Speedway Grand(a) Prix w Warszawie

Po tym jak ogłoszono, że w Warszawie będzie organizowany żużel zamarzyło mi się zobaczyć to na żywo. Udało się kupić bilety, więc pozostało tylko czekać na 18 kwietnia. Dziś o godz. 5:02 wróciłem do domu po czymś, co miało być turniejem z cyklu Speedway Grand Prix. Jak wyszło, to wszyscy wiemy. Nie ma sensu opisywać przebiegu, bo tych opisów jest wszędzie pełno. Chociaż bez dość długiego wstępu raczej się nie obejdzie.

Sporo zamieszania poczyniła piątkowa informacja o kłopotach z torem i odwołaniu treningu. Nazajutrz długo trzeba było czekać na wiarygodne doniesienia ze Stadionu Narodowego, bo poranny trening był zamknięty dla większości mediów, więc wyjeżdżając z domu miałem, jak pewnie większość kibiców, wiele obaw o przebieg zawodów. Z drugiej strony wiadomo było, że zrobione zostanie wszystko, aby turniej się odbył. Obie strony okazały się prawdziwe.

Pierwsza wtopa była jeszcze przed wejściem na stadion, bo organizatorzy przewidzieli zaledwie trzy miejsca na sprzedaż programów. A że każdy z programów musiał być potwierdzony paragonem, to można sobie wyobrazić jak długie były kolejki i jak bardzo „szczęśliwi” byli kibice. wystarczyło jednak zasiąść na swoim miejscu, aby szybko zapomnieć o kłopotach z programami. Atmosfera na trybunach była świetna, widok na tor z wysoka rewelacyjny i pozostało tylko czekać na rozpoczęcie. Kiedy nastąpiło grzanie silników słychać było pełny, żużlowy dźwięk, a jednocześnie można było powdychać ten jakże przyjemny zapach. Jak zawsze, gdy czekamy na coś bardzo długo, czas strasznie wolno płynął.

Skończyła się prezentacja i wreszcie zawodnicy stanęli pod taśmą. Start i… czerwone światło. Ok, zdarza się. Powtórka – start, pierwszy łuk i… czerwone światło. Za trzecim razem wreszcie się udało. Drugi bieg – start i znów czerwone światło. Powtórka dojechała do mety, ale Maciej Janowski od razu pobiegł do telefonu, a na telebimach widać było, że taśma idzie nierówno, więc publika zaczęła się lekko irytować. Po prawie 50 minutach udało się rozegrać cztery biegi, a o godzinie 23:13 mieliśmy pociąg powrotny. W związku z tym, że maszyny startowej, pomimo wielu prób, nie udawało się naprawić, podjęto decyzję o starcie na zgaszenie zielonego światła. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie Jason Doyle, który zerwał niewidoczną taśmę, czyli właściwie wjechał w zielone światło. Sędzia podjął decyzję o powtórce w czterech, choć logicznie Australijczyk powinien być z niej wykluczony. Do telefonu pobiegł Nicki Pedersen i po chwili… sędzia wykluczył Kangura. Wszystko oczywiście trwało. W tzw. międzyczasie stwierdzono, że maszyna startowa jest już sprawna, więc w powtórce wystartowano spod taśmy. Wyścig wystartował i zakończył się, po czym ogłoszono, że taśma poszła nierówno i odbędzie powtórka na zielone światło (w II biegu jakoś nie zarządzono powtórki, choć sytuacja była analogiczna). Na dodatek w drugim podejściu Andreas Jonsson po pierwszym łuku zjechał z toru i wycofał się z zawodów z uwagi na kontuzję kolana. W ósmym biegu przewrócił się Troy Batchelor, więc konieczna była kolejna powtórka. Minęło już grubo ponad półtorej godziny, a rozegrano dopiero osiem biegów. Trzecia seria szła w miarę szybko, ale upadki zaliczyli obaj Australijczycy, przy czym w przypadku Chrisa Holdera widać było wyraźnie, że wjechał w dziurę, a wcześniej siłą woli na motocyklu utrzymał się Nocki Pedersen. Zawodnicy podczas jazdy coraz mocniej trzymali kierownicę i z pewną nieśmiałością wchodzili w łuki. Praktycznie każde wyjechanie szerzej w pierwszym łuku albo całkowicie wytracało prędkość, albo kończyło się upadkiem. Wyścig X nie został zakończony, ale sędzia zaliczył jego wyniki. W XI mimo warunków na torze zobaczyliśmy fajną walkę Thomasa Jonassona i Tomasza Golloba. W XII na pierwszym łuku czwartego okrążenia kolejny upadek zaliczył Troy Batchelor, a sędzia… zarządził powtórkę. Minęło kilka minut i zmienił swoją decyzję.

Irytacja na trybunach narastała. Na tor wyjechał większy walec, traktor z cysterną i traktor do równania nawierzchni. Kiedy tak sobie ten sprzęt jeździł na twitterze pojawiła się informacja, że zawodnicy zebrali się na naradzie. Komisarz jury obejrzał pierwszy łuk i udał się do zawodników. Przerwa trwała już dość długo, a organizatorzy próbowali przykryć rzeczywistość zabawami, czyli m.in. falą, makareną, Bałkanicą. Niestety, kibice jak na złość przyjechali na żużel, więc zaczęli się domagać po pierwsze jakiejś informacji, a po drugie zawodów.  No i zawodów nie zabrakło. Szkoda tylko, że ich sens był zupełnie odmienny od oczekiwanego. Nie wiem ile czasu minęło, może pół godziny, kiedy to podano, że… zawodnicy udali się na naradę. Nad czym tak debatowano? Wiadomo było, że tor lepszy nie będzie, więc wystarczyło prostą podjąć decyzję: jedziemy dalej, albo zaliczamy wyniki po dwunastu biegach. Poczekaliśmy jeszcze trochę i opuściliśmy nasze miejsca, żeby w przypadku ogłoszenia tego, co wydawało się coraz bardziej oczywiste, nie cisnąć się tłumie schodzącym po wysokich schodach. Poczekaliśmy kolejne pięć minut i udaliśmy się na dworzec. Idąc usłyszeliśmy, że na chwilę na trybunach zrobiło się cicho, potem w powietrze poleciał potężny hałas gwizdów i buczenia, na końcu krzyk „złodzieje”. Utwierdziliśmy się tylko w przekonaniu, że decyzja o wyjściu ze Stadionu Narodowego była prawidłowa. W strefie kibica widzieliśmy i słyszeliśmy, że na tor wyjechał Tomasz Gollob. Oficjalnie oczywiście była to runda pożegnalna, ale nie trzeba być wielkim prorokiem, że domyślić się, że chodziło bardziej o uniknięcie jakichś zamieszek na trybunach. Jakże przewrotna bywa rzeczywistość. Wydawało się, że możemy nie obejrzeć do końca turnieju, a tymczasem obejrzeliśmy, a na dworcu czekaliśmy jeszcze prawie godziną na odjazd pociągu.

Jeśli mam wyrazić swoją opinię, to wydaje mi się, że zawodnicy wcale nie mieli ochoty startować, ale pojawiły się jakieś argumenty natury siłowej, czyli groźba kar. Nie wiem jakie mają podpisane umowy z BSI, ale chcąc nie chcąc siedzą w całym tym syfie po uszy. Kiedy dziś czytam, że jest im szkoda kibiców, to nie wiem czy się śmiać czy płakać, bo w całej tej szopce chodziło oczywiście wyłącznie o to, żeby nie oddawać pieniędzy za bilety. Obstawiam, że być może już w piątek, a najpóźniej w sobotę rano stanęło na tym, że po trzech seriach robimy spotkanie i kończymy imprezę. I niepotrzebne było to oczekiwanie na coś, co było nieuniknione. Do całego bałaganu organizacyjnego doszły dziwne decyzje sędziego, który też nie udźwignął ciężaru odpowiedzialności za prowadzenie turnieju w takich warunkach.

Na koniec jeszcze o różnego rodzaju gwiazdach, celebrytach i ogólnie trybunie VIP. Za wszelką cenę próbowano zawodami zainteresować warszawiaków i siłą wprowadzić żużel na salony. Nie wiem po co, skoro żużel ze swojej natury nie pasuje do salonów. Co z tego, że tacy ludzie przyjdą raz na zawody i do tego jeszcze na sztuczne zawody? W prawdziwym speedway’u jest brud, kurz i spaliny, a przeciętny stadion nie jest miejscem dla ludzi w garniturach. Do tego wszystko zawody zorganizowano jako pożegnanie Tomasza Golloba z cyklem. Taka forma podziękowania należała się oczywiście najlepszemu polskiemu żużlowcowi, ale przesadzono z całą otoczką. Artykuły typu „Tu się wszystko zaczęło” (prawie jak w przypadku papieża) czy wypowiedzi samego zawodnika o żużlu jako sporcie narodowym, o tym że podarował dwa tytuły mistrza świata Tony’emu Rickardssonowi (podobno Szwed o tym wie) i pewnie jeszcze kilka innych kwiatków, których nie słyszałem. Po co? Rano przeczytałem, że Justyna Kowalczyk napisała na facebook’u, że wali ją, że coś tam, ale kibic powinni oddać hołd swojemu idolowi. Tyle, że pani Justyna nie ma raczej pojęcia o żużlu i jego okolicach, nie płaciła za bilet, a do tego więcej pewnie na stadion nie pójdzie, chyba że znów dostanie zaproszenie. Patronem turnieju był prezydent. W czasie kampanii wyborczej takie rzeczy nie są przypadkowe, więc siła rzeczy próbowano wplątać też żużel w politykę.

Miało być fajnie, wyszło jak wyszło. Na długo wyleczyłem się z wyjazdów na Speedway Grand Prix. Te turnieje to odpowiednik podobno pięknej, ale sztucznej lalki z kolorowej okładki, wspomaganej photoshopem i różnego rodzaju zabiegami chirurgicznymi. A przecież wystarczy wyjść na ulicę, żeby zobaczyć tysiące naprawdę pięknych i naturalnych kobiet. Czas więc potraktować tę przygodę jako nauczkę na przyszłość i wrócić do prawdziwego żużla.

One thought on “Speedway Grand(a) Prix w Warszawie

  • 21-04-2015 z 08:17
    Permalink

    Za ostatni akapit 10/10 od mojej towarzyszki życia 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *