Żużlowa ekstraliga coraz bardziej zmienia się w parodię profesjonalizmu. Po raz kolejny głośno jest o klubie z Rzeszowa, który mając naprawdę niezłych i drogich zawodników będzie musiał walczyć o utrzymanie z przeciwnikami z kompletnie innej półki, szczególnie finansowej. Jak nie można na torze, to trzeba poza nim – najwyraźniej taką strategię przyjęto. Zobaczymy jak się cała ta szopka skończy.
Ileż można? Wygląda na to, że wiele. Nieuzasadnione pretensje wygłaszane publicznie powinny być surowo karane przez centralę, bo psują i tak już mocno nadszarpnięty wizerunek ligowego speedway’a w naszym kraju. Może dobrze, że publiczna telewizja już nie transmituje tych rozgrywek, bo te wszystkie medialne śmieci nie są przekazywane poza dość ograniczone środowisko ludzi interesujących się tym sportem. Nie dość, że żużla nie ma w Warszawie, w Krakowie jest właściwie ciekawostką, a w innych większych miastach (Wrocław, Gdańsk) marzeniem ściętej głowy jest ściągnięcie na stadion więcej niż 1% mieszkańców, to jeszcze w tej najwyraźniej nie lubiącej salonów dyscyplinie zdarzają się prowincjonalne (w złym tego słowa znaczeniu) zachowania. Pani prezes klubu z Rzeszowa sama nie może się zdecydować co ma powiedzieć. Raz sugeruje, że to ostatni sezon obecności w żużlu, potem okazuje się, że jednak uzależnia decyzję od tego czy zostanie przyznany walkower, więc o co w tym chodzi?
Kiedy się ma w składzie będącego u szczytu formy Rune Holtę i spada się z ekstraligi. Kiedy zamiast wyrzuconego Norwega ściąga się Nickiego Pedersena, dodaje się do składu Rafała Dobruckiego i zajmuje się czwarte miejsce. Kiedy zamienia się Duńczyka na Duńczyka, ściągając się będącego u szczytu formy (i żądań finansowych) Kennetha Bjerre, wspomaganego przez Dave’a Watta oraz Mateja Zagara i znów spada się niżej. Kiedy po powrocie do ekstraligi kontraktuje się Jasona Crumpa, Chrisa Harrisa, Rafała Okoniewskiego i Lee Richardsona i zajmuje się piąte miejsce. Kiedy zmienia się Brytyjczyka na Grzegorza Walaska, ściąga Łukasza Sówkę i zajmuje się siódme miejsce. Kiedy wreszcie zamienia się Australijczyka na Nickiego Pedersena i walczy się o utrzymanie, to chyba można dojść do wniosku, że coś tu k… jest nie tak. Kiedy się prześledzi ostatnie lata klubu z Rzeszowa, to można dojść do wniosku, że celem jego działania wcale nie było osiągnięcie sukcesu sportowego. W związku z tym ewentualne odejście pani prezes z żużla przyjmę z uczuciem ulgi. Choć prawdę mówiąc trochę w nie wątpię.
Telewizja publiczna ostatnio też niespecjalnie zajmowała się tematem Drużynowego Pucharu Świata. I całe szczęście, bo chwalić się nie ma czym. Świetnie zapowiadający się półfinał w Częstochowie wobec kontuzji Emila Safutdinowa oraz Chrisa Holdera i odmowy startu przez braci Łagutów stał się podrzędną imprezą. Jeśli za oglądanie zawodów z udziałem Łotyszy, rosyjskich rezerw i Australijczyków pozbawionych swojego lidera trzeba zapłacić co najmniej 50 zł + koszt dojazdu, to cała impreza staje się lekko bezsensowna. Szkoda mi trochę organizatorów wystawionych przez swoją rosyjską gwiazdę, co nie zmienia faktu, że chcąc dojechać na turniej z Zielonej Góry i siedzieć na sektorach przy starcie musiałbym wydać dobre 200 zł. I to wszystko za oglądanie zawodników spoza ekstraligi. Czytając fora widzę, że wielu kibiców również zrezygnowało z wyjazdu, a ci, którzy kupili bilety w przedsprzedaży raczej szczęśliwi nie są.
Kiedy do tego wszystkiego dodamy kontuzje zawodników, szczególnie tych z czołówki światowej, to cała zabawa traci wiele ze swojej atrakcyjności. Ciekawe jak jechać teraz będą liderzy z Torunia. Dwóch z trójki: Tomasz Gollob, Adrian Miedziński, Darcy Ward nie może zdobywać średnio więcej niż 11 punktów w meczu (w pięciu biegach), wliczając w to bonusy. W przeciwnym razie nie będą mogli stosować zastępstwa zawodnika za aktualnego mistrza świata w najważniejszej fazie rozgrywek. Powiedzmy sobie otwarcie, że bez „zz”, to oni sobie mogą… Rywale dobrze tym wiedzą, więc może się okazać, że w najbliższej kolejce w meczu Unibax – Falubaz dojdzie do sytuacji, gdy nikt nie będzie chciał wygrać. Paranoja.
Żeby było ciekawiej prezes Falubazyu sugeruje, że podpisze kontrakt z pierwszą dziewczyną posiadającą licencję „Ż”. Nie ważne, że egzamin praktyczny zdała dzień wcześniej, że porównywanie jej do Jonasa Davidssona, Adriana Gomólskiego czy Aleksa Zgardzińskiego jest prymitywną próbą pozyskania „kibiców” potrzebnych do dalszej działalności marketingowej. Ważne, żeby o klubie, a bardziej o prezesie, było głośno. Przecież nie jest tak głupi, żeby wierzyć w to co mówi. A skoro mówi, to liczy na tych głupich, którzy w to uwierzą. A tacy niestety są i można ich poznać po kolorze koszulek.
Właściwie jedyną receptą na takie dylematy jest odwiedzenie stadionów z niższych lig. Tam walka toczy się normalniej, a do tego są tańsze bilety. Można jeszcze pojechać do Czech lub Niemiec, gdzie, wbrew panującej dość powszechnie w Polsce opinii, żużel trzyma się dużo lepiej niż u nas. Ten prawdziwy żużel, gdzie żużlowcy chcą wygrywać, a kibice szanują każdego zawodnika starającego się na torze, niezależnie od grafiki na plastronie.
…i dlatego warto wybrac sie raz na jakis czas za granice
Jaki zakuty helmet. To właśnie przez takich smutasów żużel dzisiaj kiepsko stoi. Żużlowa konserwa powinna przestawić się na kibicowanie zawodników krykieta a zabawę i radość z żużla zostawić nam młodym.