Fajnie, że pomimo przerwy zimowej wciąż coś się dzieje. Informacji jest oczywiście mniej niż jeszcze chociażby w grudniu, ale nie można narzekać. Jakoś te trzy i pół miesiąca trzeba przeczekać.
Piotr Żyto został trenerem Kolejarza Rawicz. Informacja mocno mnie zaskoczyła, jak pewnie większość kibiców. Początkowo pomyślałem, że jednak nie znajdzie zatrudnienia w zielonogórskim Urzędzie Miasta, ale okazało się, że praca w Rawiczu ma być takim trochę hobbystycznym zajęciem po ośmiu godzinach na etacie. Tak sobie myślę, że wizerunkowo jest to całkiem dobry pomysł i to z kilku względów. Po pierwsze pokazuje, że p. Żyto naprawdę lubi bawić się w trenera, po drugie nie wypada z obiegu, a po trzecie w przypadku osiągnięcia jakiegoś sukcesu, a takim byłoby włączenie się Kolejarza do walki o pierwszą ligę, zwróci na siebie uwagę potencjalnych pracodawców z wyższych lig. „Trenejro” jest na pewno świadomy, że dobrych menadżerów w Polsce można policzyć na palcach jednej ręki i prędzej czy później otrzyma jakąś propozycję. Póki co będzie mieć spokojny etat na samorządowej posadzie, który pewnie nie daje takich pieniędzy jak praca w ekstraligowym klubie, ale za to do końca kadencji Janusza Kubickiego jest pewny. Jeśli oczywiście p. Żyto nie zaaklimatyzuje się w politycznej poprawności i nie wywinie jakiegoś numeru.
Po przeczytaniu newsa od razu przyszło mi na myśl, że jako urzędnik, Piotr Żyto będzie potrzebował specjalnej zgody przełożonego na dodatkową pracę, jak ma to miejsce w służbie cywilnej. Służba cywilna jest co prawda administracją rządową, ale urzędnik, to urzędnik, więc wszystko powinno być możliwie jak najbardziej przejrzyste. Tymczasem pracownicy samorządowi nie mają takich ograniczeń pod warunkiem, że dodatkowe zatrudnienie nie stoi w sprzeczności z ich obowiązkami i nie rodzi podejrzeń o stronniczość lub interesowność. Mogą więc, mówiąc potocznie, dorabiać sobie na boku ile wlezie. Dziwne, ale prawdziwe. Dziwne, bo zarówno jedni jak i drudzy urzędnicy zarabiają pieniądze zebrane z podatków, więc według mnie powinni być traktowani jednakowo. Tak na marginesie, to w Biuletynie Informacji Publicznej UM nadal nie ma ani słowa o nowym etacie. Nie wgryzałem się w ustawy, ale nie zdziwię się, jeśli w przypadku samorządu taki wymóg nie istnieje. Wygląda na to, że każdy prezydent miasta, wójt czy burmistrz ma otwartą drogę do uczynienia z urzędu prywatnego folwarku.
Wracam do żużla. Było mi dane bodajże dwukrotnie zasiadać na trybunach (a dokładniej na krawężniku) rawickiego, że się tak wyrażę, stadionu, choć bardziej pasowałoby by tu chyba określenie obiektu. Nie wiem jak wygląda on obecnie, bo widziałem go jeszcze w latach 90-tych. Siedzieliśmy z kolegami na drugim łuku, w najwyższym jego miejscu (czyli właśnie na krawężniku) i w mocno piknikowej atmosferze oglądaliśmy zawody. Jako, że wał znajdował się dość daleko od toru, a walki było jak na lekarstwo, można było w zasadzie przegadać całą imprezę, wypełniając w wolnych chwilach program. Taki trochę żużel jak w Czechach. Wtedy jeszcze można było wnosić ze sobą piwko na trybuny, bo nikt tego nie sprawdzał, a ochrona (kilku starszych panów w pomarańczowych kamizelkach) bardziej przypominała zabezpieczenie pochodu pierwszomajowego. Ale był spokój i nikt nikogo nie zaczepiał. W sumie wspominam ten czas całkiem fajnie, choć ZKŻ miotał się wtedy w niższej lidze.
Wtedy organizacja klubu w Rawiczu była mocno amatorska. Pamiętam, że jechaliśmy tam na pierwszy mecz w sezonie, były więc dodatkowe emocje. Zadzwoniłem do siedziby klubu podanej w ogólnopolskiej gazecie wydającej skarb kibica i dodzwoniłem się do… firmy sponsora. Odebrała pani robiąca za sekretarkę. Powiedziała, o której godzinie jest mecz, a na moje pytanie o cenę biletu odparła, że nie wie, bo ma karnet 🙂 To było chyba jedyne miejsce w Polsce, gdzie wszystko wokół żużla robione było społecznie. Jakoś to działało, ale bez szans na wyjście ponad amatorstwo. Patrzyliśmy oczywiście na to z góry, bo przecież ZKŻ był klubem z aspiracjami ekstraklasowymi. Miny nam zrzedły kiedy po dwóch biegach gospodarze prowadzili 10:2. Potem wszystko wróciło do normy i wygraliśmy dość wysoko.
Wzięło mnie na wspominki. Zastanawiam się na ile Kolejarz zmienił się przez te lata i czy pomoże mu obecność Piotra Żyto. Patrząc na składy ze zdumieniem odkryłem, że tam w ogóle nie szkoli się młodzieży, posiłkując się juniorami z Leszna i Wrocławia. Nie wróży to dobrze rawickiemu klubowi. Żużlowcy z zewnątrz przychodzą i odchodzą, a wychowanek, to jednak ktoś bardziej zżyty z klubem, kibicami. Jest co prawda w składzie Marcin Nowaczyk, kiedyś będący wielkim talentem. Tylko zachciało mu się wielkiego żużla i poszedł do… Zielonej Góry. Furory nie zrobił. Potem był Marcel Kajzer, będący wielkim talentem. Tylko zachciało mu się wielkiego żużla i poszedł… nie pamiętam już gdzie. Furory nie zrobił. Było jeszcze kilku, którzy potrafili łamać motory w łuku i też odchodzili z klubu. Coś działo się nie tak jak powinno. Może powodem była właśnie ta amatorka w klubie, brak perspektyw na choćby przyzwoity budżet, co za tym idzie słaby sprzęt i odległe miejsce w tabeli. Nikt nie chce być tym przegranym, zwłaszcza kiedy jest młody i ma jeszcze jakieś ambicje albo chociaż marzenia.
Piotr Żyto, przy wszystkich jego zaletach ujemnych, jest całkiem sprawnym menadżerem. Nie wiem tylko czy uda mu się stworzyć prawdziwą drużynę. Skład jest, jak na drugoligowe warunki, całkiem przyzwoity. Nazwiska jednak nie jeżdżą, prawdopobieństwo kontuzji nawet z racji mniejszych umiejętności zawodników jest większe, a budżet pewnie dalej dość skromny. Jeśli uda mu się wyciągnąć ten klub ponad przeciętność, to będzie miał u mnie za to wielki szacun. Czy w to wierzę? Proszę o inny zestaw pytań.