Polacy znów zdobyli Drużynowy Puchar Świata. Miał być bardzo wyrównany turniej i rzeczywiście był. Miałem możliwość oglądania tego turnieju z trybun i wielki dzięki dla tych wszystkich, którzy mi to umożliwili.
Zawody miały kilka zupełnie różnych części, których nijak nie można było ze sobą połączyć. Patrząc tylko na suche wyniki jest rzeczą wręcz niewyobrażalną, że nasza reprezentacja po pierwszej serii była ex aequo na ostatnim miejscu ze Szwedami, potem jeszcze pogorszyliśmy swoją sytuację zdobywając zaledwie dwa punkty z trzech biegach. Po ośmiu wyścigach zamykaliśmy samodzielnie klasyfikację z aż dziesięcioma punktami straty do prowadzących Australijczyków, po gonitwie dwunastej byliśmy współliderem, a w wyścigu XIII Piotrek Protasiewicz wyprowadził nas na prowadzenie. Cóż się stało w tym czasie? Nie wszystko można wytłumaczyć dopasowaniem lub niedopasowaniem do toru, tym bardziej, że kolejne cztery wyścigi znów przegraliśmy z „Kangurami”.
Odpowiedź w dużej mierze jest w bardzo nierównych polach startowych. Starty przy krawężniku były po prostu koszmarne, z kolei rządził trzeci i czwarty tor. Ponieważ Polacy w pierwszej i drugiej serii startowali przede wszystkim z pól wewnętrznych, więc szanse na dobre zdobycze mieli dużo mniejsze. Z kolei w drugiej części zawodów na trzynaście wyścigów aż dziewięć razy jechali z pól zewnętrznych i to dało rezultat w postaci odrobienia start i wygrania całych zawodów. Takie wytłumaczenie może sugerować, że nie było zbyt dużo emocji. To byłoby zbytnie uproszczenie. Trochę walki kibice mogli zobaczyć, jednak zdecydowanie organizatorzy nie wykorzystali ogromnych możliwości jaki daje gorzowski owal. Nie było ani jednego zakończonego powodzeniem ataku po zewnętrznej na dystansie (zdarzały się skuteczne ataki na wyjściu z pierwszego łuku po starcie). Wszystkie mijanki były albo na prostej po nożycach, albo przy krawężniku. Myślę, że tor do walki z jednej strony podniósłby emocje, z drugiej dałby zwycięstwo Polakom dużo wcześniej. A tak musieliśmy czekać na biegi IX i X, gdzie kapitan naszej reprezentacji Tomasz Gollob, po świetnej walce, samodzielnie zdobył więcej punktów niż wynosił dorobek Polski po ośmiu wyścigach. Chciałem napisać po ośmiu startach, ale to by się mijało z prawdą, bo do pierwszych pięciu gonitw żużlowcy aż jedenaście (!!!) razy ustawiali się pod taśmą. Albo były upadki, albo pan Jim Lawrence widział jakieś urojone lotne starty.
Chyba też zbyt dużo było wczoraj żużlowców przeciętnych lub wręcz słabych. Nieoczekiwanie w tej grupie znaleźli się najsłabszy w całej stawce Andreas Jonsson, a także Nicki Pedersen. Do tego doszło fatalne taktycznie rozegranie zawodów przez menadżerów Szwecji oraz Danii. Puszczenie AJ’a jako dżokera to ruch, po którym nie wiadomo czy się śmiać czy płakać. Żeby było ciekawiej, w następnym biegu Fredrik Lindgren przywiózł „trójkę”. Podobnie postąpił krajan Hamleta. który wypuścił Kennetha Bjerre jako dżokera z pierwszego toru, przeciwko Jasonowi Crumpowi i Piotrowi Protasiewiczowi, podczas, gdy ten sam Bjerre dwa biegi wcześniej skutecznie rywalizował z Darcy Ward’em i Antonio Lindbaeck’iem. Zaiste niezbadane są umysły tych ludzi, ale to nie mój problem.
Organizacyjnie turniej był udany. Początkowo zawody ciągnęły się niemiłosiernie z wyżej wymienionego powodu, niezależnego od organizatorów, a potem wszystko poszło już bardzo sprawnie i całość, łącznie z dekoracją oraz pokazem fajerwerków trwała trzy i pół godziny. Jak na dwadzieścia pięć wyścigów, to całkiem dobry wynik. Do kompletu publiczności co prawda troszkę zabrakło, ale atmosfera na trybunach była głośna. Szczerze mówiąc nawet trochę za głośna, bo kibice zamiast dopingować paszczowo woleli napierdalać trąbkami. Przepraszam za wulgarny wyraz, ale nie da się tego inaczej opisać. Miałem zresztą wrażenie, że całkiem spora część publiczności nie chodzi zbyt często na zawody żużlowe, ale lubi za to oglądać wielkie imprezy i występy reprezentacji. Trochę śmiesznie wyglądali ludzie po nieudanym pierwszym biegu Tomasza Golloba. Szok, niedowierzanie, jakby nie potrafili ogarnąć, że „Chudemu” też zdarza się czasem przegrać. Mam tylko wątpliwości czy rzeczywiście inwestycja w stadion i organizację tego turnieju wpłynie w jakikolwiek sposób na promocję miasta. Spora część publiczności, to byli jednak kibice z Gorzowa i okolic, a przedstawicieli innych krajów nie widziałem jakoś szczególnie wielu.
Moje spostrzeżenia na temat stadionu im. Edwarda Jancarza opiszę w dziale „Stadiony” za kilka dni. Tak na szybko tylko podam, że obiekt jest ładny, bardzo dobry widok jest z góry na całość toru, choć powiem szczerze, że według mnie górna trybuna nie zapewnia kibicom bezpiecznego oglądania zawodów, a już na pewno nie nadaje się dla ludzi z lękiem wysokości.