W związku z Mistrzostwami Europy w piłce nożnej żużel zszedł na dalszy plan. Ciekaw jestem czy odbije się to na frekwencji. Skoro nawet w Zielonej Górze proponuje się kibicom oferty specjalne, to oznacza, że rzeczywiście ilość kibiców na spotkaniach Speedway Ekstraligi, delikatnie mówiąc, jest niezadowalająca. Patrząc na propozycje zmian regulaminowych raczej lepiej nie będzie, ale być może to także będzie miało swoje plusy w przyszłości. Trudno w chwili obecnej coś wielkiego prorokować.
Niedzielna kolejka ligowa była podzielona na dwie grupy. Z jednej strony mieliśmy ciekawie się zapowiadający mecz w Lesznie, podteksty w bydgoskim spotkaniu oraz pewną niewiadomą w Rzeszowie, a z drugiej spodziewaną rzeź niewiniątek w Tarnowie i Zielonej Górze. Czy te papierowe przewidywania się sprawdziły? Myślę, że w dużej części tak. Niestety nic nie zaskoczyło w tej drugiej grupie. Żeby było śmieszniej, to Betard Sparta Wrocław i Lotos Wybrzeże wystawiły składy nie spełniające dolnego pułapu KSM, czyli 34 punktów (odpowiednio było to 33,13 oraz 29,42). Jakim więc cudem sędziowie dopuścili te drużyny do walki? Otóż artykuł 712 punkt 5 Regulaminu DMP mówi, że jeśli co najmniej jeden z zawodników posiadających jedną z trzech najwyższych kalkulowanych średnich meczowych jest kontuzjowany i posiada zwolnienie na co najmniej dziewięć dni, to minimalny KSM… nie obowiązuje. Tak więc przed dodatkowymi kosztami te dwie najsłabsze obecnie ekstraligowe ekipy uratowały kontuzje Piotra Świderskiego i Tai’a Woffindena. I tu jest ciekawostka. Gdyby wrocławianie nie pozbyli się Kennetha Bjerre, to nie mogliby z tego przepisu skorzystać. Teraz dopiero rozumiem ich postępowanie, aczkolwiek wystawianie słabszej wersji i tak już słabej ekipy na pewno nie podniesie ani poziomu ligi, ani frekwencji na trybunach.
Słaby rywal Falubazu pozwolił wreszcie nie przejmować się robieniem toru pod wynik, a więc kibice zobaczyli kilka naprawdę niezłych akcji. Pomimo dość zdecydowanej przewagi gospodarzy mecz był całkiem fajny. Nie przeszkadzał nawet padający ciągle deszcz, chociaż minusem tej sytuacji były parasole. Tu muszę jednak przekazać, że dwóch kibiców czuło klimat i na czas wyścigu składało parasole. Wielkie dzięki. Widać, że Falubaz idzie do przodu, co niewątpliwie jest zasługą Rafała Dobruckiego. Szkoda tylko, że nie można wypróbować Krzysztofa Jabłońskiego. Bo za kogo go wstawić, skoro Sasza Loktajew jest w niesamowitym gazie, a Rune Holta, choć wciąż jedzie jeszcze poniżej oczekiwań, robi stałe postępy? I tak działają debilne przepisy, które pozwalają podpisać nieograniczoną ilość kontraktów, a potem blokują żużlowcowi możliwość startów. Nie wróżę dobrej przyszłości klubowi z Wrocławia. Nawet jeśli jest się na straconej pozycji, to trzeba podjąć walkę, a uczynili to jedynie Tomasz Jędrzejak i momentami Dennis Anderson. Reszta, włączając w to menadżera Piotra Barona, przeszła obok tego spotkania. Taka postawa, to chyba najgorsze, co mogli zrobić wobec i tak dość słabego zainteresowania speedway’em w stolicy Dolnego Śląska. Ja wiem, że mecz w Zielonej Górze nie był dla wrocławian pojedynkiem strategicznym, ale jednak jakaś przyzwoitość wobec tej grupki kibiców, która przyjechała ich dopingować byłaby mile widziana.
Sytuację leszczyńskich „Byków” skomplikował wypadek Jarosława Hampela. Sprawdziły się niestety informacje o złamaniu nogi, ale chyba gorsze jest bardzo poważne skręcenie stawu skokowego. Urazy stawów są paskudnymi kontuzjami. Z jednej strony pozwalają niby normalnie funkcjonować po stosunkowo krótkim okresie leczenia, a jednocześnie każde złe postawienie stopy powoduje nieprzyjemny ból i ogranicza ruchy. Brzydko mówiąc, kontuzja „Małego” otworzyła ogromną szansę przed Unibaksem Toruń. „Krzyżacy” mieli te rozgrywki kontrolować, a tymczasem nie potrafią nawet wygrywać u siebie. Teraz też nie wygrali i trudno w ich przypadku o jakiś specjalny optymizm, bo mając tak doświadczony zespół wypadałoby jednak pokonać czterech juniorów i dwóch dość przeciętnych seniorów. Tyle, że w tym trudnym momencie właśnie ci seniorzy wznieśli się na wyższy poziom. Zawodnicy Unibaksu zwyciężyli indywidualnie aż jedenaście biegów, a mimo to nie wygrali spotkania. Problem w tym, że w tych czterech pozostałych biegach przegrywali podwójnie (aż trzykrotnie lider gości Ryan Sullivan). Dla mnie brak zwycięstwa torunian jest kolejnym kamyczkiem do ogródka Mirosława Kowalika. Ale to tylko moje zdanie.
Co można powiedzieć o postawie gorzowian? Ekipa mająca już niemal pewne miejsce w czwórce została pokonana po raz trzeci z rzędu i to w bardzo kiepskim stylu, podwójnie przegrywając oba biegi nominowane. Coś niedobrego dzieje się w Gorzowie, co słychać w wypowiedziach zawodników. Z jednej strony lider jest zadowolony ze zdobycia… ośmiu punktów i tłumaczenie zrzuca na barki Piotra Palucha, a z drugiej pozostali krajowi żużlowcy nie mają pojęcia co się dzieje. Wyraźnie jest tam jakiś konflikt, którego jedną ze stron jest były mistrz świata. Obiektywnie patrząc „Chudy” nie potrafi wznieść się ponad przeciętność, a mówiąc bardziej wprost – jest obecnie słaby. Czy to wynik problemów ze sprzętem czy może jeszcze odzywa się wypadek w Szwecji, tego nie wiem. Trudno jednak powiedzieć, że kłopoty Tomasza Golloba zaczęły się kilkanaście dni temu, bo średnia w Polsce (1,919) plasuje go poza pierwszą dwudziestką, w Szwecji jest jeszcze gorzej, a w cyklu Speedway Grand Prix traci już 23 punkty do lidera. Wiadomo, że nie można obwiniać jednego zawodnika za porażkę całej drużyny, ale jednak przegranie w najważniejszym momencie z bardzo przeciętną bydgoską parą nie pozostawia złudzeń – jest jakiś problem. Na szczęście dla gorzowian w tym trudnym momencie mają dwumecz z Lotosem Wybrzeżem Gdańsk, z którego na pewno wywiozą bonus.
Na chwilę obecną ekstraliga robi się nudna. Przed nami jeszcze dziesięć kolejek, ale z dziesięciu drużyn realnie już tylko maksymalnie sześć ma szanse na walkę o mistrzostwo. Właściwie już niemal wiadomo, kto powalczy o utrzymanie, czyli tak na dobrą sprawę w każdej kolejce mamy przynajmniej jeden mecz „na sztukę”. Chyba nie o to chodziło reformatorom.