Rozgrywki ligowe nabrały niezłego tempa. Fajnie jak coś się dzieje i nie trzeba czekać kilku tygodni na kolejne emocje. Póki co nie opadły jeszcze te po wczorajszym meczu w Zielonej Górze. Falubaz zyskał pewnie wiele w oczach kibiców z całej Polski, bo mimo osłabienia wygrał w sportowej walce, a to jest zawsze najbardziej cenione.
Myślę, że dużo jest racji w stwierdzeniu, że gorzowianie zbyt wiele uwagi przykładali do rzeczy niezwiązanych bezpośrednio z przygotowaniami do rewanżowego półfinału. Komisarz patrzący na przygotowanie toru, sprawdzanie nawierzchni jakąś szprychą przez Czesława Czernickiego, budowanie napięcia przez informacje o przeciekach na temat przygotowywania toru przez gospodarzy, zamieszanie z terminem rewanżu. Widać nie wyciągnęli żadnych wniosków z wygranego pierwszego meczu, przed którym nie było z ich strony żadnych zaczepek słownych. Cóż, menadżer poczuł się najwyraźniej za pewnie. I to jest jeden z większych problemów Stali od wielu lat: pozowanie na wielką potęgę, której zawodnicy w najważniejszym momencie nie potrafią potwierdzić swoją postawą. Kiedy usłyszałem, że prezes Władysław Komarnicki zaczął zabierać głos przed rewanżem i robić pewne uszczypliwości w kierunku zielonogórskiego klubu, to poczułem się dużo lepiej. Brakowało mi tego.
Nie można nie zauważyć postawy gorzowskich kibiców. Przyjęli porażkę z dużą klasą i za to szacunek dla nich. Trochę im współczuję, bo dla fana jadącego, obojętnie jak daleko, na mecz swojej drużyny nie ma nic gorszego od oglądania zawodników jadących bez zaangażowania, jakiego mają prawo oczekiwać kibice. Wiadomo, że ktoś musiał przegrać, ale prawie tak samo jak wynik, a w łaściwie nawet ważniejsza, jest waleczność. Widok jadących z tyłu młodzieżowców, Andersena czy Iversena bezradnych jak dzieci, czy gwiazdorów przegrywających z naszą młodzieżą musiał być dla nich bardzo dołujący. Gdzieś w środku tak po ludzku zazdroszczą nam chyba składu z czterema wychowankami.
W niedzielę rozpoczyna się najważniejsza część sezonu. Falubaz jedzie do Leszna i na pewno czeka nas bardzo trudna przeprawa. Nie mam pojęcia jak gospodarze przygotują tor. Mam nadzieję, że leszczynianie czegoś się nauczyli, ale gwarancji nie ma żadnej, że po kilku biegach tor znów się nie rozwali. Nie chciałbym jakoś specjalnie narzekać, ale system, który pozwala na awans do finału drużynie, która przegrała w play-offach trzy z czterech meczy jest naprawdę beznadziejny. Teraz „Byki” przystępują do najważniejszej rozgrywki bez dziur w składzie i na własnym obiekcie są faworytem meczu, choć dużo zależeć będzie od postawy Janusza Kołodzieja. Wydaje się, że „Kołdi” doszedł do siebie i odzyskał formę, ale jeden dobry mecz, to jeszcze za mało, żeby potwierdzić taką tezę. Z drugiej strony obniżkę ma Jarosław Hampel, choć na „Smoczyku” wciąż wydaje się być nieosiągalny dla rywali. Reszta? Reszta może zrobić wszystko, podobnie jak druga linia i młodzieżowcy Falubazu.
Liczę, że żółto-biało-zieloni przywiozą więcej niż czterdzieści punktów. O zwycięstwo będzie trudno, ale na pewno stać nas wynik w granicach 42-43 „oczek”. Wielką niewiadomą jest występ Grega Hancocka. Na pewno pojedzie w sobotę w Gorican, ale jak (i czy w ogóle) zaprezentuje się w Lesznie? Wielu chciałoby to wiedzieć już dziś. Właśnie z tego powodu obawiam trochę o stan toru. Czy komuś czasem nie wpadnie do głowy się pomysł, aby Amerykaninowi utrudnić nieco jazdę? Póki co wypada wierzyć, że pojedynek będzie jednak na argumenty czysto sportowe.
W Gorzowie natomiast powalczą brąz, który pewnie nikogo nie ucieszy, może natomiast w jakiś sposób wytłumaczyć na co poszły ogromne miliony wpompowane w obie ekipy. Jestem bardzo ciekaw dwóch rzeczy. Pierwszą jest frekwencja na trybunach, a drugą stan toru. Zdarzało się, że kibice znad Warty potrafili się obrazić na swój klub po przegranej z Falubazem i nie przyjść na stadion. Tym bardziej, że ceny biletów do zachęcających nie należą. 35 i 45 zł, to dość dużo jak na ostatnie „osiągnięcia”, a pogoda ma być jeszcze letnia, więc… Z drugiej strony Stal, po raz pierwszy od wielu lat, ma sporą szansę na medal. Nie wiem co wymyśli CzeCze, ale jeśli Stal tego nie wygra, to jego w Gorzowie dni będą raczej policzone, choć prawdę mówiąc W. Komarnicki chyba żałuje, że przedłużył z nim umowę. Obawiam się, że gorzowski menadżer mając nóż na gardle znów zakombinuje z torem, bo taki ma sposób działania w żużlu. Kontuzje Adriana Miedzińskiego i Rune Holty aż się proszą przecież o tor „selektywny”. To nic, że na równym torze jego zawodnicy spokojnie powinni sobie poradzić. Gość ma swoją wizję, w której nie ma miejsca na piękno sportu. Przy urazach wyżej wymienionej dwójki i absencji Emila Pulczyńskiego goście tak naprawdę nie mają prawa zdobyć więcej niż jakieś 37-38 punktów.
Najpierw jednak będzie sobota. Życzę Gregowi zapewnienia sobie mistrzostwa świata. Głupio byłoby, gdyby najlepszy zawodnik tegorocznego cyklu musiał przez zmaganie się z kontuzją żyć w niepewności o losy tytułu mistrzowskiego. Gorican jest kolejnym torem, na którym w tym sezonie nie startował żaden z uczestników cyklu, więc szanse są równe dla wszystkich. Myślę, że nawierzchnia przygotowana będzie wzorowo i kibice zobaczą fajne ściganie.
A propos Gorzowa i Speedway Grand Prix, to „dzikusa” na turniej w tym mieście dostał Australijczyk Darcy Ward. Sportowo oczywiście zasłużył sobie na udział, jednak organizatorzy pokazali chyba Polakom gdzie jest ich miejsce. Mają dużo płacić. I tyle. A przecież cały pomysł na ogromne pieniądze wydane przez miasto Gorzów polegał na świętowaniu tytułu Tomasza Golloba. Tymczasem „Chudy” vel „Dźwignia” musi walczyć o utrzymanie się w składzie na kolejny sezon, a złoto prawdopodobnie zawiśnie na szyi zawodnika Falubazu. Czyż to nie jest kolejne upokorzenie? Mam nadzieję, że chociaż sam turniej będzie ciekawy. Nie wolno jednak pozwolić Cz. Czernickiemu na przygotowywanie toru.