Za nami już osiem kolejek ekstraligowych. Niestety, regulamin nie zabezpieczył rozgrywek przed problemami, które w normalnie prowadzonej dyscyplinie nigdy nie powinny mieć miejsca. Większa część tego co działo się przez pierwszą część fazy zasadniczej znalazło potwierdzenie już na początku rundy rewanżowej. Wyjątek jest właściwie tylko jeden.
Może zacznę od pozytywów. Dużo miejsca mi to nie zajmie, bo za wiele ich nie ma. Najważniejszym jest dla mnie zdecydowanie postawa Unii Tarnów. Przyznam się bez bicia, że nie spodziewałem się takiej jazdy „Jaskółek”. Jak widać powrót Grega Hancocka wpłynął świetnie na atmosferę. Poza tym tarnowianie nie byli wymieniani w gronie faworytów, więc nie musieli nikomu nic udowadniać. Indywidualnie wyróżnić ty trzeba Martina Vaculika, który najwyraźniej odzyskał radość ze ścigania i potrafi wygrać z każdym. Na plus zapisałbym też postawę Falubazu. Zielonogórzanie co prawda pojawiali się wśród kandydatów do walki o najwyższe cele, ale styl w jakim wygrywają mecze musi się podobać. Cieszy to, że coraz częściej mistrzowie Polski jadą parą, co jest najprostszym dowodem na dobrze poukładane stosunki pomiędzy menadżerami i zawodnikami. Nie bez znaczenia jest też odejście Roberta Dowhana i mam nadzieję, że jesienna kampania przed wyborami samorządowymi nie zepsuje całej pracy. Indywidualnie chciałbym wyróżnić Petera Kildemanda. Wyniki są różne, ale chęć walki jaką prezentuje Duńczyk daje powiew świeżości naszej lidze. I to by było na tyle.
Zawiodła mnie przede wszystkim Unia Leszno. Myślałem, że przyjście Nickiego Pedersena sprawi, iż wsparcie takiego lidera pozwoli uniknąć ubiegłorocznych potknięć. Tymczasem nie było wiadomo kto tam dowodzi. Niby kapitanem jest Przemek Pawlicki, ale punktów nie zdobywał. Jego młodszy brat wraz z Tobiaszem Musielakiem niemiłosiernie zawalali biegi młodzieżowe, a nad wszystkim kompletnie nie panował menadżer Paweł Jąder. Aż wreszcie zdarzyła się przepychanka w parkingu i pretensje młodszego Pawlickiego do N. Pedersena. Zmieniono menadżera i efekty były widoczne od razu. Trudno oczywiście wyrokować na jak długo wystarczy „Bykom” tej mobilizacji, ale samo przyjście Adama Skórnickiego ewidentnie oczyściło wewnętrzną atmosferę. Straty mają jednak leszczynianie spore, bo dwóch przegranych meczów na własnym torze nie będzie łatwo odrobić. Niemniej jednak pokonanie rozpędzającego się Unibaksu, który jest przecież najpoważniejszym rywalem w walce o play-off, przynajmniej na najbliższy tydzień da trochę spokoju. Szczęściem unistów jest to, że ich rywale robią wszystko (a przynajmniej bardzo wiele), aby im za bardzo nie zagrozić.
Unibax rozpoczął od wielkiego wstydu, a potem wcale nie było lepiej. Torunianie mieli przy tym wszystkim sporego pecha, bo kontuzje Emila Sajfutdinowa i Darcy’ego Warda nie pozwoliły na jazdę w optymalnym ustawieniu. Niemniej jednak problemów tam jest więcej, bo mają w składzie pięciu liderów i najwyraźniej nie pomaga to w trudnych momentach. Jeśli mocna para spotyka się z rywalami, wśród których jest też co najmniej jeden solidny zawodnik, to przywiezienie jednego punktu jest dobrym wynikiem. Jednak w przypadku Tomasza Golloba czy Chrisa Holdera nikt nie będzie sprawdzał z kim jechali. Jeden czy zero, to po prostu słaby wynik i koniec, a żużlowcom będącym mentalnymi liderami wcale nie jest łatwo przejść do roli zawodnika drugoliniowego. Dlatego też brak dobrego menadżera, mającego posłuch w parkingu, był ogromnym błędem. Wczoraj „Anioły” przegrały trzeci mecz i na sześć kolejek przed końcem tracą cztery oczka do czwartego miejsca. Dużo to czy mało? Zważywszy na to, że Unia Leszno pojedzie u siebie z Wybrzeżem i Spartą, a Unibax ma przed sobą wyjazdowe pojedynki w Tarnowie, Gorzowie i Wrocławiu oraz spotkanie na Motoarenie z Falubazem, ich awans do fazy finałowej wcale nie jest taki pewny.
Cyrki dzieją się w Częstochowie. Nie wiadomo jakim składem będą jechać, nie wiadomo jaką nawierzchnię będą mieli przygotowaną, zwalnia się menadżera, po czym zespół jedzie u siebie w optymalnym zestawieniu i przegrywa, a Grzegorz Walasek publicznie mówi o tym, że nie można się z nikim dogadać w sprawie toru. Szkoda tych kibiców, którzy tłumnie odwiedzają miejscowy stadion, szkoda samego obiektu będącego areną najlepszych tegorocznych widowisk ekstraligowych. Po trzeciej porażce u siebie szanse na wyższe cele są co najwyżej znikome. Optymalne dla nich będą zresztą miejsca 5-6, bo wcześniejsze zakończenie sezonu nie powiększy długu.
Rozczarowuje także Sparta Wrocław, choć wydawało się, że powrót Macieja Janowskiego pozwoli na walkę o play-offy. Tymczasem mam wrażenie, że oczekiwanie były większe niż realne możliwości, a Piotr Baron chyba nie panuje nad swoimi zawodnikami tak, jak rok wcześniej. Po kolejnej przegranej u siebie pozostaje wyłącznie walka o utrzymanie i to jest scenariusz, którego się nie spodziewałem. Szkoda, bo frekwencja na trybunach podczas pierwszej kolejki była rewelacyjna.
Kompletną porażką, pod każdym względem, jest Wybrzeże Gdańsk. Trudno wyrazić w kulturalnych słowach to, co myślę o działaniach przedstawicieli tego klubu, bo swoją postawą ciągną na finansowe dno pozostałe drużyny. Najgorsze jest jednak to, że gdańszczanie mogą się utrzymać, bo wystarczą im do tego… dwa wygrane mecze (w tym jeden barażowy).