Sporo wydarzyło się w ciągu ostatnich dwóch dni. Pisałem ostatnio o wychowankach i ich wpływie m.in. na ilość kibiców na trybunach. Teraz jednak widzę, że moje podejście było chyba zbyt naiwne.
Chodzi mi o dwóch zawodników: Grzegorza Zengotę oraz Wiesława Jagusia. Różni ich w zasadzie wszystko. Z jednym wyjątkiem – do tej pory jeździli wyłącznie dla swojego macierzystego klubu. Tak było do końca tegorocznego sezonu. W przyszłym roku Zengi nie będzie już falubazem, bo uważa, że nie jest traktowany tak jak inni zawodnicy, a Jagoda nie będzie już krzyżakiem, bo kończy karierę w sposób ubliżający zawodnikowi z takim dorobkiem. I tu pojawiają się pytania. Czy wychowanek powinien być traktowany inaczej (lepiej) niż zawodnicy napływowi? Czy tylko dlatego, że jast wychowankiem może stawiać warunki?
Pokrótce przedstawię moją ocenę obu żużlowców i na początek zajmę się zielonogórzaninem. Grześ twierdzi, że były sytuacje kiedy inni jechali słabiej, ale tylko on był typowany do odstawienia od składu. Dlatego uważa, że klub nie może zatrudniać więcej niż pięciu seniorów, bo on nie chce rywalizować o skład. Ujmując to w skrócie, chce mieć gwarancję startów. Niby racja, ale wystarczy zajrzeć w statystyki żeby przekonać się o małej wartości jego argumentów. Otóż Zengi pojechał w 17 meczach (opuścił zaledwie trzy), startując średnio ponad cztery razy w każdym z nich. Tak więc twierdzenie, że była na nim wywierana jakaś presja jest, delikatnie rzecz ujmując, rozczulaniem się nad sobą. Teraz przejdźmy do konkretów. Grzegorz Zengota w niemal 60% wyścigów przywoził co najwyżej jeden punkt. Powiedzmy sobie uczciwie, ma jeszcze spore braki techniczne, przegrany start, to z reguły koniec szans na punkty, nie istnieje na wyjazdach, nie potrafi jeździć parą. Czy dysponując takimi argumentami można stawiać jakiekolwiek żądania? Według mnie nie. Jeśli jednak takowe się pojawiają, to oznacza, że albo otacza się złymi doradcami albo w pewien sposób degenerująco wpłynął na niego system obowiązkowego startu juniorów.
Zengi jest na pewno młodym, ambitnym żużlowcem. Chce się uczyć, bo przecież jeździ w Anglii, gdzie speedway na tym poziomie jest bardziej pasją niż sposobem zarabiania na życie. Chciałem żeby został w Falubazie, bo to przecież swój chłopak, ale po takich wypowiedziach zastanawiam się czy to na dłuższą metę ma sens? Nie mam pretensji o to, że Robert Dowhan szuka innych opcji, bo przy takim podejściu samego zawodnika rzeczywiście trudno jest wiązać z nim jakieś wielkie nadzieje na zdobycze punktowe. Zobaczymy, gdzie Zengi ostatecznie wyląduje. Jeśli w Bydgoszczy, to całkiem prawdopodobne, że za jego dziwnymi żądaniami stoi były kapitan Falubazu.
Wiesław Jaguś z kolei, to ikona toruńskiego żużla, zawodnik, który swoją ambicją zdobył uznanie kibiców w całej Polsce i pewnie nie tylko. Nie miał może szczęścia do imprez indywidualnych, bo ma swoim dorobku srebro i brąz IMP, a na pewno stać go było na więcej. W 2007 roku startował w cyklu Speedway Grand Prix i, co ważne, udział w nim wywalczył sobie sam. Wydaje mi się, że jego problemy zaczęły się 26 maja 2007 roku w Eskilstunie, kiedy to w XVI wyścigu został staranowany przez Nicki Pedersena (filmik). Co prawda w lidze jeździł jeszcze dość dobrze, ale odpuścił sobie już eliminacje do GP. Już w zeszłym roku myślał o zakończeniu kariery, ale jednak zdecydował się jeszcze ją kontynuować. Sezon 2010, to jednak jedno wielkie nieporozumienie. Tak słabego Jagusia jeszcze chyba nie widziałem, ale nie ma się co dziwić,bo gdy nie ma już radości z uprawiania tego sportu, to ciężko się zmobilizować do czegoś więcej niż zarabianie pieniędzy. Nic nie wskazywało na to, że Jaguś odpuści sobie teraz speedway. Były nawet rozmowy, ale ze względu na słabe wyniki otrzymał gorszą propozycję finansową. Gdyby warunki miał te same pewnie jeździłby dalej. Nie ma więc mowy już o żadnej sportowej ambicji w jego przypadku. Żużel przestał go cieszyć i stał się jedynie sposobem na zarabianie pieniędzy. Z samego faktu, że ma się zasługi i jest się wychowankiem nie wynika niestety prawo do stawiania warunków. I do tego właśnie dążyłem. Wiesław Jaguś zrobił dla toruńskiego żużla bardzo dużo. Reprezentował klub przez 19 lat, był jednym z najlepszych toruńskich żużlowców w historii, był krzyżakiem z krwi i kości, jednak z pewnych powodów jego obecny udział w tej drużynie nie wpływa już dobrze ani na jego ani na Unibax. Nie widzę więc powodów, dla których zarząd klubu miałby się zgodzić na jego oczekiwania finansowe. Szkoda tylko, że taki zawodnik kończy karierę w ten sposób. Może jest to w jakiś sposób efekt tego co dzieje się wokół toruńskiego klubu, a być może to właśnie jego postawa wpłynęła trochę na pogorszenie atmosfery. Tego nie wiem.
Obecnie został już tylko jeden prawdziwy wychowanek, gotów zrobić wszystko na torze dla swojej drużyny. To Damian Baliński. Różnie bywało w leszczyńskiej Unii, ale nigdy jej nie opuścił. Miniony sezon był jednym z najlepszych w jego siedemnastoletniej karierze. Można go nie lubić za agresywny styl jazdy, ale takiego zawodnika w swoim klubie chciałby mieć każdy prezes. A może przede wszystkim każdy kibic.