Pieniądz rządzi, kariera się kończy

Oglądałem na youtubie teledysk Huntera „Strasznik”. Rozpoczyna się on cytatem „Są granice, których przekroczenie jest niebezpieczne: przekroczywszy je bowiem wrócić już niepodobna” pochodzącym ze „Zbrodni i kary”. Ta i inne książki F. Dostojewskiego są dowodem, że robiąc coś dla pieniędzy można jednak stworzyć wielkie dzieła. Szkoda, że stanowią one tylko wyjątek od reguły.

Pewnie ktoś sobie pomyśli, że wziąłem jakiś cytat wyrwany z kontekstu, wkleiłem i wymądrzam się, nie wiedząc o co chodzi. Książkę, podobnie jak inne powieści i opowiadania Dostojewskiego przeczytałem kilka lat temu. A czemu tak zaczynam? Bo w dziwny sposób te słowa jakoś strasznie skojarzyły mi się z klanem Pawlickich. Nie popełnili oczywiście żadnych zbrodni, ale mam wrażenie, że przekroczyli właśnie tę granicę, której przekraczać nie wolno, za którą ich postrzeganie świata nie będzie już nigdy takie samo. Akurat w tym konkretnym przypadku chodzi o to co można poświęcić dla zarobienia większych pieniędzy, a nawet dla samej obietnicy ich zarobienia. Dla sportowca, mającego naście lat pójście drogą stosunkowo łatwego dorobienia się, już chyba nieodwracalnie wypacza jego umysł. Tu już nie ma myślenia o rywalizacji, ale o zarabianiu. Wiem, że Przemek sam tego nie wymyślił, że pojawił się człowiek, który naobiecywał złote góry ojcu, a ten pociągnął w to bagienko swoich synów. Tyle, że chłopak jest dorosły (przynajmniej według dowodu osobistego) i ma własny rozum. Jeśli idzie ślepo za ojcem, to albo zgadza się na takie postępowanie albo nie jest zdolny do samodzielnego myślenia.

Można powiedzieć, że przecież wszyscy żużlowcy jeżdżą dla pieniędzy. Oczywiście, bo jest to ich zawód, z tego żyją. Jednak odróżnienie tych mających sportową ambicję od tych, którzy jej nie mają nie jest jakąś wielce skomplikowaną sprawą. Wystarczy popatrzeć na postawę na torze czy zaangażowanie w losy drużyny. Trudno mieć w tym zakresie jakieś wielkie pretensje do zawodników zagranicznych, bo dla nich tak naprawdę żaden polski klub nie będzie tym najważniejszym, a jednocześnie nasza ekstraliga jest wręcz rajem, w którym można zarobić nieosiągalne nigdzie indziej pieniądze. Ich lojalność (to znaczy tych przyzwoitych) ogranicza się najczęściej do solidnego wykonywania swojej pracy. Jeśli jeszcze starają się dbać o atmosferę w drużynie i widzą kolegów klubowych na torze, to trudno oczekiwać od nich czegoś więcej. Zupełnie inaczej oceniam Polaków. Prawdziwych lokalnych patriotów, którzy nigdy nie zmienili klubu można policzyć na palcach jednej ręki. Nie mam zamiaru potępiać zawodników odchodzących ze swojego macierzystego ośrodka, natomiast kryterium, które świadczy o ich poziomie jest powód, a także sposób pożegnania ze klubem. Czasem jest to po prostu brak szans na rozwój sportowy lub niemożność porozumienia się z działaczami. Jeśli jednak jedynym czynnikiem jest chęć zarobienia większych pieniędzy, to z góry można takiego gwiazdora przekreślić. Kariery wielkiej nie zrobi, będzie takim typowym rzemieślnikiem ligowym, a przy pierwszej lepszej sposobności ucieknie od swojego kolejnego pracodawcy.

Weźmy przykłady choćby Rafała Okoniewskiego i Tomasza Bajerskiego. Każdy z nich był wielkim talentem. Obaj byli dwukrotnymi Młodzieżowymi Mistrzami Polski, Bayer nawet doszedł do cyklu SGP. Kim są dzisiaj? Wystarczy przejrzeć ich „kariery” z ostatnich siedmiu lat. Nic, po prostu nic. Ligowa przeciętność, to szczyt możliwości. A mogli naprawdę coś w żużlu znaczyć. Wybrali pieniądze…

Według ostatnich doniesień Pawlickim najbliżej jest obecnie do Gdańska. Jeśli faktycznie się tam znajdą, to będzie to rechot historii, bo spotkają się chyba najbardziej pazerni ludzie w polskim żużlu z klubem, który już nie takim gwiazdorom jak oni zalegał z wypłatami. Tak na marginesie, to ciekawe czy czasem nie odpuszczą sobie teraz podpisania kontraktu i nie wejdą w okienku transferowym w trakcie sezonu żeby podbić stawkę u jakiegoś zdesperowanego jelenia. Poczekamy, zobaczymy co z tego wyjdzie. Według mnie żaden szanujący się klub nie powinien z nimi rozmawiać i jest mi tym bardziej przykro, że, jak mówił ostatnio Piotr Żyto, była taka opcja żeby Przemek jeździł w sezonie 2010 w Falubazie. Nie wiem czyj był to pomysł, na szczęście nie doszło to do skutku. Najsmutniejsze jest to, że zarówno Przemek jak Piotrek mają naprawdę spory talent do speedway’a. Może się mylę i zajdą wysoko, ale historia podpowiada coś innego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *