Pardubice – Finał IMŚJ 2020

Pardubice są szczególnym miejscem na żużlowej mapie z wielu względów. Nigdzie nie ma takiej różnorodności zawodników startujących w ciągu magicznych trzech dni i chyba niewiele jest miejsc, gdzie tor potrafi zmienić się tak radykalnie w ciągu krótkiego czasu. Tym razem potwierdziła się stara prawda, że wygrywa ten, kto umie jeździć na każdym torze.

Tradycyjny żużlowy weekend w Pardubicach rozpoczynały piątkowe zmagania o tytuł najlepszego juniora świata – w tym roku w dawno zapomnianej formule jednodniowego finału. Ze względu na ograniczoną możliwość organizacji imprez nie było w tym roku eliminacji, więc wszyscy zawodnicy pochodzili z nominacji, przy czym Polacy i Czesi mieli po dwóch zawodników, a pozostałe kraje po jednym. Okazało się jednak, że Rosjanin Vitalij Kotlar miał problemy z wizą, dzięki czemu drugiego zawodnika zyskali Niemcy. Nie da się ukryć, że gdyby całe kwalifikacje przebiegały standardowo, to szans na występ w finale Włocha, Francuza, Fina czy drugiego Niemca byłyby czysto symboliczne. Ale wystąpili i fajnie.

Pogoda w dni poprzedzające finał nie rozpieszczały organizatorów, więc tor był bardzo trudny. Szczególne problemy zawodnicy mieli przy wejściu w drugi łuk, gdzie porobiły się dziury, oraz na wyjściu z tegoż łuku, gdzie na „większej połowie” szerokości nie było w zasadzie żadnej przyczepności, więc każdy kto wypadł z jedynie słusznej ścieżki musiał ratować się w celu kontynuowania wyścigu. Paradoksalnie najbezpieczniejszym sposobem pokonywania toru była jazda na pełnym gazie, ale do tego potrzeba sporych umiejętności i pewności siebie. Obaj Polacy słabo wypadli w pierwszej serii startów. Potem Dominik Kubera wszedł już na swój poziom, ale Jakub Miśkowiak ewidentnie nie czuł się dobrze na tej ciężkiej nawierzchni. Zaskoczeniem mogła być też niezbyt przekonująca postawa Madsa Hansena. Za to jak ryby w wodzie czuli się na torze Jaimon Lidsey, Jan Kvech, Daniel Bewley, a skuteczny był także Oleg Michaiłow.

Udanie zawody zaczął drugi Czech Petr Chlupac, ale w drugim starcie przy wyjściu z pierwszego łuku zahaczył o koło Olega Michaiłowa i upadając uderzył głową o tor. Siedzieliśmy na przeciwległej prostej, więc banda ograniczyła widoczność, ale wypadek można było obejrzeć na powtórkach puszczanych na telebimie, Jestem święcie przekonany, że młody Czech stracił przytomność i pewnie było coś na rzeczy, bo będąca najbliżej pani z obsługi medycznej biegnąc do Petra już wołała karetkę. Szybko zapakowano go na nosze, ale widać było, że podnosił głowę i ruszał ręką. Jakież było zdziwienie, gdy w XII biegu Chlupac… pojawił się na starcie. Nie znam oczywiście szczegółów, ale dopuszczenie Czecha do jazdy w dalszej części zawodów było dla mnie mocno kontrowersyjne. Niemniej jednak awansował do półfinału.

Świetnie jechał ulubieniec czeskiej publiczności Honza Kvech (Honza to zdrobnienie od imienia Jan). Dzięki temu chłopakowi miejscowi kibice znów mają za kogo trzymać kciuki, bo tu już nie chodzi o zdobywanie pojedynczych punktów czy szczęśliwy awans do kolejnego etapu. Tu już są szanse na walkę z najlepszymi. Tak było i tym razem, ale nie potrafię powiedzieć co podkusiło Kvecha do wyboru czwartego pola w półfinale. To była fatalna decyzja, która skończyła się przegraną walką w pierwszym łuku i upadkiem na ostatnim okrążeniu, przy sporej stracie do drugiego miejsca. Na finał i możliwość walki o medale musi więc poczekać do przyszłego roku.

Jeszcze kilka słów o Ukraińcu Marko Lewiszynie. Ten chłopak ma naprawdę ogromną chęć do walki, jest odważny, ale niestety nie da się zdobywać punktów, gdy nie kończy się biegów. Po dwóch seriach Marko miał na koncie uślizg i wjechanie w tylne koło rywala, przy czym obie sytuacje zdarzyły się niemalże w tym samym miejscu. Ukrainiec po raz kolejny leżał w biegu XVIII, gdy zbyt ofensywnie wszedł w ostatni łuk. Po jego upadku zapaliły się czerwone lampy oznaczające przerwanie wyścigu, ale Lewiszyn podniósł się na tyle szybko, że dojechał do mety przed jadącym w spacerowym tempie Lukasem Fienhage. O dziwo sędzia zaliczył Ukraińcowi jeden punkt, mimo iż ten w momencie przerwania biegu leżał na torze. To była jakaś kuriozalna decyzja lub nawet kontrowersja. Chociaż lepiej nie wywoływać pana Leszka z lasu…

Choć walki w ścisłym tego słowa znaczeniu nie było zbyt wiele, to jednak dobrze zobaczyć swego rodzaju przegląd młodych zawodników z różnych krajów, bo dopóki są młodzi chcący ten sport uprawiać, dopóty dyscyplina żyje. Na pewno zawody wyglądałyby inaczej, gdyby pogoda pozwoliła lepiej przygotować tor. Niemniej juniorzy lepiej lub gorzej, ale poradzili sobie z tą wymagającą nawierzchnią.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *