W Zielonej Górze trwa właśnie sesja Rady Miejskiej, na której wybrani przedstawiciele naszej społeczności próbują uchwalić budżet miasta na rok obecny. Jednym z problemów jaki stanął między nimi przekazanie pieniędzy na klub żużlowy oraz zamontowanie bramek wejściowych na stadionie.
Już wiadomo, że prezydent Kubicki wycofał się z pomysłu przejęcia przez miasto części akcji zarówno Falubazu jak i Zastalu. Wiadomo także, że jednak mają być pieniądze przekazane tym klubom. Radni prawdopodobnie doszli do porozumienia o przeznaczeniu 2,6 mln zł na promocję miasta przez sport i pewnie te środki trafią do dwóch klubów z najwyższych klas rozgrywkowych. Jest to mniej niż spodziewał się Robert Dowhan, ale obiektywnie patrząc są to spore pieniądze.
Według mnie kluby profesjonalne powinny same się finansować, a w najgorszym razie prosić o lekkie uzupełnianie budżetów. Skoro w Toruniu czy Rzeszowie jest możliwe funkcjonowanie bez dotacji miejskich (poza utrzymaniem stadionu oczywiście), to nie widzę powodów żeby miało się nie udać w innych miastach. Jeśli się nie udaje, to najwyraźniej pieniądze wydawane są zbyt lekko. Oczywiście nie ma nic za darmo. Wiem, że w obu tych miastach firmy sponsorujące przejęły nazwę drużyny, a w Rzeszowie także logo i barwy klubowe zostały (całkowicie zrezygnowano z historycznego żurawia). Jest to na pewno ogromny kłopot dla kibiców, bo takie działanie, choć daje płynność finansową i zapewnia terminowe wypłaty dla żużlowców, to jednak mocno uderza w identyfikowanie się fanów ze swoją drużyną. Na ziemi lubuskiej powrócono do historycznych nazw i barw klubowych. Ma to niestety swoją cenę. W Gorzowie dopisano sponsora tytularnego, a w obu przypadkach kluby korzystają z całkiem sporej pomocy finansowej miasta.
Mam nadzieję, że w końcu znajdzie się jeden odważny, który zaproponuje zawodnikom przyzwoite, ale niewygórowane pieniądze, a ci takie warunki zaakceptują. Jeżeli idę kupić buty, to staram się wybrać dobre, ale w rozsądnej cenie. Mogę sobie oczywiście sprawić obuwie za 1000 zł, tylko po co? Po to żeby udowodnić innym, że mnie stać, a potem biedować przez dwa miesiące? Przecież to jest bez sensu. Podobnie jest w żużlu. Samo nazwisko nie gwarantuje wyniku. Coraz częściej zdarza się, że żużlowcy żądający dużo, na torze przegrywają z tymi zarabiającymi przeciętnie. Pamiętam rok 2003, kiedy to Rafał Kurmański zdobywał więcej punktów niż Rafał Okoniewski i Piotr Świst razem wzięci, choć obaj zarabiali pieniądze o jakich Kurman mógł tylko pomarzyć. Nic dobrego z tego nie wyszło, bo najczęściej oferowanie kwot przewyższających wartość żużlowca wcale nie skłania go do większego wysiłku.
Ostatnio Robert Dowhan zaczął narzekać, że prezydent nie chce dać pieniędzy na żużel. Stwierdził nawet, że być może zadłuży klub, ale nie pozwoli mu upaść. Słowa tyleż dramatyczne co nic nie znaczące, bo wiadomo przecież, że zadłużanie na dłuższą metę prowadzi do sytuacji, z której nie da się już wyjść samodzielnie. Rozwiązaniem jest wtedy albo wpompowanie ogromnych pieniędzy albo ogłoszenie upadłości. Jeśli wierzyć Przeglądowi Sportowemu, to G. Hancock ma zarobić w tym roku 2,2 mln zł, a Andreas Jonsson – 1,95 mln zł. Sumy to ogromne, chyba nie odpowiadające aktualnej wartości sportowej obu zawodników. Przy takich wysokościach kontraktów obaj nie powinni zdobywać w meczu mniej niż 11-12 punktów, a wszyscy wiemy, że tak nie jest. Zastanawiam się o co chodzi? R. Dowhana można nie lubić, ale nie można mu odmówić posiadania jasnej wizji tego, co chce zrobić. Jeśli więc na prawie dwa i pół miesiąca przez rozpoczęciem sezonu mówi o możliwych brakach w kasie, a do tej pory Falubaz był wśród drużyn płacących bez wielkich poślizgów terminowych, to sam siebie stawia siebie w roli hipokryty, podpisującego umowy bez pokrycia. I tu mi właśnie coś nie pasuje. Nie wierzę, że faktycznie już na dzień dzisiejszy jest wizja zadłużenia klubu. Wygląda mi to na jakąś grę. Taki podstęp (w zasadzie podsyf) mający na celu pokazanie prezydenta i jego nowego doradcy w niezbyt korzystnym świetle, jako złego człowieka nie dbającego o speedway, a przy okazji zdjęcie z Falubazu łatki faworyta. Wiadomo, że politycznie Polacy mają dość kiepską pamięć, ale jeśli uderzy się w czuły punkt, to szybko takiej zniewagi nie zapomną.
Ciekaw jestem jak dalej potoczy się ta historia. Najbardziej boję się próby wykorzystywania drużyny do osiągania prywatnych celów politycznych. Nikt na tym dobrze nie wychodzi i mam nadzieję, że p. Dowhan pamięta jeszcze zamieszanie z ubiegłego roku, na którym tak naprawdę nic nie zyskał. Prezydent miasta ma i tak wystarczająco trudną sytuację. Myślę, że nie trzeba mu robić specjalnie na złość, bo prawdziwe kłopoty są dopiero przed nim. Dlatego wolałbym rozdzielenia Falubazu od miejskich dotacji. Musimy jeszcze jakoś przepękać ten sezon, a potem będzie (chyba) lepiej.