Pierwsze pojedynki ligowe już za nami. Oczywiście trudno wyciągać jakieś sensowne wnioski, natomiast można pokusić się o jakieś spostrzeżenia. Ze zrozumiałych względów najbardziej emocjonalnie zaangażowany byłem w pojedynek w Tarnowie. Tym razem przełknąć trzeba bardzo, bardzo gorzką pigułkę, co nie znaczy, że należy skazywać Falubaz na straty.
Mecz Unia Tarnów – Falubaz Zielona Góra mnie rozczarował. Nie jestem pewnie jedynym kibicem, który tak twierdzi, bo w zasadzie nie ma chyba kibica, który stwierdziłby, że było w tym spotkaniu cokolwiek interesującego. To pojedynek, który został rozegrany na siłę, bo warunki pogodowe były fatalne. W zasadzie zadecydował tutaj upór sędziego, który chyba przyjął sobie za punkt honoru żeby wynik został zaliczony, z on nie musiał więcej do Tarnowa przyjeżdżać (choć daleko nie ma, bo arbiter Piotr Lis pochodzi z Lublina). Puszczenie bodajże Martina Vaculika z ewidentnego lotnego startu, czy nie przerywanie biegów pomimo cudów. które wyczyniali tarnowianie w pierwszym łuku (a które zdecydowanie działały na ich korzyść) nie świadczą dobrze o p.Lisie, o którym zresztą nie mam dobrego zdania, bo widziałem już kilka spotkań, kiedy to dawał się jak dziecko wpuszczać w maliny cwanym kierownikom drużyn.
Łatwo wygłaszać opinie po fakcie, ale mam wrażenie, że ktoś z zielonogórskiej ekipy chciał, korzystając z niezdecydowania p. Lisa wpadł na idiotyczny pomysł aby przerwać rozpoczęty już mecz. Widać sędzia odebrał to jako osobistą zniewagę, zawziął się i dociągnął spotkanie aż do 13 wyścigu. A można było odjechać jakoś jeszcze trzy wyścigi i z bagażem 10-12 punktów wrócić do Zielonej Góry zamiast przegrywać 22 oczkami z beniaminkiem jadącym w końcu bardzo przeciętnymi zawodnikami. Nie ma się co czarować, para Marcin Rempała – Jesper Monberg, to zawodnicy na pierwszoligowym poziomie, a tymczasem nie potrafiliśmy z nimi wygrać. Czy to wina naszych zawodników? Czy brak im zaangażowania? Absolutnie nie. Po prostu odbija się czkawką brak toru, a tym samym niemożność regularnego, spokojnego trenowania. Widać było jak na dłoni, że tarnowianie mieli bardzo równe starty, znacznie lepsze dojście do pierwszego łuku i w przeciwieństwie do naszych żużlowców dużo pewniej czuli się w kontakcie. Nie wszystko da się nadrobić średniej jakości cwaniactwem.
Przykro to pisać, ale tak będą wyglądały mecze Falubazu, dopóki zawodnicy nie będą mieli możliwości swobodnego trenowania na torze jaki im odpowiada, a nie na takim, który użyczy nam któryś z pierwszo czy drugoligowych klubów. Paradoksalnie najsłabiej w naszej ekipie zaprezentował się Grzegorz Zengota, który miał możliwość ścigania się o stawkę w lidze angielskiej. Choć w jego przypadku problem tkwi w konieczności walki o skład. Wiadomo, że jeśli zawali mecz, to w następnym prawdopodobnie już nie pojedzie i będzie musiał czekać na ewentualne potknięcie któregoś z kolegów. Chyba nic tak nie rozstraja ekipy jak podświadome życzenie potknięcia „koledze” z drużyny. Jedynym pocieszeniem jest fakt, że prawdziwa liga zaczyna się w sierpniu, a teraz chodzi tylko o to, żeby zająć co najmniej szóste miejsce. Tyle o Falubazie.
W innych meczach było zderzenie dwóch koncepcji budowania zespołu: „liderzy + reszta” vs „równa ekipa bez wielkich gwiazd”. Wynik remisowy 1:1, choć niewiele brakowało, a gwiazdy zostałyby pokonane. To taki trochę remis ze wskazaniem na „równą ekipę”. Wystarczy słabszy dzień (czasem nawet bieg) jednego z liderów i cała praca idzie na marne. Widać to dokładnie na przykładzie dwóch nibydrużyn. Stal Gorzów to trzej doskonale punktujący żużlowcy + kompletnie bezbarwna reszta, która na własnym torze przywiozła w sumie 7 oczek (z tego trzy w biegu juniorskim). Potem taki Tomasz Gapiński (jeden z moich „faworytów”) jest obwoływany bohaterem, bo udało mu się przywieźć dwa punkty w XIV wyścigu. Wszystko jest fajnie dopóki wygrywają liderzy. W ekipie z Wrocławia taki Kenneth Bjerre zdobywa w meczu trzy punkty i efekt jest łatwy do przewidzenia. Tzw. druga linia nie jest w stanie nadrobić strat, bo ich zadanie polega tylko i wyłącznie na uzupełnianiu liderów. Z drugiej strony mamy prawdziwy walec z Torunia. Piąty pod względem zdobyczy punktowych Wiesław Jaguś w czterech startach przywozi niemal tyle punktów co „reszta” w Gorzowie. I chyba o to chodzi.
Jeszcze na koniec wielkie brawa dla żużlowców za mecz w Gorzowie. Tyle walki dawno już nie widziałem.