Komisarz – placebo na nieregulaminowe tory

Ostatnia niedziela przyniosła kilka ważnych rozstrzygnięć, ale i tak najlepiej zapamiętane zostanie to, co w ogóle nie powinno się wydarzyć, czyli stan toru w Lesznie. Na szczęście nikomu nic się nie stało, jednak te wszystkie fale, koleiny i dziury, zepsuły świetnie zapowiadający się mecz. Teraz do pracy powinna przystąpić odpowiednia komisja i wyciągnąć konsekwencje. Tylko od kogo, skoro gospodarze, zgodnie z regulaminem, wykonywali wszystkie polecenia komisarza?

Po tym co stało się na torze Unii jest niemal pewne, że po sezonie znów zbierze się grono działaczy i, próbując przeciwdziałać takim sytuacjom, zmieni przepisy wymyślając przy okazji następnego babola. Owszem, zdarzały się mecze, w których rzeczywiście tor sprzyjał walce, ale jednak wiele spotkań jest zwyczajnie nijakich. Nie wiedzieć czemu ktoś uparł się na nawierzchnie suche i twarde, a efekt jest taki, że na trybunach kibiców nie przybywa, co na pewno odbije się na finansach poszczególnych drużyn, a w efekcie końcowym także na samych zawodnikach. I chyba najbardziej zadziwiające jest to, że żużlowcy nie zabierają głosu w dyskusji, która dotyczy przecież przede wszystkim ich samych. Pokornie przyjmują wszystkie narzucane im rozwiązania, zwłaszcza te zabraniające im krytykować sytuacji i osób działających ewidentnie przeciw bezpieczeństwu w tym jakże niebezpiecznym sporcie. Czego się boją? Nie trzeba być zapewne wielkim znawcą, żeby podejrzewać, iż duży udział w tym milczeniu mają wielkie (jak na tak niszowy sport) kontrakty w polskiej ekstralidze. Z drugiej strony coraz częściej zdarza się jednak, że są żużlowcy, którzy nie mają zamiaru uczestniczyć w naszych rozgrywkach. Nie są to co prawda akurat ci należący do wirtuozów speedway’a, ale sam kierunek pewnie będzie naśladowany, zwłaszcza że nasze kluby często ledwo wiążą koniec z końcem, a kontrakty są spłacane po sezonie i to tylko dlatego, że istnieje zagrożenie odebrania licencji na występy.

Wracając do próby przeciwdziałania przygotowywaniu niebezpiecznych torów, jaką niewątpliwie miała być instytucja komisarza, to warto zauważyć, że największy udział w samym pomyśle miały dwa kluby: Unia Leszno (tor ekstremalnie selektywny) oraz Stal Gorzów (tor będący jednym wielkim polem minowym). Sam pomysł taki zły może nie jest, tylko jego wprowadzenie było kompletnie nieprzygotowane. Tak naprawdę każdy z kandydatów na komisarza powinien dokładnie poznać specyfikę wszystkich torów, co z pewnością zajęłoby cały sezon. Powinni także podpisywać zobowiązanie, że nabytej wiedzy nie będą wykorzystywać przeciwko drużynom będącym gospodarzami spotkania. A u nas taki Grzegorz Dzikowski w trakcie rozgrywek przestał być komisarzem na rzecz bycia menadżerem Włókniarza, bo zarobki w nowej roli są na pewno zdecydowanie wyższe. Czy to jest fair wobec rywali? Chyba nie. Jeśli powołuje się tak ważny organ jakim jest komisarz, to trzeba mu też odpowiednio zapłacić, ale jednocześnie wymagać. Tymczasem nasi panowie nie ponieśli do tej pory żadnej odpowiedzialności. To trochę tak, jakby dać pierwszemu lepszemu człowiekowi prawo do kierowania ruchem drogowym bez jakichkolwiek konsekwencji za spowodowanie wypadku.

Niedzielne spotkanie na stadionie im. Edwarda Jancarza pokazało ponad wszelką wątpliwość, że w Gorzowie stosowano kiedyś metody mające niewiele wspólnego ze sportową rywalizacją. W obliczu kontuzji zdecydowano się na wystawienie czterech wychowanków i za tą odwagę należą się brawa. Jednocześnie wszyscy ci, którzy na tym torze trenowali w ubiegłym roku tak jakby mieli zakodowane, że w rejony toru bliżej środka zapuszczać się nie wolno, a zewnętrzna istnieje tylko dlatego, że regulamin określa minimalną szerokość owalu. Jeszcze nie widziałem, żeby zawodnicy gospodarzy tak panicznie bali się odjeżdżać dalej niż trzy metry od krawężnika, choć byli po orbicie niemiłosiernie objeżdżani przez rywali. Szczególnie dotyczyło to młodzieżowców i tych juniorskich punktów w końcowym rozrachunku zdecydowanie zabrakło. Wydawało mi także, że Piotr Paluch zbyt wcześnie skreślił wszystkich poza swoją wielką trójką. Takie rzeczy łatwo się ocenia po zawodach ale mimo wszystko widząc, że ani Iversen, ani Kasprzak nie potrafią wygrywać z rywalami, mógł chyba dać szansę pozostałym.

Teraz czekam na reakcję centrali i zmiany w przepisach po sezonie. Pewnie znów okaże się, że można to wszystko jeszcze bardziej zepsuć.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *