Z czystej, niczym niezmąconej ciekawości sprawdziłem ceny biletów na mecze ekstraligi żużlowej (oczywiście tej po wielokroć naj…) i porównałem z kosztami oglądania spotkań w telewizji. Wnioski są raczej łatwe do przewidzenia.
Nawet na niższym poziomie bilety normalne kręcą się często koło 50 zł. W najlepszej lidze świata średnio jest to już bliżej 60 zł i to w najtańszych wersjach, na miejscach, z których cokolwiek można oglądać. Czy to dużo? Jeśli wziąć pod uwagę, że często kibice przychodzą rodzinnie, kupują napoje (w tym ohydne piwo 3,5%) czy jakieś przegryzki albo hot-dogi, to jednorazowy koszt takiej przyjemności wynosi pewnie koło 200 zł. A spotkań w rundzie zasadniczej jest przecież siedem. Wiem, wydatek 1000 – 1400 zł rozłożony na kilka miesięcy, to nie jest jakaś bariera nie do przejścia, gdy chce się uczestniczyć w wielkim święcie swojej drużyny. Paradoksalnie takich kibiców z reguły nie zobaczymy na imprezach niższej rangi, gdzie zamiast 10 tys. ludzi ubranych w klubowe koszulki, czapeczki i szaliki, przychodzi kilkaset osób dla samej przyjemności oglądania speedwaya.
I teraz porównajmy to z cenami oferowanymi przez głównego sponsora całej tej zabawy, czyli Canal+. W związku z najwyższą w historii wszechświata kwotą przeznaczoną na żużlowe transmisje, mecze ekstraligi przeniesiono do wyższego pakietu. Ludzie na początku pomarudzą, a potem i tak kupią. A jak już kupią, to niewykluczone, że akurat w kanale Premium będą ważniejsze rzeczy i wróci się do tańszych pakietów. Nieważne. Pakiet Premium, to – jak informuje oferta – 39 zł miesięcznie. Tyle, że trzeba kupić subskrypcję na 12 miesięcy, co daje w sumie 468 zł. Jeśli kogoś interesuje wyłącznie żużel, to spokojnie może wykupić ofertę podstawową i nawet opłacając ją przez siedem miesięcy (sezon aż tyle nie potrawa, ale niech będzie) wyda na to 378 zł, czyli 90 zł mniej. Jeśli ktoś chce oglądać wszystkie spotkania ekstraligi musiałby dokupić ofertę Eleven Sport, czyli 15,90 zł miesięcznie, co przez 7 miesięcy daje 111,30 zł. Dodając do tego wspomniane 378 zł dostajemy w sumie niecałe 500 zł na sezon. Czyli pewnie mniej niż zapłaci pojedynczy kibic chodzący na wszystkie spotkania swojej drużyny na własnym torze, wliczając w to play-offy.
Tutaj oczywiście należy dodać ważną informację: nie oglądając meczów ligowych i nie wykupując żadnego abonamentu, nie ponosimy żadnych kosztów, a dodatkowo mamy sporo wolnego czasu na spacery, książki, film, teatr i inne tego typu rozrywki dla dziwnych ludzi. Tak, jest to dopuszczalne i nie ma z tego tytułu żadnych konsekwencji prawnych. My kibice mamy prawo do nie oglądania ekstraligi i sporo ludzi już z tego prawa korzysta.
Można sobie pożartować, ale porównując koszty widać wyraźnie na co, w dłuższym okresie oczywiście, postawią kibice interesujący się wyłącznie ligą. W tej pozornej rzeczywistości kreowanej w telewizji kibic dostaje powtórki, wywiady, analizy, kontrowersje, a dodatkowo ma chłodne piwo z własnej lodówki, kupione promocyjnie w Biedronce albo w Lidlu. Jeśli ktoś zna żużel przede wszystkim z „okienka”, to ten prawdziwy może być dla niego nie do przyjęcia. Wszystko dzieje się szybko, kurzy się, latają kamyczki, czasem śmierdzi spalenizną. To pewnie głupie porównanie (mam nadzieję, że nikogo nie obrażę), ale to trochę tak jak dla faceta porównanie zdjęć (bardziej wizualizacji) kobiet, obrobionych w Photoshopie z normalną, prawdziwą kobietą, z którą można spędzić czas, porozmawiać, której można dotknąć którą można przytulić. Być może wizualizacja wygląda bardziej spektakularnie, ale jest czymś (dosłownie czymś) nieprawdziwym. Na tym polega problem żużla w telewizji, że sprzedawane jest coś nieprawdziwego i coraz więcej ludzi zaczyna to dostrzegać.
Cała ta sytuacja nie wzięła się znikąd. Pamiętajmy, że formalnie polskie rozgrywki ligowe prowadzone są przez GKSŻ, czyli komórkę PZM, która to komisja wynajęła spółkę Ekstraliga żużlowa sp. z o.o. Nie zmienia to faktu, że formalnie organem prowadzącym rozgrywki jest wciąż Główna Komisja Sportu Żużlowego. Podobnie zresztą prawa do organizacji IMŚ zostały czasowo sprzedane kiedyś firmie BSI, a aktualnie posiada je Discovery Sport Events. Nie zmienia to faktu, że formalnie podlegają one FIM-owi, czyli Międzynarodowej Federacji Motocyklowej i to FIM zarabia na tym co irytuje kibiców. Jeśli więc szukamy ludzi zarabiających na żużlu w Polsce, to szukajmy ich w PZM. Zadaniem Ekstraligi żużlowej sp. z o.o. jest zarabianie pieniędzy, co też ta spółka czyni, czyli zarabia. A że robi to kosztem speedwaya, to już zasługa działaczy naszej polskiej centrali.
Działacze centrali przyjęli wręcz pozycję „szeregowych posłów”, którzy przecież nie uczestniczą w podejmowaniu decyzji. A przynajmniej tak ma to wyglądać. Mniejsza o to. Efekt jest taki, że przeciętny polski kibic żużlowy (nie mylić z ligowym) nie może niczego zaplanować, bo albo nie wiadomo kiedy będą zawody, albo nie wiadomo gdzie, a potem i tak decyzje zależą od tego kto płaci. A może nawet bardziej od tego, kto bierze. Na dwa dni przed planowanym pierwszym turniejem zaplecza kadry juniorów dowiedzieliśmy się, że przesunięto go o tydzień. Nie wiadomo gdzie będzie Srebrny Kask, nie wiadomo gdzie będzie Brązowy Kask, nie wiadomo gdzie będą eliminacje Indywidualnych Mistrzostw Polski, czyli najważniejszej imprezy w naszym kraju, nie znamy grup DMPJ. Odwołano mecz reprezentacji, a Finał Brązowego Kasku przesunięto o dwa dni, bo zaplanowano go w dniu SGP Czech w Pradze. Ale za to jeździ po kraju ekspert, który decyduje, na których torach można rozgrywać zawody. I tak decyduje, że ręce opadają.
Jak się na to patrzy, to odechciewa się całego tego wielkiego żużla, który trzyma się na gumie do żucia, pieniądzach SSP i samorządów. I może sobie prezes Motoru Lublin opowiadać różne bajki w rozmowie z przytakującym mu Marcinem Musiałem. Kto chce niech wierzy, choć ja wolę cytat z Ewangelii św. Mateusza – „Kto ma uszy, niechaj słucha!”. Doprowadzono ligowy żużel do takiego poziomu, że większość ekip i tak nie ma szans na rywalizację z Motorem Lublin, finansowanym przez… różnych sponsorów. Przecież powierzchnia zajmowana na kevlarach Motoru przez SSP wynika zupełnie przypadkowo z większej czcionki. W końcu nawet samorządowcy wpadną na to, że nie ma sensu wydawać milionów na żużel, tylko po to, żeby walczyć o utrzymanie. Zwłaszcza, że do kolejnych wyborów mają kilka lat.
I cóż ja, jako zwyczajny kibic, mam zrobić? Rozwiązanie jest proste. Omijać szerokim łukiem imprezy „telewizyjne”, a chodzić na te, które dla polskich działaczy są kulą u nogi, tudzież wrzodem na zupełnie innej części ciała. Gdyby kibice w całej Polsce zrobili dokładnie to samo, co zrobili kibice w Gdańsku podczas finału B Drużynowych Mistrzostw Europy. Jakie to było piękne, gdy przyszło tyle ludzi, że zabrakło miejsca na wyznaczonym sektorze i trzeba było otworzyć cały stadion. I to na zawodach, gdzie nie jeździli Polacy!
Tego żużlowi w Polsce, kibicom i sobie życzę.
„Geralt uniósł kufel. Znał się z wieloma krasnoludami, wiedział, jak się przepija i jak wznosi toasty.
– Za pomyślność sprawy słusznej!
– A na pohybel skurwysynom! – dopowiedział krasnolud, stukając kuflem o jego kufel.
– Miło napić się z kimś, kto zna obyczaj i protokół.”
Andrzej Sapkowski, Sezon burz