Wciąż nie wiadomo jakie zespoły walczyć będą o medale Drużynowych Mistrzostw Polski. Musimy poczekać do środy żeby oficjalnie wiedzieć, że miejsca te „wywalczą” zapewne Unibax Toruń i Betard Wrocław, bo mam wrażenie, że kluby te nie chcą sobie nawzajem zrobić krzywdy.
O dziwnych zagrywkach ze strony torunian i wrocławian powiedziano już wiele. Ja też o nich wspominałem, więc nie będę się szerzej o nich rozpisywać. Przypomnę tylko o niespodziewanej obniżce formy Betardu w ostatniej kolejce rundy zasadniczej, która spowodowała. że obie ekipy wpadły an siebie w play-offach. Po tygodniu nastąpiła zamiana ról i to „Anioły” nagle zapomniały jak się jeździ. Trzecim etapem tego cyrku był brak zgody ze strony działaczy obu klubów na rozegranie wszystkich trzech spotkań rewanżowych o jednakowej porze. Zaiste, jest to splot wydarzeń, które układają się jakoś w jedną całość i nawet dla ludzi nie mających w standardzie zainstalowanej aplikacji tropienia teorii spiskowych, coś jest nie tak jak powinno.
Gdzieś w tym wszystkim ginie duch prawdziwej sportowej rywalizacji. Być może „załatwialski” sposób myślenia prezesów przyczynia się do spadku frekwencji na trybunach. Przyznam, że byłem lekko zszokowany, kiedy na meczu o życie toruńskiej drużyny zobaczyłem puste trybuny. To już nie jest przypadek. Kibice przychodzący na Motoarenę z doskoku lub znajdujący się tam przypadkowo zostali jak widać dość skutecznie zrażeni do ponownego odwiedzania tego obiektu. Pozostaje garstka ludzi cały czas przychodzących jeszcze na żużel w mieście Kopernika. Ktoś może się oburzyć, że słowo garstka w stosunku do 6,5 tys. ludzi jest nie na miejscu. Trzeba jednak dodać, że mamy do czynienia z miastem liczącym ponad 200 tys. mieszkańców oraz klubem żużlowym od trzech lat nie schodzącym z podium, opierającym siłę na wychowankach.
Torunianie zostali w pewien sposób ukarani za swoje podejście, bo burza z ulewą skutecznie uniemożliwiły rozegranie niedzielnego spotkania, co sprawia, że muszą je zorganizować ponownie, a to, jak wiadomo, kosztuje. I to niemało. Trudno liczyć na to, że w dniu roboczym na stadion pofatyguje się nawet taka ilość fanów, jaka zaszczyciła go swoją obecnością w niedzielę. Jak teraz patrzę na te puste krzesełka, to mimowolnie przychodzi mi na myśl pytanie, czy warto było wykładać tak ogromne pieniądze na budowę Motoareny. Miasto pewnie za dużo nie straciło, bo sprzedało teren po starym stadionie, część udało zapewne pozyskać z UE. Może więc warto było pod tym względem, że nie ma strat w miejskim budżecie, a jest nowoczesny obiekt.
Mamy teraz trend rozbudowy żużlowych aren. Zielonogórski przypadek jest tu negatywnym przykładem, bo i projekt i wykonanie trącą amatorszczyzną. Trzeba jednak przyznać, że jest dla kogo przeprowadzać te zmiany. Kolejne pracy pod kątem przyszłorocznego finału i barażu Drużynowego Pucharu Świata przeprowadzane będą w Gorzowie. Śmieszne jest to, że przetarg wygrała firma prezesa Stali Władysława Komarnickiego, bo znów można tu dopatrywać się jakichś układów. To jednak może nie jest akurat takie złe, bo co by nie mówić, prezes Komarnicki jest mocno zaangażowany emocjonalnie w pracę w swoim klubie i na pewno dopilnuje żeby rozbudowa ukończona była na czas. Problemem jest, czy tak naprawdę jest potrzeba wydawania miejskich pieniędzy akurat na tę inwestycję, skoro w Gorzowie i tak więcej niż te 11 tys. kibiców w zasadzie nie przychodzi. Robienie czegoś dla dwóch imprez w sezonie jest bez sensu. Nie jest tajemnicą, że spora część ludzi przychodzących na stadion im. Edwarda Jancarza, to kibice sukcesu, którzy są z drużyną na zawsze, pod warunkiem, że wygrywa. Przykład tego mieliśmy w niedzielę, kiedy to (jak przekazywał red. Darżynkiewicz w TVP Sport) przed ostatnim wyścigiem na trybunach była cisza, choć istniała jeszcze szansa na wygranie pojedynku i awans do półfinałów z pozycji lucky losera. Jeśli w swój zespół nie wierzą fani, to kto ma wierzyć?
Zdziwiła mnie postawa Unii Leszno w ostatnich pojedynkach z „Jaskółkami”. Leszczynianie byli murowanymi faworytami, a tymczasem musieli się mocno namęczyć żeby wygrać u siebie w rozmiarach w miarę przyzwoitych. Pierwszy mecz nieoczekiwanie przegrali przy dość przeciętnej postawie swoich liderów, a rewanż rozpoczęli jeszcze gorzej, bo po czterech wyścigach goście mieli już 6 oczek przewagi. Ciężko powiedzieć czy jest jakiś rzeczywisty kryzys „Byków” czy tylko kolejne zlekceważenie rywala, a może i jedno i drugie. Nie ma się co czarować. Siła tarnowian jest praktycznie żadna i właśnie w tym kontekście należy rozpatrywać występ leszczynian. Mam wrażenie, że Janusz Kołodziej po nieudanym dla niego turnieju GP Challenge mentalnie kończy już sezon. Cały czas pozostaje oczywiście doskonałym zawodnikiem, jednak cel jaki sobie założył na obecny sezon nie został osiągnięty. Musi odnaleźć ponownie motywację do jazdy. Zupełnie inaczej widzę Jarosława Hampela. On z kolei ma szansę zostać mistrzem świata i kto wie czy to nie odbije się na jego ligowych wynikach. 17 punktów w dwumeczu ze słabą Unią Tarnów jest rezultatem bardzo, bardzo przeciętnym. Do tego w ciągu dwóch niedziel miał dwa upadki, a wiadomo, że w obecnej sytuacji jakakolwiek kontuzja byłaby ogromnym dramatem. Dziś jedzie liga szwedzka, wiec będzie kolejna szansa na potwierdzenie bądź odrzucenie moich teorii. Faktem jest, że ciężko jest jechać drużynowo cały sezon na wysokim poziomie. Praktycznie każdy zespół ma jakiś dołek lub kryzys. W Unii coś zaczęło się dziać podczas przegranego pojedynku w Toruniu 18 lipca. Od tej pory „Byki” jadą ewidentnie słabiej. Postawa w dwumeczu z tarnowianami nie jest raczej efektem jakiegoś układu, bo trudno mi na dzień dzisiejszy wskazać jakikolwiek zysk dla Unii Leszno. Skuteczna jazda „Byków” musiała się odbić na wydatkach klubowych, bo chyba nawet prezes Dworakowski nie zakładał tak wysokich wygranych. Wiadomo, że budżet nie jest z gumy, a przy dość przeciętnej frekwencji mogły pojawić się przejściowe kłopoty z wypłatami. Od razu zaznaczę, że to tylko moje domysły, bo nie mam żadnych informacji na ten temat. Być może działa to, co pogrążyło Stal Gorzów? O ile bycie faworytem w rundzie zasadniczej dodaje pewności, to w play-offach często jest sporym obciążeniem, z którym nie wszyscy sobie radzą.
Na koniec wypowiedź trenera Betardu Wrocław Marka Cieślaka. Stwierdził dziś, że wolałby pojechać w drugiej rundzie z Unią Leszno niż z Falubazem, bo „Byki” mają dołek , a zielonogórzanie złapali drugi oddech. Nie wiem czy jest znów efekt zmycia z siebie tego brzemienia układów z torunianami czy faktycznie tak myśli. Chyba zainstalowała mi się spiskowa teoria dziejów.