Tym razem udało się rozegrać bez przeszkód półfinał w Toruniu. Ale przecież nie samą ekstraligą żyje kibic, a przynajmniej nie samą ekstraligą powinien żyć. Zakończyły się tydzień temu rozgrywki pierwszej i drugiej ligi, co nie oznacza, że wszystko już wiadomo. Do rozegrania są przecież rewanżowe baraże i szczególnie we Wrocławiu może być trochę emocji na początku meczu. Krótko podsumowując: jeszcze sześć meczów i po sezonie ligowym.
Oglądałem spotkanie z Torunia w telewizji. Więcej emocji było chyba wokół wyniku niż na torze, ale ogólnie samo spotkanie można odnotować jako całkiem przyzwoite. Unibax nieoczekiwanie wysoko prowadził, ale oglądając tabele z wynikami poszczególnych zawodników widać było, że wśród „Aniołów” jedzie tak naprawdę tylko trzech zawodników. Każdy z nich w tym okresie wystartował czterokrotnie, co w dużej mierze pozwoliło utrzymać taki wynik. Końcówka pokazała jednak, że w najważniejszym momencie zabrakło jednego solidnego elementu. Nie widziałem biegów XII i XIII, bo musiałem na chwilę wyjść z domu i przyznam, że byłem mocno zdziwiony, kiedy wracając na biegi nominowane zobaczyłem remis na tablicy wyników.
Nie można na pewno odmówić gospodarzom chęci i ambicji, ale widać jak na dłoni, że w trójkę nie da się meczu wygrać, zwłaszcza gdy tę grupkę współtworzą m.in. Emil Pulczyński i Adrian Miedziński. Trudno mieć pretensje do juniora za wyścig XIV, zwłaszcza że ogólna ocena za mecz w jego wykonaniu musi być bardzo pozytywna. Trudno ocenić jednoznacznie występ „Miedziaka”, bo w parze z Chrisem Holderem był niepokonany, ale jako zawodnik prowadzący parę dwukrotnie przegrał podwójnie swoje biegi. Ogólna ocena na pewno jest pozytywna, ale zostanie mały niedosyt. Co powiedzieć o tym, co zrobił Darcy Ward? Biegi z jego udziałem gospodarze przegrali aż 13:23 (trzy ostatnie 4:14) i to jest chyba najlepsze podsumowanie. Nie wiem dlaczego młody Australijczyk pojechał tak katastrofalnie, ale faktem pozostaje, że zawalił torunianom najważniejsze mecze w sezonie.
Łatwo oceniać mecz po jego zakończeniu. Widać jednak gołym okiem, że w drugim wyścigu błąd taktyczny popełnił menadżer gospodarzy Mirosław Kowalik puszczając jako zawodnika zastępującego Kamila Pulczyńskiego, a nie jego brata Emila. Skutek był taki, że Kamil w pojechał sześć razy (1 punkt), a Emil tylko pięć (11 punktów), więc gospodarze na własne życzenie pozbyli się jednego wyścigu swojego czołowego reprezentanta. Tłumaczenie menadżera, że na treningach Kamil prezentował się lepiej jest co najmniej dziwne. Przecież trening nie obliguje go do określonych posunięć taktycznych w trakcie meczu.Nie potrafię też zrozumieć dlaczego drugiej szansy nie otrzymał Paweł Przedpełski. Chłopak wielkich szans na punkty nie miał, ale w swoim jedynym występie pokonał na dystansie Janusza Kołodzieja i aż prosiło się, żeby otrzymał drugą szansę. Tymczasem z uporem godnym lepszej sprawy zastępował go mający fatalny dzień Kamil Pulczyński . Nie wiem czy tą zmianę można uznać za błąd M. Kowalika, bo pewnie jej brak dałby dokładnie taki sam efekt, ale w grę wchodzi kwestia nagrodzenia debiutującego w lidze młodzieżowca i dostrzeżenia jego osiągnięcia.
Nie udało się zastąpić Ryana Sullivana. Pięć punktów na zastępstwie zawodnika, to zdecydowanie za mało. Z kolei goście na „zetzetce” za Martina Vaculika zdobyli siedem punktów + dwa bonusy. Czy to dużo czy mało? Ciężko powiedzieć. Pewnie wielu kibiców stwierdzi, że Słowak zdobyłby ich więcej i nie jest to wykluczone, ale udowodnić się tego nie oczywiście da. Tak naprawdę to tylko sam Martin wie jak cała sprawa wygląda. Ja jako kibic poruszam się w zupełnie innej rzeczywistości. Czasem coś co jest pewnie dość proste może zostać zagmatwane przez oficjalne źródła, które „zapominają” podać podstawowych informacji. Nie będę już do tego wracał.
W finale pojadą więc Azoty Tauron Tarnów i Stal Gorzów, czyli dwie najlepsze drużyny sezonu zasadniczego. W pewnym sensie ten udział im się należał, bo przewaga rywalami tej pary była bardzo wyraźna. W półfinałach jednak oba kluby pozostawiły po sobie niekoniecznie dobre wrażenie. Życzyłbym sobie, żeby finały były prawdziwym świętem speedway’a bez podtekstów, walki o życie i regulaminowych potknięć arbitrów.