Nie chciałbym być wśród kibiców, którzy kupili bilety na ostatnią tegoroczną rundę Grand Prix w Bydgoszczy. Zawody nie były złe, ale obstawiam, że spora część ludzi nie przyszła oglądać dobrego ścigania tylko polskie podium.
Trzeba pamiętać, że ogromna część z puli wejściówek została sprzedana na długo przed zawodami. 12 sierpnia pojawiła się informacja o braku biletów, a w związku z ogromnym zainteresowaniem bydgoski klub dorobił nowe trybuny. Wówczas fani przygotowywali się na decydujące starcie, bo mało kto przewidywał, że Tomasz Gollob będzie miał tak ogromną przewagę. Kiedy kilka dni temu pojawiła się informacja o kontuzji nowego mistrza pewnie nie jeden ze szczęśliwców chciał oddać bilet, który przecież tani nie był, bo kosztował 95 zł. Ostatecznie „Chudy” trzykrotnie podjeżdżał do taśmy startowej, ale tylko przekroczył linię mety i wycofał się z imprezy. Pozostało więc kibicowanie Jarosławowi Hampelowi w rywalizacji o srebro z Jasonem Crumpem. O ile Polak zapowiadał walkę, to dla Australijczyka nie miało większego znaczenia, które miejsce na podium mu przypadnie. Okazało się, że obaj pojechali bardzo słabe zawody i nie weszli nawet do półfinałów. To chyba jedne z najdziwniejszych zawodów. Żaden z trójki medalistów nie wszedł do najważniejszej części.
Zadziwiająca dla mnie jest podejście T. Golloba do występów. Każdy inny żużlowiec mając przed sobą najważniejsze rozstrzygnięcia szuka startów. Z tego względu w ubiegłym roku J. Crump wrócił do ligi angielskej, bo jego polska drużyna w związku z walką o utrzymanie miała długą przerwę w terminarzu. W tym sezonie Greg Hancock i Nicki Pedersen jeździli w lidze czeskiej i zapewne nie robili tego wyłącznie dla celów zarobkowych. Gollob natomiast rezygnuje z imprez (najbardziej spektakularnym przykładem był finał IMP), skupiając się na indywidualnych treningach. Nie wiem w czym lepsza jest jazda solo, ale akurat na tegoroczny sezon okazał się to pomysł skuteczny. W ostatnim tygodniu nie mógł jednak skorzystać ani z toru w Bydgoszczy (zajęcie przez organizatora na potrzeby turnieju GP) ani w Gorzowie (remont stadionu), więc chciał pojeździć na crossie i tam przydarzył mu się upadek, w wyniku którego doznał kontuzji. A prezes Komarnicki mówił, że to na polskich torach rodzimi żużlowcy chcąc wygrać z mistrzem mogą dobrowadzić do karambolu. Nie mam zamiaru tutaj cieszyć się z kontuzji, bo dla nikogo nie jest to temat wesoły, ale cały czas nie mogę zapomnieć tego odpuszczenia IMP-u.
Zastanawia mnie jeszcze jeden fenomen, a mianowicie kibice sukcesu. Wystarczy, że jest szansa na medal i trybuny zapełniają się do ostatniego miejsca, pomimo podwyższonych cen biletów. Przykładem może dzisiejszy turniej w Bydgoszczy czy finał DMP w Lesznie. Może przykład ligowy jest nawet bardziej na miejscu. W maju na Smoku zasiadło 17 tys. ludzi przy cenie 36 zł. We wrześniu natomiast już 23 tys. pomimo, że wejściówka kosztowała już 45 zł, losy tytułu były roztrzygnięte, a pogoda bardzo niepewna. A przecież startowali ci sami zawodnicy. Jest w Polakach wyraźna potrzeba oglądania zawodów, w których zdobywamy medale. Najlepiej jek sytuacja jest jasna jeszcze przed samą imprezą. Taki nasz mały fenomenik