Sezon dopiero się rozkręca i trudno po dwóch czy trzech meczach wyciągać jakieś daleko idące wnioski, ale gołym okiem widać kilka bardzo pozytywnych zaskoczeń w ekstralidze żużlowej. Nie zawsze dotyczą one konkretnych zawodników, bo także drużyny jako całość mogą być tutaj dobrym przykładem.
Podział przed sezonem był dość wyraźny. Pięć ekip ma walczyć o mistrza, dwie mają spokojny środek, a trzy walczą o utrzymanie. Póki co te przewidywania nie zawsze znajdują potwierdzenie w wynikach. Nigdzie nie jest powiedziane oczywiście, że te spekulacje się nie potwierdzą, bo przecież do końca rundy zasadniczej pozostało jeszcze bardzo dużo kolejek. Na dodatek Gorzów jeździł tylko u siebie, a Wrocław tylko na wyjeździe, więc ocena tych dwóch drużyn nie może być w pełni obiektywna. Akurat w tym przypadku trochę może rozjaśnić sytuację czwartkowy pojedynek na Stadionie Olimpijskim pomiędzy Spartą a gorzowską Stalą.
Przechodząc do właściwego tematu, chciałbym rozpocząć od Patryka Dudka. Wiem, że „Duzers” ma na swoim koncie już tytuł młodzieżowego indywidualnego mistrza Polski, że od kilku lat jest zaliczany do czołówki krajowych juniorów, ale nawet te osiągnięcia są niczym w porównaniu z formą u progu tegorocznego sezonu. I nie chodzi wyłącznie o wyniki, ale bardziej o styl jazdy, o pewność w przeprowadzaniu ataków, o wyborne przygotowanie sprzętowe. Życzę Patrykowi, żeby tą formę utrzymał jak najdłużej, bo z przyjemnością ogląda się taką postawę na torze.
Drugi z moich typów też ma związek z Zielona Górą, ale w jego przypadku okazało się, że musiał opuścić Falubaz, aby móc pokazać, że potrafi dużo więcej niż zdobywanie punktów na W69. Chodzi mi oczywiście o Grzesia Zengotę. Jest to zastanawiające, że w swoim macierzystym klubie był właściwie uzupełnieniem składu, niemalże z góry skazanym na wyjazdową porażkę, i nagle w ciągu kilku miesięcy stał się podstawowym zawodnikiem swojej nowej drużyny, a ostatnio został nawet prowadzącym parę. Nie mam wątpliwości, że ta pozytywna zmiana zaszła właśnie dzięki nowemu otoczeniu. Widać dużo większą pewność, a przede wszystkim poprawę w stylu jazdy. Sam byłem dość sceptycznie nastawiony do transferu „Zengiego” do Częstochowy, ale na razie rzeczywiście ten klimat mu wyraźnie służy.
Mam jeszcze jednego polskiego zawodnika, który na początku sezonu bardzo pozytywnie zaskakuje swoją postawą. To Krzysztof Buczkowski. Wiem, można powiedzieć, że na razie jechał u siebie ze słabym Falubazem, a na wyjeździe z drużynami z dolnej części rankingu, jednak nie zmienia to faktu, że w jego przypadku dobre wyniki są konsekwencją kroków podejmowanych od kilku dobrych sezonów. Na pewno procentuje jazda na Wyspach oraz ostatni rok spędzony na zapleczu ekstraligi, zamiast jazda na siłę wśród najlepszych (czyt. najbogatszych). Wydaje mi się, że czasem przemyślana decyzja o startach w pierwszej lidze pozwala wyrobić w sobie pewność, że żużlowiec potrafi być liderem drużyny, a to bardzo ważne, bo właśnie w najtrudniejszych momentach potrafi pokazać swoją klasę.
Także wśród zagranicznych żużlowców można znaleźć tych, którzy jeżdżą lepiej niż można się było po nich tego spodziewać. Na tle gwiazdorskiej drużyny z Tarnowa, ewidentnie budowanej pod zdobycie tytułu mistrzowskiego, bardzo dobrze prezentuje się Leon Madsen. Okazuje się, że Duńczyk jest dużo skuteczniejszy od Janusza Kołodzieja, nie wspominając już o mocno przereklamowanej parze juniorów. Nie dość, że zdobywa pokaźne ilości punktów, to jeszcze bardzo fajnie jeździ parą i świetnie dogaduje się z Martinem Vaculikiem. Nie wiem czy dobra forma wynika z dobrego przygotowania do sezonu czy może tak wpływa na niego współpraca z Markiem Cieślakiem. Tarnowska drużyna ma jeszcze jednego wartego wspomnienia zawodnika, a jest nim Jakub Jamróg. Bardzo fajnie, że ten młody chłopak wdarł się przebojem do składu „Jaskółek”. I oby jak najdłużej w tej drużynie pozostał. Przy okazji może pokaże samozwańczym gwiazdorom ich miejsce w szeregu.
Tak jak napisałem we wstępie, nie tylko pojedynczy żużlowcy potrafią pozytywnie zaskoczyć. Dotyczy to także całych drużyn. Ja mam tutaj dwie propozycje. I nie ma dla mnie znaczenia, że osiągane wyniki nie zawsze pokrywają się z oczekiwaniami, bo przecież w całej tej zabawie chodzi o coś więcej niż tylko ciągłe osiąganie sukcesów. Nie rzadko dużo większą frajdę daje dążenie do wyznaczonego celu niż jego osiągnięcie. Na przykład dla mnie jako kibica Falubazu dużo większą wartość ma mistrzostwo z 2009 roku, bo finale na pewno nie byliśmy faworytami, ale już drugie miejsce zdobyte rok później po bardzo słabej rundzie zasadniczej i ubiegłoroczne mistrzostwo roku nie cieszyły aż tak mocno jak deszczowy triumf na Motoarenie.
Bardzo podoba mi się to, co dzieje się obecnie w Częstochowie. Mimo, że drużyna przegrała dwa pierwsze mecze, to na pojedynek z Polonią Bydgoszcz przyszło 16 tys. ludzi (tak podano na SF). Skład jest dość przeciętny z liderem w osobie Grigorija Łaguty. To bardzo ważne, aby pozostali zawodnicy byli przekonani, że w drużynie jest człowiek, który potrafi wygrać z każdym. Coraz większe postępy robi wychowanek Artur Czaja, co chyba najbardziej cieszy miejscowych fanów. Zresztą, jeśli kibic przychodzi na stadion i widzi, że jego drużyna walczy i tworzy fajne widowisko, to jest w stanie wybaczyć nawet pewne potknięcia. Tym bardziej, gdy zespół nie jest zaliczany do grona faworytów. Pisałem wcześniej o Grzesiu Zengocie. Jego postawa jest dla mnie kolejnym dowodem na to, że w Częstochowie dobrze się dzieje.
Ostatnim przykładem jest Unia Leszno. Za co? Za to, że jeździ aż czterema juniorami w składzie, a do tego ci chłopcy są „Bykami” z krwi i kości. Pomimo bardzo młodych zawodników Unia nie przegrała meczu. Co więcej, widać, że żużlowcy nie osiągnęli jeszcze pełni formy. Skład jest dość stabilny i raczej nieczęsto zdarzają się tutaj wielkie transferowe hity. Pewnym problemem leszczyńskiego klubu od kilku lat jest frekwencja niższa niż mogłaby być. Mam wrażenie, że wciąż istnieje jakaś bariera między kibicami a klubem, która powstała kilka lat temu po konflikcie między klanami Kasprzaków, Pawlickich i trenerem Czesławem Czernickim. Można to zaobserwować od jakiegoś czasu, że trybuny zapełniają się tylko na kilka imprez w roku, a wśród potencjalnych nabywców biletów wytworzyło się przekonanie, że są zawody, na które wypada pójść, a reszta jest nieważna. Szkoda, bo mam wrażenie, że oprócz stałej grupy 5 -6 tysięcy fanów pozostali chyba nie doceniają swojego skarbu, czyli drużyny opartej na wychowankach. Myślę, że ostatnio niejeden kibic z Rzeszowa zazdrościł leszczynianom młodych „Byków”.