciu lat? Nie ma. Ostał się jedyny niepokorny Rafał Szombierski, który podjął pełne ryzyko startując po dwóch latach przerwy od razu w ekstralidze. Okazało się, że poradził sobie naprawdę dobrze. Zresztą wystarczy przypomnieć sobie końcówkę Morawskiego Zielona Góra. Gdyby nie kontuzja Artura Pawlaka (jeszcze przed tragicznym wypadkiem), to szansy na jazdę nie otrzymałby Piotr Protasiewicz. Gdyby nie dwa groźne upadki „Protasa” w 1994 roku, to zapewne szansy nie otrzymałby Grzegorz Walasek. Potem gdyby w porę obaj nie uciekli z tonącego okrętu, jakim był wtedy zielonogórski klub, to pewnie nie odnieśliby tych wszystkich sukcesów, które mają na swoim koncie. Czasem potrzebna jest odważna decyzja, która spowoduje znienawidzenie żużlowca przez kibiców. Do trzeba jednak mieć sporą odwagę i mentalność sportowca, a nie pracownika. Sam pamiętam jak byłem zły i na Protasiewicza i na Walaska za opuszczenie klubu. Dziś na tę sprawę patrzę zupełnie inaczej.

Żużlowców nie ma nawet kto zmusić do wysiłku. Trenerzy najczęściej nie mają autorytetu, a w części klubów są tylko marionetkami z uprawnieniami, wykonującymi polecenia prezesa. Zresztą sami prezesi umyli ręce w sprawie tłumików. Ich rola skończyła się na podpisaniu kontraktów, a reszta jest kompletnie poza zainteresowaniem. Można powiedzieć, że przecież Władysław Komarnicki organizuje okrągły stół. Prawda. Tylko, że robi to na dwa i pół tygodnia przed ligą i tylko dlatego, że wobec możliwego bojkotu kibiców jego wygórowane ambicje mogą spowodować, może nie bankructwo, ale na pewno spore zadłużenie klubu. Wszak skład z Tomaszem Gollobem, Nickim Pedersenem i Hansem Andersenem musi kosztować majątek i wcale nie jest to największe zmartwienie. Jeśli kibice nie przyjdą na Grand Prix i Drużynowy Puchar Świata, to straty będą liczone już w milionach (dlatego T. Gollob na pewno nie zbojkotuje ww. imprez, bo pogrążyłby Stal). Gdyby nie te okoliczności, to pan Władek zapewne paliłby spokojnie cygaro.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *