W ramach poznawania nowych dla mnie obiektów oraz imprez żużlowych udałem się tym razem do czeskiego miasteczka Mšeno na zawody tamtejszej extraligi. Czy spodziewałem się czegoś szczególnego? Chyba nie. Chciałem zwyczajnie pooglądać żużel w atmosferze pozbawionej presji, która to presja jest tak bardzo odczuwalna w polskich warunkach. I przyznam, że filozofia speedwaya zza południowej granicy jest mi dużo bliższa.
Mšeno jest niewielkim, niespełna półtoratysięcznym, miasteczkiem położonym z dala od głównych dróg. Z Polski najłatwiej dojechać tu mijając granicę w Zawidowie (w Libercu wjechać na autostradę, a po ok. 80 km, za Mlada Boleslav, zjechać na drogę nr 16 – kierunek Mělník) albo Lubawce (cały czas, czyli ok. 115 km, jechać drogą nr 16), a następnie w miejscowości Bezno, przed kościołem (nie da się nie zauważyć), należy skręcić w prawo. Po kilku kilometrach tej bocznej drogi pokaże się pierwszy drogowskaz kierujący na Mšeno. Zaraz za tabliczką rozpoczynającą miasteczko znajduje się stadion.
Ponieważ do rozpoczęcia zawodów pozostało trochę czasu, więc pojechaliśmy zobaczyć kawałek centrum. Nie ma tu wielkich zabytków. Po prostu – plac, przy którym stoi ratusz oraz kamieniczki. Obok kościół. W jednej z kamienic jest restauracja, w której można zamówić obiad. Trzeba jednak pamiętać, że parking w centrum jest płatny, a w czeskich lokalach nie ma zakazu palenia papierosów. Jeśli ktoś miałby więcej czasu, to można zobaczyć ciekawy wiadukt kolejowy, a w odległości niespełna 10 km znajduje się malowniczy zamek Kokořín. I chyba tyle o samej miejscowości.
Stadion jest dwufunkcyjny. Oprócz toru żużlowego na murawie jest boisko piłkarskie. Zresztą zaraz po zakończeniu zawodów ustawione zostały ławki dla rezerwowych na sobotni mecz. Przy prostej startowej znajduje się kryta trybuna, przy drugim łuku jest parking, natomiast resztę toru okala niezbyt wysoki nasyp pokryty trawą. Jak dla mnie, ciężko jest oglądać żużel spod dachu, za to można sobie spokojnie znaleźć miejsce na trawie. Gołym okiem widać, że obiekt pamięta lepsze czasy, ale wydaje się, że chyba nikomu to nie przeszkadza. Ostatnią dużą imprezą był tu chyba finał IMŚJ w 1997 roku i na dzień dzisiejszy raczej nie ma szans na powtórkę. Myślę, że tutejszym organizatorom należą się słowa pochwały, że tor jest w ogóle czynny, że drużyna znów, po kilku latach przerwy, występuje w lidze. Nie ma się co oszukiwać, przy frekwencji na poziomie kilkuset widzów nie da się zarobić kokosów z biletów (kosztują 150 koron, czyli ok. 23 zł), a mimo wszystko jakoś to wszystko się kręci. Nie da się tego ogarnąć mając wyłącznie za wzór nasze kluby z milionowymi kontraktami.
Zawody czeskiej extraligi od tego sezonu rozgrywane są w formie czwórmeczów. Turniej składa się z dwudziestu biegów, a w drużynach jedzie po pięciu zawodników, w tym jeden rezerwowy. Każda z ekip może mieć maksymalnie jednego straniero. Poziom żużlowców jest różny. Obok uznanych na czeskim rynku nazwisk występują też zawodnicy o umiejętnościach mniej lub bardziej przeciętnych. Trzeba jednak przyznać, że radzą sobie całkiem przyzwoicie na nierównościach. Ton rywalizacji nadają juniorzy i to jest na pewno bardzo pocieszające. Zawodnicy wielkich pieniędzy nie zarobią, a mimo to nie mają zamiaru odpuszczać i nie stroją fochów z powodu dziur czy kolein. Tychże akurat nie brakuje, o czym dość mocno przekonał się Adrian Miedziński, po wjechaniu w takie niespodzianki w swoim pierwszym starcie.